[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Śpij teraz.- Dlaczego mnie pocałowałaś? Myślisz, że jestem pijany i że nie będę pamiętał? Ale ja będę pamiętał.I wrócę.- Tsss.Tsss.Oczywiście, że wrócisz.- Myślisz, że nie.A ja wrócę.Przyjdę tu.Będę wracał zawsze.- Oczywiście, że tak, ja wiem, że tak.- Przyjdę tu w dzień wypłaty.- A ja będę na ciebie czekała.- I będę pamiętał wszystko, co dziś widziałem, i wtedy ci to wyjaśnię.Widziałem wszystko tak jasno, tak wyraźnie, wiem, że będę pamiętał.Myślisz, że nie?- Oczywiście, że będziesz.- Muszę pamiętać.To ważne.Nie chodź, Lorene.Zostań tu.- Zostanę przy tobie.A teraz śpij.- Dobrze - powiedział.- Dobrze, Lorene.ROZDZIAŁ SIEDEMNASTYPamiętał.Był wtedy bardzo pijany i bardzo senny, ale pamiętał.Przez cały ten czas, kiedy oni trzej, ciężko skacowani żołnierze o twarzach umęczonych, ale oczyszczonych z napięcia, jedli potulnie śniadanie w luksusowej, wykładanej lustrami sali restauracyjnej hotelu „Alexander Young" w centrum Honolulu, a po zjedzeniu wafli, sadzonych jajek z szynką i boczkiem oraz wypiciu wielkiej ilości kawy - wszystko to wybornie pokrzepiające - szli wczesnym rankiem przez miasto opustoszałymi, odświeżonymi rosą ulicami do gmachu wojskowej i marynarskiej YMCA, aby tam złapać taksówkę i spóźnić się na poranny apel - przez cały czas pamiętał.I pamiętał podczas trzydziestopięciominutowej powrotnej jazdy taksówką.Głowę miał wielką jak bania i bardzo wrażliwą na dotyk i trudno mu było oddzielić sen z ubiegłej nocy od rzeczywistości.Ale pamiętał wyraźnie, że go pocałowała w usta.Kurwy nie całują żołnierzy w usta ani nie opowiadają im historii swojego życia.On zaś pamiętał wszystkie szczegóły jej historii, a także to, jak w momencie, kiedy zaabsorbowało ją opowiadanie, staranny, kulturalny akcent i pedantyczny spokój - nabyte zapewne z wielkim trudem - nagle odpadły objawiając prawdziwą Lorene.Twardą Lorene, zimną i połyskliwą jak diament, ale rzeczywistą, bardzo rzeczywistą i żywą.To przesądziło dla niego sprawę.Przeniknął pod jej zewnętrzną skorupkę, tak jak mężczyznom rzadko się udaje to z kobietami, a żołnierzom z kurwami nigdy, i miał do niej zamiar wrócić w dzień wypłaty, choćby mu przyszło ukraść na to pieniądze, bo - myślał - na świecie takim jak teraz, najtrudniejszą z trudnych rzeczy jest odróżnić rzeczywistość od złudzenia, choć raz się spotkać z ludzką istotą tchnienie w tchnienie, bez przegrody prefabrykowanych, dźwiękoszczelnych ścianek nowoczesnej cywilizacji, i wiedzieć przy owym spotkaniu, że to jest właśnie ta ludzka istota, a nie odgrywana przez nią chwilowo rola; na tym świecie to jest najtrudniejsze - myślał - bo na nim każda pszczoła wysnuwa z siebie wosk na swoją własną komórkę, ażeby chronić swój własny, osobisty zapas miodu - a on się przez to przedarł choć raz, ten jeden raz.„Albo przynajmniej tak mi się zdaje" - myślał.Zastanawiając się nad tym doszedł do wniosku, że jedyną rzeczą, której nie mógł sobie przypomnieć, było to stare, dobrze znane pijackie objawienie, chwila, kiedy wyciągnął ręce, pochwycił pełnię prawdy i zawarł ją w jednym zdaniu, które było jedną jedyną, wszystko leczącą pastylką, łatwą do przełknięcia i bezbolesną w użyciu.Zapamiętał tylko, że to uczynił.Samego zdania przypomnieć sobie nie mógł.„Ale znowu - pomyślał - chyba się nie spodziewasz tego zapamiętać; przez całe życie nie pamiętałeś tych rzeczy, powinieneś był do tego przywyknąć."Dotarli do koszar (dla ostrożności przeszedłszy pieszo ostatnie dwie przecznice, na wypadek gdyby wypatrywał ich Holmes albo Warden) w momencie, kiedy kompania szła na górę na śniadanie, Prew był trochę niespokojny, a Angelo bardzo, kiedy znaleźli się w obrębie koszar, o których już niemal zdążyli zapomnieć, natomiast Stark, który nie musiał stawać na apel poranny, nie trapił się wcale, a nawet podkpiwał z nich trochę.Jednakże trapili się niepotrzebnie; tym razem mieli szczęście.„Wódz" Choate, nadal ich kapral, oczekiwał ich na ganku.Powiedział, że ani Holmes, ani Warden, ani sierżant Dhom nie odbierali apelu dziś rano, że zrobił to podporucznik Culpepper, a „Wódz" zameldował, iż w jego drużynie wszyscy są obecni, co uszło mu na sucho, bo zastępca dowódcy plutonu, sierżant Galowicz, jest równie głupi jak gorliwy - no, ale szlag by ich trafił, gdzież się tak zawieruszyli?Ogromnie uszczęśliwieni, pognali na górę jak szybkobiegacze i przebrali się z cywilnych ubrań w drelichy.„Wódz" Choate, którego miedziana indiańska twarz objawiała wyraźnie swoją kamienną obojętnością, że nie powiedział wszystkiego, co było do powiedzenia, cierpliwie podążył za nimi na górę, flegmatyczny, ale z oczami przekrwionymi po zwykłej wyczerpującej nocy u Choya.- Są zmiany w umundurowaniu - oznajmił im ociężale.- Broń boczna i getry.- O Jezu, dlaczego nam nie powiedzieliście od razu? - zawołał gniewnie Maggio, który myślał, że już jest całkowicie gotowy.- Nie miałem kiedy - odparł „Wódz".- Do tej chwili.- Trzeba się spieszyć - rzekł Maggio i pognał do swojej szafki.Prew patrzał na okrągłą jak księżyc twarz „Wodza", która nie objawiała żadnych implikacji tego zaskakującego rozkazu.- To chyba znaczy, że ćwiczymy w polu.- Zgadłeś.Dzisiaj z samego rana zmienili rozkład zajęć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]