[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dziękuję za otuchę, ale ja naprawdę robię się za stary.Ciągle wracam pamięcią do tych dawnych lat i dawnych twarzy.Panienka Jenny, pan David, pan Alfred.Zawsze widzę ich w młodym wieku.A od tego wieczoru, kiedy wrócił pan Harry…— Tak — kiwnął głową Poirot.— Więc to nie zaczęło się „od czasu, gdy pan został zamordowany”, tylko wcześniej.To zaczęło się „od tego wieczoru, kiedy wrócił pan Harry”.Od tego czasu wszystko się zmieniło i wszystko wydaje się nierealne?— Ma pan zupełną rację, sir.Tak jest.Pan Harry zawsze wnosił niepokój do tego domu, nawet za dawnych lat.Tak, ale kto zabrał tę kulę? I po co? To musiał być wariat!— Obawiam się, że to nie wariat.To ktoś bystry! A ktoś inny, Tressilian, jest w wielkim niebezpieczeństwie.Poirot odwrócił się i wszedł do domu.W tym momencie z gabinetu Alfreda wypadła Pilar.Miała zadartą dumnie głowę, wypieki na policzkach i roziskrzone oczy.— Nie przyjmę tego! — tupnęła nogą.— Czego pani nie przyjmie, mademoiselle7— Alfred właśnie powiedział mi, że dostanę pieniądze, które dziadek zapisał w spadku mojej mamie.— No i co?— Powiedział, że ja nie mogę tych pieniędzy otrzymać jako legalnego spadku, ale Alfred, Lydia i reszta chcą, żebym tę sumę dostała, bo to będzie sprawiedliwie.Więc oni mi ją dadzą.— No i co?— Nie rozumie pan? — znowu tupnęła.— Ja nie jestem spadkobierczynią, ale pieniądze dostanę, bo oni mi dadzą.Nie rozumie pan?— Czy warto się unosić honorem? Przecież mają rację… to sprawiedliwie się pani należy.— Nic pan nie rozumie…— Przeciwnie… Rozumiem doskonale.— Och! — odwróciła się rozdrażniona.Rozległ się dzwonek do drzwi.Poirot spojrzał przez ramię.U wejścia spostrzegł sylwetkę inspektora Sugdena.— Dokąd pani idzie? — zawołał do Pilar.— Do salonu.Do wszystkich — odpowiedziała nadąsana.— Dobrze.Niech pani tam będzie z nimi.Niech się pani stale z kimś trzyma.Proszę nie chodzić samotnie, zwłaszcza kiedy zrobi się ciemno.Niech pani uważa.Jest pani w wielkim niebezpieczeństwie.Nigdy nie będzie pani tak zagrożona jak dzisiaj.Odwrócił się od niej i podszedł do Sugdena.Policjant podał Poirotowi telegram i powiedział:— Teraz go mamy! Proszę przeczytać.To depesza od policji południowoafrykańskiej.Depesza brzmiała: „Jedyny syn Ebenezera Farra zmarł dwa lata temu”.— Więc teraz wiemy! — powiedział Sugden.— Śmieszne… Szedłem zupełnie innym kursem…IVPilar wkroczyła do salonu z dumnie podniesioną głową.Zmierzała prosto do Lydii, która siedziała przy oknie i robiła na drutach.— Lydio, przyszłam ci powiedzieć, że nie przyjmę tych pieniędzy i że wyjeżdżam… natychmiast…Lydia odłożyła robótkę, była zdumiona.— Moje drogie dziecko! Chyba Alfred nie wyjaśnił tego dobrze! Jeżeli sądzisz, że robimy to z litości, mylisz się w stu procentach.To nie kwestia naszego dobrego serca czy hojności.Tu chodzi o elementarną uczciwość, o to, żebyś dostała to, co jest twoje.Gdyby twoja matka nie umarła i odziedziczyła te pieniądze, dostałabyś je od niej.To twoje prawo, prawo krwi.To nie kwestia jałmużny, ale sprawiedliwości.— I właśnie dlatego nie chcę tych pieniędzy — gwałtownie odparła Pilar.— Przyjechałam tu z wielką chęcią.Bawiłam się, czułam, że przeżywam przygodę, a teraz wszystko zepsuliście! Wynoszę się stąd natychmiast… nigdy już nikt tu nie będzie się mną zajmował…Zaniosła się płaczem, odwróciła i na oślep wybiegła z salonu.Lydia patrzyła w osłupieniu.— Do głowy by mi nie przyszło, że może to tak odebrać!— Ta dziewczyna jest całkiem wytrącona z równowagi — kręciła głową Hilda.George odchrząknął i przemówił:— Jak wykazałem to dziś rano, zastosowano tu błędną zasadę.Pilar jest inteligentna i dostrzegła to.Odmawia przyjęcia jałmużny…— To nie jest jałmużna — zaprzeczyła ostro Lydia.— To jej prawo!— Ale ona uważa to za jałmużnę!Do salonu weszli inspektor Sugden i Herkules Poirot.— Gdzie jest pan Farr? — spytał policjant.— Mam z nim do pomówienia.— A gdzie jest seńorita Estravados? — pośpiesznie rzucił drugie pytanie Poirot.— Pakuje się.Przynajmniej coś takiego powiedziała — poinformował nie bez złośliwej satysfakcji George.— Chyba jej się znudzili angielscy krewniacy.— Na górę! — krzyknął Poirot do Sugdena.Gdy dwaj mężczyźni wybiegli do holu, gdzieś na piętrze rozległ się huk, a zaraz potem krzyk.Popędzili ku schodom.Drzwi do pokoju Pilar były otwarte i stał w nich mężczyzna.Był to Stephen Farr.— Żyje… — powiedział.Pilar opierała się o ścianę swojego pokoju.Okrągłymi oczami patrzyła na wielką kamienną kulę armatnią, która leżała na podłodze.— Ktoś położył to na górze, na krawędzi drzwi — szeptała, z trudem łapiąc powietrze.— Roztrzaskałaby mi głowę, gdybym nie zahaczyła sukienką o gwóźdź.To mnie przytrzymało i kula spadła mi przed samym nosem.Poirot przyklęknął i oglądał gwóźdź.Były na nim niteczki purpurowego tweedu.— Ten gwóźdź, mademoiselle, uratował pani życie.— Ktoś próbował mnie zabić! — zawołała Pilar.— Pułapka — Sugden przyglądał się drzwiom.— Mamy tu do czynienia z usiłowaniem zabójstwa! To już drugie planowane morderstwo w tym domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]