[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hobbs i Hugon zaczęli rozmawiać z cicha, król zaś odsunął się jak najdalej od ich niemiłe-go towarzystwa.Wycofał się w półmrok przeciwnego kąta stodoły, gdzie, jak się okazało,klepisko na stopę grubo pokryte było słomą.Tam król legł, nakrył się słomą miast kołdrami ipopadł w zadumę.Wiele miał trosk, lecz pomniejsze z nich odsunęła w niepamięć ta najdo-tkliwsza  strata ojca.Imię Henryka VIII budziło w reszcie świata dreszcz grozy oraz wizjępotwora, którego nozdrza ziały zniszczeniem, ręce zaś zadawały tylko dotkliwe ciosy iśmierć.Ale dla małego monarchy imię to łączyło się z miłymi jedynie wspomnieniami i obli-czem opromienionym dobrotliwym uczuciem.Chłopiec wspominał i tęsknie rozpamiętywałdługi szereg tkliwych scen pomiędzy rodzicem a sobą, obfite zasię łzy dowodziły, jak szczeryi głęboki ból ściskał mu serce.Mijało tymczasem popołudnie.Znużony troskami chłopieczapadł powoli w spokojny, krzepiący sen.Po pewnym czasie (nie umiałby powiedzieć, jak długo to trwało) król wrócił z trudem dopółświadomości i gdy leżał z przymkniętymi powiekami rozmyślając mgliście, gdzie jest i cosię z nim dzieje, posłyszał jednostajny szmer, posępny stukot deszczu po dachu.Na chwilęowładnęło nim miłe uczucie wygody, które minęło jednak, gdy w pobliżu zabrzmiał chór ru-basznej wrzawy i grubiańskich śmiechów.Chłopiec rozbudził się nieprzyjemnie zdziwiony iodkrył głowę, by zobaczyć, skąd gwar się dobywa.Przed oczyma jego roztoczył się ponury,osobliwy widok.Na drugim końcu stodoły, pośrodku klepiska jasno płonął ogień, a wokół wczerwonawych blaskach zasiadała lub leżała osobliwa kompania.O takich obdartych włóczę-gach płci obojga, o takich mętach ulicznych król nie czytał nigdy ani ich nie widział w naj-bardziej koszmarnych snach.Byli to rośli, krzepko zbudowani mężczyzni, na brąz spaleni odsłońca i wiatrów, a odziani w niewiarygodne łachmany; dorastający chłopcy o łotrowskichtwarzach, ubrani w podobny sposób; ślepi żebracy, których oczy zakrywały bandaże lubklapki, kaleki o kulach i szczudłach, jakiś wyglądający na złoczyńcę wędrowny kramarz zeswymi jukami, szlifierz, kotlarz i cyrulik ze swoimi narzędziami.Wśród osób płci niewieściejbyły ledwie dojrzałe dziewczęta, kobiety w kwiecie wieku i zwiędłe, pomarszczone wiedzmy,wszystkie jednak mówiły głośno, bezwstydnie i nieprzystojnie.Było tam również troje kro-63 stowatych niemowląt i dwaj przewodnicy ślepców  wychudłe kundle ze sznurkami obwiąza-nymi dokoła szyi.Noc już zapadła.Banda skończyła właśnie ucztę.Rozpoczynała się orgia i blaszanka zmocnym trunkiem przechodziła z rąk do rąk.Wnet rozległy się okrzyki: Hej, piosenka! Piosenka! Niech śpiewa Nietoperz i Dick Kuternoga!Jeden ze ślepców powstał i przysposobił się do występu odrzuciwszy klapki, pod którymikryły się doskonałe oczy, oraz tabliczkę ze wzruszającym opisem przyczyn strasznego ka-lectwa.Kuternoga pozbył się szczudła i na zupełnie pewnych nogach stanął obok kolegi-hultaja.Obydwaj ryknęli hulaszczą śpiewką, przy końcu zaś każdej strofki pomagał imgrzmiący chór całej szajki.Nim śpiew się skończył, pijacki entuzjazm sięgnął takich wyżyn,że wszyscy zebrani ryczeli ostatnią strofkę od początku, a potężne ich głosy wstrząsały kro-kwiami dachu.Potem nastąpiła konwersacja, lecz prowadzono ją nie w złodziejskim żargonie piosenki,którym posługiwano się tylko wówczas, gdy słuchały nieprzychylne uszy.W czasie tej roz-mowy wyszło na jaw, że  John Hobbs nie jest zupełnie  nowy , bo dawnymi laty praktyko-wał już był w tej samej bandzie.Zaczęto go wypytywać o pózniejsze koleje.John Hobbs po-wiedział, iż  przypadkiem zabił człowieka.Przyjęto to z niemałym uznaniem, kiedy zaśhultaj dodał, że człowiek ten był duchownym, zyskał ogólny poklask i z każdym po koleimusiał się napić.Starzy znajomi witali go radośnie, nowi zaś z dumą wymieniali z nim uści-ski dłoni.Ktoś zapytał, czemu to dawny kompan  na tak długo zdezerterował. Londyn jest lepszy niż wieś  odrzekł John Canty  i bezpieczniejszy ostatnimi laty, kie-dy srogie prawa stosuje się coraz surowiej.Gdyby nie zdarzył mi się ten przypadek, na pewnobym się stamtąd nie ruszył.Postanowiłem zostać w Londynie i nigdy w życiu nie zapuścić sięna wieś, ale cóż.ów przypadek pokrzyżował mi plany.Potem nowo przybyły spytał, ile osób liczy teraz szajka, a Harap, herszt bandy, odrzekł: Dwudziestu pięciu tęgich zuchów: pajęczarzy, potokarzy, doliniarzy, farmazonów, wli-czając w to również ich baby i dziewuchy.Większość jest tutaj; inni wędrują na wschód zi-mowym szlakiem.Wszyscy ruszamy ich śladem o świcie. Nie widzę Pryszcza w tej godnej kompanii.Gdzież się podziewa? Biedny chłopak! %7ływi się teraz siarką i to zbyt gorącą jak na gust delikatny.Ubito go wbójce, mniej więcej w środku lata. Szkoda! Zuch był wielki z Pryszcza i chłop dorzeczny! Taki był właśnie.Jego dziewucha, czarna Bess, trzyma wciąż z nami, ale jest teraz wdrodze na wschód.Aadna sztuczka, przyjemna i prowadzi się jak należy.Nikt nie widział jejnigdy pijanej przez więcej niż cztery dni na siedem. Zawsze była porządna.tak.pamiętam ją dobrze.cnotliwa niewiasta, godna wszelkiejpochwały.Jej matka była swobodniejsza i mniej baczyła na pozory.Awanturnica, porywczastarucha, ale za to rozum niezwyczajny. Straciliśmy ją właśnie przez ten rozum.Talent do wróżenia z ręki i przepowiadania nawszystkie inne sposoby przyszłych losów zjednał jej w końcu miano i sławę czarownicy.Prawo upiekło ją żywcem na wolnym ogniu.Do głębi byłem wzruszony, kiedy patrzałem, jakwalecznie przyjmuje los okrutny.Ha! Klęła i lżyła tłum, który ze wszech stron gapił się bez-wstydnie, a tu płomienie lizały ją całą, sięgały twarzy, ogarniały skąpe kłaki, trzeszczały nadjej starą, siwą głową.Ale klęła tę tłuszczę! Bracie, mógłbyś dożyć tysiąca lat i nigdy nie po-słyszeć tak mistrzowskich przekleństw.Niestety! Sztuka ta zeszła wraz z nią do grobu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •