[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oszczędzało to czas i dawało żołnierzom coś do roboty podczas lotu.Tymczasem Rodgers powiedział, że przekaże je na miejscu.Jeśli oznaczało to to, co jego zdaniem oznaczało, wieczór miał być bardziej interesujący i niezwykły niż się spodziewał.15Nowy Jork, sobota 22.08Kiedy młode skrzypaczki weszły do sali Rady Bezpieczeństwa, zebrały się za stołem w kształcie podkowy, stojącym na głównym poziomie pomieszczenia.Czekała już na nich pani Dorn, ich opiekunka.Ta dwudziestosześcioletnia dziewczyna poprzedniego wieczoru dała recital w Waszyngtonie, po czym następnego dnia przyleciała do Nowego Jorku.Właśnie przeglądała partyturę, kiedy do jednego z zasłoniętych okien podeszła Harleigh Hood.Wyjrzała na pogrążającą się w mroku rzekę i uśmiechnęła, widząc błyszczące światełka.Jaskrawe i kolorowe, przypominały jej nuty.Ciekawe, pomyślała, dlaczego zapisów nutowych nie drukuje się w kolorze, każda oktawa innej barwy.Słysząc dziwne odgłosy na korytarzu odwróciła się, puszczając zasłonę.W chwilę później podwójne drzwi po północnej stronie sali otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadli zamaskowani mężczyźni.Delegaci i ich goście nie poruszyli się; stali jak wmurowani.Zareagowała tylko pani Dorn - natychmiast stanęła między napastnikami i dziećmi, jakby zamierzała ich bronić.Zamaskowani mężczyźni byli jednak zbyt zajęci, by zwrócić na nią uwagę.Rozstawili się po bokach sali, okrążając delegatów.Żaden nie powiedział ani słowa, póki jeden z nich nie złapał któregoś z delegatów i odciągnął go na bok.Ten mężczyzna, który został im wcześniej przedstawiony jak wszyscy inni, Szwed - Harleigh nie pamiętała jego nazwiska - powiedział potem głośno, że nikomu nic się nie stanie, jeśli wszyscy będą się zachowywać cicho i bez zwłoki wykonywać polecenia.Dziewczynki jednak nie przekonał.Kołnierzyk koszuli już miał przepocony, cały czas biegał oczami dookoła, jakby szukał drogi ucieczki.Potem napastnik coś mu powiedział, wręczył także papier i długopis.Usiedli przy stole.Dwaj inni tymczasem sprawdzali okna, otwierali drzwi do bocznych pomieszczeń, a potem ustawili się pod ścianami.Kiedy jeden z nich zatrzymał się przy oknie, przy którym stała, Harleigh z wysiłkiem opanowała chęć odezwania się do niego.Chciała go spytać, co tu właściwie robi? Ojciec tłumaczył jej, że rozsądne pytanie zadane spokojnym głosem bardzo rzadko wywołuje gniewną odpowiedź.Tylko że czuła ostry zapach spalonego prochu - bo to był chyba proch - a jego źródłem była broń tego człowieka.A na rękawiczkach dostrzegła krople czegoś, co mogło być krwią.Strach zacisnął jej gardło.Nogi miała miękkie, ale nie w kolanach tylko w udach.Nie powiedziała nic, a po chwili bardzo się na siebie rozzłościła z powodu tego panicznego strachu.Gdyby się odezwała, ten człowiek mógłby ją wprawdzie zastrzelić, ale z drugiej strony mógłby także poczuć do niej sympatię.Może też wybraliby ją przedstawicielką grupy; miałaby coś do roboty i nie myślałaby już o strachu.A jeśli wszyscy zostaną zabici później? Może niekoniecznie akurat przez tych ludzi, ale, na przykład, przez kogoś, kto będzie próbował ich odbić? Będzie umierała, myśląc o tym, że powinna coś jednak powiedzieć.Mężczyzna odszedł od okna, ale widziała go i chciała się do niego odezwać, nie zdołała jednak wydobyć żadnego dźwięku z zaciśniętego gardła.Nieco później jeden z napastników, mówiący bardzo cicho z akcentem, który był chyba australijski, zaczął zbierać zakładników dookoła stołu.Najpierw wezwał dzieci.Kazał im zostawić instrumenty tam, gdzie leżały, na podłodze, i podejść.Harleigh zdążyła już wyjąć swoje skrzypce; teraz, ostrożnie, włożyła je do futerału.Nie był to z jej strony akt sprzeciwu, choćby drobny i nieważny, nie pragnęła nawet sprawdzić, w jakim stopniu napastnicy skłonni są tolerować opór.Skrzypce dostała od rodziców i nie pozwoli, by stało się im coś złego.Na szczęście wydający polecenia mężczyzna nie zauważył chyba jej zachowania, ale jeśli nawet zauważył, postanowił je zignorować.Kiedy usiadła przy okrągłym stole, poczuła się bezbronna, ze wszystkich stron wystawiona na zagrożenie.O wiele lepiej czuła się w kącie, przy oknie.Jej strach, początkowo niezdefiniowany, nieokreślony, stał się teraz czymś jak najbardziej rzeczywistym.Dostała dreszczy i niemal z radością dostrzegła, że siedząca obok niej dziewczyna drży jeszcze bardziej.Biedna Laura Sabia.Laura była jej najlepszą przyjaciółką, ale, biedaczka, zachowywała się tak strachliwie.Wyglądała zupełnie tak, jakby miała zamiar zaraz zacząć krzyczeć.Harleigh wzięła przyjaciółkę za rękę, spojrzała jej w oczy i postarała się dodać dziewczynie odwagi uśmiechem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]