[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opat, niski i całkiem łysy, mający na twarzy więcej zmarszczek niż torba suszonych śliwek, otworzył oczy.- Spóźniłeś się - szepnął i umarł.Mort przełknął ślinę, z trudem nabrał tchu i szerokim łukiem ciął kosą.Mimo wszystko trafił jak należy; opat usiadł, zostawiając za sobą ciało.- Ani chwili za wcześnie - stwierdził głosem, który jedynie Mort mógł usłyszeć.- Zaczynałem się martwić.- Już w porządku? - upewnił się Mort.- Muszę się spieszyć.Opat wstał z łoża i podszedł do Morta, mijając rzędy zrozpaczonych wyznawców.- Nie ponaglaj - powiedział.- Tak lubię te rozmowy.Gdzie się podział ten co zawsze?- Ten co zawsze? - Mort nie zrozumiał.- Taki wysoki.Czarny płaszcz.Trochę nie dojada, sądząc po wyglądzie.- Ten co zawsze? Ma pan na myśli Śmierć?- Właśnie - zgodził się przyjaźnie opat.Mort rozdziawił usta.- Często pan umiera? - wykrztusił w końcu.- Owszem, dość często.Oczywiście, kiedy już człowiek złapie, o co w tym chodzi, reszta jest kwestią praktyki.- Naprawdę?- Musimy ruszać - przypomniał opat.Mort gwałtownie zamknął usta.- To samo chciałem powiedzieć - mruknął.- Gdybyś mógł mnie wysadzić za doliną.- ciągnął łagodnie mnich.Wyminął Morta i skierował się na dziedziniec.Chłopiec stał przez chwilę ze spuszczoną głową, po czym puścił się za nim biegiem, choć wiedział, że jest to zachowanie całkowicie niepoważne i nieprofesjonalne.- Proszę posłuchać.- zaczął.- Tamten miał konia imieniem Pimpuś, o ile sobie przypominam - rzekł uprzejmie opat.- Przejąłeś od niego tę trasę?- Trasę? - Mort nic już nie rozumiał.- Czy cokolwiek.Wybacz, chłopcze, ale właściwie nie wiem, jak to wszystko jest zorganizowane.- Mort - poprawił Mort odruchowo.- Myślę, że powinien pan pojechać ze mną, proszę pana.Jeśli nie ma pan nic przeciw temu - dodał tonem, który, miał nadzieję, zabrzmiał stanowczo i godnie.Mnich obejrzał się i uśmiechnął łagodnie.- Chciałbym - westchnął.- Może kiedyś.Ale teraz, gdybyś mógł mnie podrzucić do najbliższej wioski.Mam wrażenie, że właśnie zostaję tam poczęty.- Poczęty? Przecież dopiero co pan umarł!- Tak, ale widzisz, mam coś w rodzaju biletu okresowego - wyjaśnił opat.Wprawdzie bardzo powoli, ale Mort zaczynał jednak coś pojmować.- Aha - powiedział.- Czytałem o tym.Reinkarnacja, prawda?- To właśnie to słowo.Jak dotąd pięćdziesiąt trzy razy.Może pięćdziesiąt cztery.Gdy się zbliżyli, Pimpuś podniósł łeb i parsknął przyjaźnie, widząc znajomego.Opat poklepał go po pysku.Mort wskoczył na siodło i pomógł opatowi usadowić się z tyłu.- To musi być ciekawe - powiedział, gdy Pimpuś wznosił się i oddalał od świątyni.W bezwzględnej skali towarzyskich rozmów ten komentarz musiałby zyskać całkiem sporo m minus, ale nic lepszego nie przyszło Mortowi do głowy.- Nie, wcale nie musi.Tak ci się wydaje, ponieważ sądzisz, że pamiętam wszystkie swoje wcielenia.Ale to naturalnie niemożliwe.Przynajmniej nie za życia.- O tym nie pomyślałem - przyznał chłopiec.- Wyobraź sobie: pięćdziesiąt razy odzwyczajać się od pieluch.- Rzeczywiście, nie ma czego zazdrościć.- Słuszna uwaga.Gdybym mógł przeżyć życie normalnie, nigdy bym się nie reinkarnował.Ale właśnie kiedy zaczynam już łapać, o co chodzi, przychodzą chłopcy ze świątyni i szukają chłopczyka poczętego w godzinie śmierci starego opata.Nie grzeszą wyobraźnią.Zatrzymaj się na chwilę.Mort spojrzał w dół.- Jesteśmy w powietrzu - zauważył niepewnie.- To nie potrwa długo.Opat zsunął się z grzbietu Pimpusia, przeszedł w powietrzu kilka kroków i wrzasnął głośno.Krzyk zdawał się trwać bardzo długo.Potem opat wsiadł z powrotem.- Nie masz pojęcia, od jak dawna o tym marzyłem - oświadczył.Mała wioska rozłożyła się na drugim końcu doliny, kilka mil od świątyni.Pełniła funkcję centrum usługowego.Z góry wyglądała jak przypadkowe skupisko niedużych, ale niemal całkowicie dźwiękoszczelnych chat.- Gdziekolwiek - rzucił opat.Mort zostawił go kilka cali nad śniegiem w miejscu, gdzie chaty stały najgęściej.- Mam nadzieję, że kolejne życie będzie lepsze od poprzedniego - powiedział.- Trzeba mieć nadzieję.- Opat wzruszył ramionami.- W każdym razie czeka mnie dziewięć miesięcy spokoju.Sceneria nie jest najciekawsza, ale przynajmniej ciepło.- No to do widzenia.Muszę pędzić.- Do zobaczenia - zawołał ze smutkiem opat i odwrócił się.Płomienie Zorzy Osiowej wciąż rzucały swój migotliwy blask na krainę.Mort westchnął i sięgnął po trzecią klepsydrę.Pojemnik był srebrny, ozdobiony małymi koronami.Piasku już prawie nie zostało.Czując, że noc wszystko już rzuciła przeciw niemu i gorzej być nie może, przekręcił ostrożnie klepsydrę, by spojrzeć na wyryte imię.***Księżniczka Keli ocknęła się.Obudził ją dźwięk.Jakby był tu ktoś, kto nie wydaje żadnego dźwięku.Nie warto wspominać o materacach i ziarnkach grochu - zwykły dobór naturalny doprowadził do tego, że w królewskich rodzinach najdłużej przeżywali ci, którzy potrafili w ciemności rozpoznać mordercę po dźwięku, którego sprytnie nie wydawał.W kręgach dworskich zawsze znalazła się osoba, która chętnie potraktowałaby nożem następcę tronu.Keli leżała nieruchomo i zastanawiała się, co powinna zrobić.Pod poduszką miała sztylet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]