[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prześpimy się i pójdziemy do zaprzyjaznionej zemną Adie, kościanej babki.Mieszka w pobliżu przejścia.Będziemy potrzebowalijej pomocy.Ale dziś musimy dotrzeć do bagniska, to nasza jedyna szansa ocale-nia.Richard miał zapytać, kto to taki kościana babka i po co im jej pomoc przyprzekraczaniu granicy, gdy nagle w powietrzu zmaterializował się ciemny mgli-sty kształt i uderzył w strażnika z taką siłą, że ten przeleciał ponad kilkoma po-walonymi drzewami.Potem to coś z piorunującą szybkością owinęło się  jakrzemień  wokół nóg Kahlan i zwaliło ją na ziemię.Dziewczyna krzyknęła:  Ri-chard , a on się pochylił i złapał ją za nadgarstek.Kahlan w ten sam sposób wcze-piła się w jego rękę. Coś ciągnęło ich ku granicy.Z palców Zedda strzelił ogień i przemknął ponad głowami młodych, a potemzniknął.Wystrzeliła następna macka i wyrzuciła starca w powietrze.Richard za-czepił stopę o gałąz leżącego na ziemi pnia.Lecz drewno było spróchniałe i pękło.Chłopak próbował wbić obcasy w ziemię, lecz buty się ślizgały po wilgotnym ba-giennym zielsku.W końcu jakoś mu się to udało, niestety, nie miał tyle siły, bypowstrzymać ściąganie ich obojga ku granicy.Musiał mieć wolne ręce.150  Obejmij mnie w pasie!  wrzasnął.Kahlan szarpnęła się w przód i wykonała polecenie.Czarna macka zafalo-wała i mocniej uchwyciła nogi dziewczyny, która aż krzyknęła z bólu.Richardwyszarpnął miecz, rozległ się charakterystyczny stalowy brzęk.Wokół młodych zaczęła się pojawiać zielona poświata.Chłopak zapłonął gniewem.Strach już minął.Coś próbowało pojmać Kahlan.Zielone światło stawało się jaskrawe.Richard nie mógł dosięgnąć ciągnącej ichmacki.Kahlan mocno obejmowała go w pasie, jej nogi były zbyt daleko, a mac-ka  jeszcze dalej. Puść mnie, Kahlan!Lecz dziewczyna za bardzo się bała, by usłuchać.Trzymała się mocno, roz-paczliwie.Pojawiła się zielona tafla.Narastało buczenie. Puść mnie!!!  wrzasnął ile tchu w piersi.Spróbował oderwać ręce Kahlan od siebie, poluzować chwyt.Drzewa bagni-ska zaczynały niknąć w mroku.Richard czuł napór zielonej ściany.Skąd w Kahlantyle siły? Wleczony plecami po ziemi usiłował rozerwać splecione ze sobą dłoniedziewczyny ale mu się nie udawało.Mógłby ich uratować, gdyby zdołał wstać. Kahlan! Puść mnie albo zginiemy! Nie pozwolę, żeby cię dostali! Zaufajmi! Puść!  Nie wiedział, czy mówi prawdę, lecz był przekonany, że to jedynaszansa ratunku.Kahlan uniosła wykrzywioną bólem twarz.Krzyknęła i puściła Richarda.W okamgnieniu poderwał się na nogi.Tuż przed nim zmaterializowała sięczarna ściana.Sięgnął poń ojciec.Richard pozwolił zapłonąć gniewowi i pchnąłgwałtownie.Ostrze przeniknęło barierę, spadło na postać, która na pewno nie byłaojcem chłopaka.Ciemny kształt zaskomlał i rozpadł się.Stopy dziewczyny dotykały mrocznej przegrody, czarna macka ciągnęła z ca-łych sił.Richard uniósł miecz.Ogarnęła go mordercza pasja. Nie, Richardzie! To moja siostra!Chłopak wiedział, że to tylko pozór, jak w wypadku jego ojca.Całkowiciepodporządkował się ogarniającej go pasji i ciął tak mocno, jak tylko zdołał.Ostrzeznów przeszło poprzez mroczną ścianę i spadło na odrażającą postać, która wcią-gała Kahlan.Zamigotało, rozległy się jęki i zawodzenia.Macka zniknęła z nógdziewczyny.Kahlan leżała bezwładnie na ziemi.Richard nawet nie popatrzył, co się dzieje za przegrodą, schylił się, objąłdziewczynę w pasie i jednym ruchem poderwał z ziemi.Trzymał ją mocno, mieczskierował na mroczną barierę i wycofywał się z granicy.Wypatrywał kolejnegoagresora.Wyszli z zielonego światła.Chłopak zatrzymał się dopiero przy koniach.Wtedy puścił Kahlan, a ona od-wróciła się ku niemu i mocno go objęła, drżąc z dopiero co przeżytej grozy i bólu.Richard z trudem powściągał furię, która mu nakazywała wrócić tam i zaatakować151 ich.Wiedział, że powinien odłożyć miecz  wtedy by się łatwiej uspokoił  lecznie ośmielił się tego uczynić. Gdzie są tamci?  spytała z przerażeniem Kahlan. Musimy ich znalezć.Odskoczyła od Richarda i chciała biec z powrotem.Złapał ją za rękę, niemalzwalając z nóg. Zostań tu!  wrzasnął z przesadnym gniewem i zmusił dziewczynę, żebyusiadła.Chłopak znalazł nieprzytomnego Zedda.Pochylił się ku starcowi, a wówczascoś przemknęło mu nad głową.Znów zapłonął gniewem.Obrócił się i ciął mie-czem czarny kształt.Odcięta część rozwiała się w powietrzu, a reszta z jękiemuciekła ku granicy.Richard podniósł Zedda i przerzucił przez ramię jak worekziarna; zaniósł do Kahlan i ostrożnie złożył obok dziewczyny.Położyła głowęczarodzieja na swoich kolanach, sprawdziła, czy nie ma ran.Chłopak pobiegłz powrotem.Biegł schylony, ale spodziewany atak nie nastąpił.A szkoda, bo tę-sknił za walką.Chase leżał, częściowo przywalony jakąś kłodą.Richard złapałgo za kolczugę i wyciągnął.Z głębokiego rozcięcia na głowie strażnika sączyłasię krew, w ranie tkwiły jakieś paprochy.Co teraz zrobić, myślał chłopak.Nie darady podnieść przyjaciela jedną ręką, a wolał nie odkładać miecza.Na pewno niezawoła Kahlan na pomoc, lepiej, żeby została tam, gdzie jest w miarę bezpieczna.Uchwycił mocno skórzaną bluzę strażnika i zaczął go ciągnąć.Oślizgłe bagiennezielsko ułatwiało zadanie, ale i tak było mu ciężko, bo musiał ominąć parę po-walonych drzew.O dziwo, nic ich nie zaatakowało.Może zraniłem albo zabiłemto coś, pomyślał Richard.Czy można zabić coś, co już jest martwe? W mieczutkwiła magia.Chłopak nie miał pojęcia, jakie są możliwości owego magicznegooręża i czy te stwory w granicy naprawdę zginęły.W końcu dotarł do Kahlan.Czarodziej ciągle był nieprzytomny. Co teraz zrobimy?  spytała dziewczyna, zwracając ku Richardowi pobla-dłą twarz. Nie możemy tu zostać  odparł, rozglądając się wokół  i nie możemy ichtu zostawić.Załadujmy ich na konie i jedzmy stąd.Zajmiemy się ich obrażeniami,kiedy tylko odjedziemy na bezpieczną odległość.Warstwa chmur była grubsza niż przedtem, mgła pokrywała wszystko wilgot-nym, połyskującym całunem.Chłopak rozejrzał się bacznie dokoła, potem odło-żył miecz i z łatwością podniósł Zedda na grzbiet jego konia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •