[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdę mówiąc, widziała ich sporo, ale wciąż nie mo­gła się przyzwyczaić.Wielowiekowi często wybierali gwałtowną śmierć: a to skok bez spadochronu, a to spa­cer przed właśnie otwartym wybiegiem sklonowanych słoni, a to nurkowanie w konwerter warstwiarki.no, przy tym ostatnim pomyśle zostawał jedynie dziwny wzorek na akurat kładzionej warstwie geologicznej.Przyklęknęła i przyjrzała się temu, co pozostało: za­marznięta szmata, ale z dobrego materiału o porząd­nym splocie.A w niej.abstrakcja organicznej natury.Silver przeanalizowała potem próbki i ogłosiła, że pa­sażer łodzi był na tyle człowiekiem, że mógł Kin mówić per „ciociu".Kin nie była tym zaskoczona - prawdę mó­wiąc, byłaby zaskoczona innym wynikiem analizy, sa­ma nie wiedziała dlaczego.Zimno jej się tylko robiło na myśl, że wypłynął on poza krawędź własnego świata.Wszyscy wiedzieli, że świat ten jest płaski.Że zawsze był płaski.A mimo to zawsze musiał się znaleźć ktoś, kto wyśmiewał stare prawdy, bo wiedział lepiej i był na tyle głupi, że próbował to udowodnić.Piramidalnie się mylił.Z ponurych rozmyślań Kin wyrwał spór, jaki wybuchł, o kombinezony próżniowe.Skafandrów było pięć, z cze­go dwa wielkości Silver, a jeden z pozostałych był nie­sprawny, przynajmniej sprawiał takie wrażenie.- Musimy wziąć garkotłuka - uparła się Silver.- Wy może znajdziecie coś jadalnego, mnie to otruje na pewno.- To lepiej ją zaprogramować, żeby przygotowała worek suchych racji - zaproponował Marco.- Wygod­nie nosić, a kombinezon się przyda.- Worek koncentratów nie potrafi analizować jedze­nia i produkować odzieży.Jeśli nie będziemy mieli wyj­ścia, to urządzenie zapewni nam minimum niezbędne do przeżycia - sprzeciwiła się Silver.- Wydaje mi się, że ona ma rację - dodała Kin.- To nam zablokuje i zużyje zapas energii całego kom­binezonu!- No to co? Lepszy nie strzelający karabin laserowy?! - parsknęła Silver.Przez chwilę spoglądali na siebie z Markiem wymow­nie, a raczej wściekle, toteż Kin czym prędzej dodała:- Bierzemy garkotłuka, dla Silver głód to poważna sprawa.Marco wzruszył ramionami i zabrał z szafki narzędzia.Udało im się upchać urządzenie w największy kombi­nezon i poutykać wokół termokoce, a potem Marco zajął się fotelem pilota.Po rozebraniu go i wybebeszeniu stał się szczęśliwym posiadaczem pasa metalu o tnącym brzegu i plastykowej rękojeści, czyli - miecza domowej produkcji.Kin, obserwując go z gotowym rękodziełem, zastanawiała się, czy jest to efekt ludzkiego ducha wal­ki, czy głupiej brawury kunga.Marco zauważył jej wzrok i wyjaśnił:- To nie po to, żeby inni mnie się bali, tylko żebym ja się przestał bać.Jesteśmy gotowi?- Tak.Marco zaprogramował autopilota na dziesięciominutowy postój o kilkaset mil od wodospadu, wszyscy na­ciągnęli kombinezony i ruszyli w przestrzeń.Zapasowy kombinezon Silver ciągnęła na monomolekularnej Li­nie.Kin obejrzała się, gdy statek odleciał, po czym zwróciła się ponownie ku powierzchni i olbrzymiej ścia­nie wody.Z morza w pobliżu krawędzi wystawało kilka niewielkich wysepek oświetlonych promieniami zacho­dzącego słońca, ale nigdzie nie było widać świateł małe­go choćby miasta.Nikt nie widział, jak ze statku tuż przed odlotem wy­padł piąty, jak najbardziej sprawny kombinezon i nadął się natychmiast niczym balon.Siedzący w hełmie kruk przyjrzał się uważnie kontrolkom - kombinezony sterowane były językiem i pod­bródkiem, a pomyślane tak, by mogły przemierzyć cały system słoneczny i wylądować na planecie.Kruk po namyśle dziobnął ostrożnie w jeden z guzików.Skafander ruszył do przodu.Kruk poobserwował go chwilę uważ­nie i spróbował innego guzika.Świt był wilgotny i niemrawy - pomimo termokoca Kin obudziła się mokra.Noc była długa, a wysepka, na której się znajdowali, była w pobliżu krawędzi i nie wystarczyłaby do utrzy­mania jednego nie pływającego drapieżnika.Marco cał­kiem słusznie zauważył, że na dysku może być mnóst­wo pływających drapieżników, więc trzymał wartę.Kung w razie potrzeby mógł nie spać kilka tygodni.Kin po długiej walce wewnętrznej zdecydowała nie wspominać mu o stunnerze ukrytym w kieszeni skafan­dra.Nigdy nie wiadomo, kiedy taka niespodzianka mo­że się przydać.Marco przysnął, gdy wzeszło już słońce, i leżał pod kapiącym krzewem niczym pozbawione szkieletu i bez­ładnie rzucone na kupę ciało.Poprzez rzednącą mgłę Kin dostrzegła Silver siedzącą na samotnym skalnym szczycie po stronie wodospadu i z braku lepszego zaję­cia wdrapała się tam, i siadła obok na wygrzanym przez słońce kamieniu.Widok był zaskakujący - skała wznosiła się pośród lasku podejrzanie przypominającego jesionowo-klonowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •