[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pozwoliłeś mi umrzeć.Co się stanie tym razem?- Hej, mały! - zawołała jasnowłosa kasjerka tak niespodziewanie, że Jake drgnął.- Zamierzasz wejść, czy będziesz tylko tak stał i gadał do siebie?- Nie wchodzę - odparł Jake.- Widziałem już oba te filmy.Poszedł dalej, skręcając w lewo w Markey Avenue.Znowu czekał na to uczucie uświadamiające mu, że potrafi przewidywać wydarzenia, ale nie powróciło.To była jedynie rozgrzana, słoneczna ulica z budynkami w kolorze piaskowca, przypominającymi Jake’owi więzienne bloki.Spacerowały po niej parami młode kobiety, pchając wózki z dziećmi i rozmawiając na różne tematy, lecz poza tym ulica była pusta.Było niezwykle ciepło jak na maj - za gorąco na spacery.„Czego właściwie szukam? Czego?”Za plecami usłyszał donośny męski śmiech, a potem gniewny kobiecy krzyk:- Oddaj to!Jake podskoczył przekonany, że te słowa są skierowane do niego.- Oddaj to, Henry! Ja nie żartuje!Odwrócił się i zobaczył dwóch chłopców, jednego co najmniej osiemnastoletniego, a drugiego znacznie młodszego.dwunasto- lub trzynastoletniego.Na widok tego drugiego serce mocno załomotało mu w piersi.Ten dzieciak nosił sztruksowe spodnie zamiast szortów z bawełny, lecz miał ten sam podkoszulek i pod pachą trzymał starą, sfatygowaną piłkę do kosza.I chociaż był zwrócony plecami do Jake’a, ten wiedział, że znalazł chłopca z ostatniego snu.* * *Dziewczyna była tą żującą gumę ślicznotką z kasy.Starszy z chłopców - wyglądający na tyle dorośle, że można go nazwać mężczyzną - trzymał w rękach gazetę.Usiłowała mu ja wyrwać.Chłopak trzymający gazetę - ubrany w czarne dżinsy i czarną koszulkę z podwiniętymi rękawami - podniósł ją nad głowę i uśmiechnął się.- Podskocz, Maryanne! Skacz, dziewczyno, skacz!Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem, z rumieńcem na policzkach.- Daj mi ją! - zawołała.- Przestań się wygłupiać i oddaj mi ją! Ty skurwielu!- Tylko słuchaj, Eddie! - powiedział starszy chłopak.- Co za język! Nieładnie, nieładnie!Z uśmiechem pomachał gazetą tuż poza zasięgiem rąk jasnowłosej kasjerki i Jake nagle zrozumiał.Ci dwaj wracali razem do domu ze szkoły - chociaż zapewne nie chodzili do tej samej, jeśli prawidłowo ocenił dzielącą ich różnicę wieku - i większy podszedł do kasy, udając, że ma coś do powiedzenia blondynce.Potem wsunął rękę w otwór okienka i wyrwał dziewczynie gazetę.Jake widział już twarz tego większego chłopaka: była to twarz dzieciaka, który za najlepszy kawał uważa umoczenie kociego ogona w płynie do zapalniczek lub nakarmienie głodnego psa kulką chleba z haczykiem w środku.Jeden z tych, którzy siedzą na końcu sali i trzaskają szelkami, a potem pytają „Kto, ja?” z tym ogromnym i głupawym zdziwieniem na twarzy, kiedy ktoś ma do nich pretensje.W Piper nie było wielu takich jak on, ale znalazłoby się paru.Jake podejrzewał, że w każdej szkole jest kilku takich.Ci w Piper byli lepiej ubrani, ale mieli takie same twarze.Podejrzewał, że w dawnych czasach ludzie mówiliby, że jest to twarz urodzonego obwiesia.Maryanne podskoczyła, usiłując złapać gazetę, którą chłopak w czarnych spodniach zwinął w rulon.Uniósł gazetę, zanim zdążyła ją chwycić, a potem uderzył ją rulonem po głowie, jak szczeniaka siusiającego na dywan.Dziewczynie stanęły łzy w oczach - głównie z upokorzenia, pomyślał Jake.Poczerwieniała jak burak.- Zatrzymaj ją sobie! - wrzasnęła na dręczyciela.- Wiem, że nie umiesz czytać, ale chociaż pooglądasz sobie zdjęcia!Zaczęła się odwracać.- Oddaj jej tę gazetę, dobrze? - powiedział cicho młodszy chłopiec, znajomy Jake’a.Starszy wyciągnął rękę ze zwiniętą gazetą.Dziewczyna wyrwała mu ją i nawet stojący trzydzieści stóp dalej Jake usłyszał trzask rozdzieranego papieru.- Głupek z ciebie, Henry Deanie! - zawołała.- Kompletny głupek!- Hej, o co chodzi? - Henry wyglądał na urażonego.- To był tylko żart.Poza tym rozerwała się w jednym miejscu i można ją czytać.Uśmiechnij się trochę, co?To też się zgadza, pomyślał Jake.Tacy faceci jak Henry zawsze posuwają się za daleko, nawet w najmniej śmiesznych żartach.a potem robią urażoną minę i nie rozumieją, dlaczego ktoś na nich krzyczy.I zawsze jest „O co chodzi?” albo „Nie znasz się na żartach?”, albo „Czemu się nie uśmiechniesz?”„Co ty z nim robisz, dzieciaku?” - zastanawiał się.„Jeżeli jesteś po mojej stronie, to czemu zadajesz się z takim kutasem jak on?”Gdy młodszy chłopiec się odwrócił i obaj poszli dalej ulicą, Jake zrozumiał.Starszy chłopak miał toporniejsze rysy i twarz paskudnie poznaczoną trądzikiem, lecz podobieństwo było uderzające.Ci dwaj byli braćmi.* * *Jake zrobił w tył zwrot i powoli ruszył chodnikiem przed chłopcami.Drżącą ręką sięgnął do kieszonki na piersi, wyjął okulary przeciwsłoneczne ojca i zdołał nałożyć je na nos.Głosy za jego plecami były coraz wyraźniejsze, jakby ktoś dostrajał radio.- Nie powinieneś tak się z nią droczyć, Henry.To nieładnie.- Ona to uwielbia, Eddie - odparł Henry uspokajająco i z przekonaniem.- Zrozumiesz to, kiedy będziesz starszy.- Płakała.- Pewnie ma chusteczkę - rzekł filozoficznie Henry.Teraz byli już bardzo blisko.Jake przycisnął się do ściany budynku.Opuścił głowę, a ręce wbił głęboko w kieszenie spodni.Nie wiedział, dlaczego było tak ważne, żeby go nie zauważyli, ale czuł, że nie powinni.Henry się nie liczył, tak czy inaczej, ale.„Ten młodszy nie powinien mnie pamiętać” - pomyślał.„Nie wiem dlaczego, ale nie powinien.”Przeszli obok, nawet na niego nie spojrzawszy, przy czym ten, którego Henry nazwał Eddiem, szedł skrajem chodnika i odbijał piłkę.- Musisz przyznać, że śmiesznie wyglądała - mówił Henry.- Stara Be Bop Maryanne podskakująca po gazetę.Hau! Hau!Eddie spojrzał na brata z miną, która miała być karcąca.ale zaraz poddał się i parsknął śmiechem.Jake dostrzegł w jego oczach bezgraniczne uwielbienie i domyślił się, że Eddie wiele wybaczy starszemu bratu, zanim ostatecznie go skreśli.- A więc idziemy? - zapytał Eddie.- Powiedziałeś, że pójdziemy.Po szkole.- Powiedziałem „może”.Nie wiem, czy chce mi się tak daleko chodzić.Mama też będzie już w domu.Może powinniśmy dać sobie spokój.Pójść na górę i pooglądać telewizję.Byli już dziesięć stóp od Jake’a i oddalali się.- Och, daj spokój! Obiecałeś!Za budynkiem, który obaj właśnie mijali, był płot z siatki z otwartą bramą.Jake dostrzegł za nią plac zabaw, który śnił mu się zeszłej nocy.a przynajmniej bardzo do tamtego podobny.Nie otaczały go drzewa i nie było tu tej dziwnej budki pomalowanej w skośne żółte i czarne pasy, lecz popękany beton był taki sam.Wyblakłe żółte linie również.- Cóż.może.Sam nie wiem.- Jake pojął, że Henry droczy się z Eddiem.Ten jednak nie zorientował się; za bardzo pragnął pójść tam, dokąd brat obiecał go zabrać.- Porzucajmy do kosza, zanim się namyślę.Wyrwał młodszemu bratu piłkę, niezdarnie pokozłował i rzucił.Piłka odbiła się wysoko od tablicy i upadła na ziemię, nawet nie dotknąwszy obręczy.Henry umie zabierać gazety dziewczynom, pomyślał Jake, ale na boisku jest do niczego.Eddie przeszedł przez bramę, rozpiął sztruksowe spodnie i ściągnął je.Miał pod nimi bawełniane szorty, które nosił we śnie Jake’a.- Och, czy on ma na sobie te krótkie spodenki? - zawołał Henry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]