[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zarządzić pogotowie.Może będziemy musieli oderwać się w jednej chwili.- Czy możliwe, żeby to już była zmiana orbity? Jeszcze jesteśmy daleko od peryhelium.- Może Rama nie stosuje się do naszych podręcz­ników.Doszliśmy do Bety.Odpoczniemy pięć minut.Pięć minut zgoła na odpoczynek nie wystarczało, a prze­cież dłużyło się okropnie.Widzieli wyraźnie, że światło przygasa i to coraz szybciej.Chociaż mieli latarki, myśl o zapadnięciu ciemności stała się nie do zniesienia.Tak już przywykli do nie kończącego się dnia, że aż trudno im było sobie-przypomnieć warunki, w których zaczęli badać świat Ramy.Czuli teraz przemoż­ne pragnienie ucieczki: wydostać się w blask Słońca o kilo­metr dalej za ścianą tego walca.- Kontrola na Piaście! - zawołał Norton.- Czy reflektor działa? Może będzie nam zaraz potrzebny.- Tak, kapitanie.Już go włączam.Uspokajająca iskra rozbłysnęła na wysokości ośmiu kilo­metrów ponad nimi.Nawet przy dogasaniu dnia ramiańs­kiego była przedziwnie nikła, ale dotychczas przecież im służyła, więc w razie potrzeby miała ich poprowadzić i teraz.To będzie - pomyślał Norton posępnie - najdłuższa i najbardziej denerwująca ze wszystkich naszych wspina­czek.Wiedział, że w żadnym wypadku nie można przy­spieszyć tempa; wskutek przemęczenia po prostu osunęliby się gdzieś na tym zawrotnym zboczu i musieliby czekać, aż zbuntowane mięśnie pozwolą im ruszyć w dalszą drogę.Są obecnie jednym z najsprawniejszych, najbardziej zahar­towanych zespołów, jakie kiedykolwiek wykonywały zada­nia w kosmosie, ale istnieją przecież granice ludzkiej wy­trzym ałości.Po godzinie nieprzerwanej żmudnej wspinaczki dotarli do czwartego odcinka schodów, na wysokość około trzech kilometrów od równiny.Odtąd miało być już o wiele łatwiej: przyciąganie zmalało do jednej trzeciej przyciąga­nia ziemskiego.Chociaż zdarzały się niewielkie wstrząsy, żadne niezwykłe zjawisko nie nastąpiło i nadal było do­statecznie jasno.W przypływie otuchy zaczęli się nawet zastanawiać, czy nie wyruszyli na Piastę za wcześnie.Jedno wszakże nie ulegało wątpliwości: powrotu w głąb Ramy już nie ma.Szli po równinie ramiańskiej po raz ostatni.Gdy zrobili sobie dziesięciominutowy postój na czwar­tym podeście, Joe Calvert nagle wykrzyknął:- Co to za odgłos, kapitanie?!- Odgłos? Ja niczego nie słyszę.- Gwizd w wysokiej tonacji.Stopniowo coraz niższy.Słychać go na pewno.- Masz uszy młodsze niż ja.Och, teraz słyszę.Ten gwizd zdawał się dolatywać zewsząd.Już głośny, potem nawet rozdzierająco głośny, potem coraz słabszy.Aż raptownie ucichł.W kilka sekund później rozległ się znowu, tak samo stopniowany.Miało to w sobie żałosną natarczywość syre­ny z latarni morskiej, wysyłającej ostrzeżenia w mglistą noc.Pojęli, że to jest jakaś wiadomość tutaj, pilna wiado­mość.Nie dla nich, ale też mogli ją zrozumieć.Wkrótce, jak gdyby nadając jej nieodwołalność, potwierdziły to same światła.Przyćmiły się, prawie zgasły, po czym zaczęły błyskać.Świetliste paciorki jak kuliste pioruny toczyły się po sześciu wąskich dolinach, z których przedtem jasność zalewała ten świat.Sunęły od jednego do drugiego bieguna ku morzu w zsynchronizowanym jakimś hipnotycznym rytmie, który mógł mieć tylko jedno znaczenie.“Do morza!" - wołały te światełka.- “Do morza!" I ich wezwaniu trudno było się oprzeć; oni wszyscy doznali dziwnego wrażenia, że coś im nakazuje zawrócić, szukać zapomnienia w wo­dach Ramy.- Kontrola na Piaście! - odezwał się Norton gwałtow­nie.- Widzicie, co się dzieje?Pieter odpowiedział nieledwie zdjęty czcią, sądząc z jego głosu i dosyć przestraszony.- Tak, kapitanie.Patrzę na ląd południowy.Tam są jeszcze dziesiątki biobotów.tych dużych także.Dźwigi, buldożery.Mnóstwo czyścicieli.Pędzą do morza, ale jak! Nigdy nie widziałem ich w takim ruchu.Jest jakiś dźwig.na samej krawędzi urwiska! Och! Leci w dół zupełnie jak Jimmy, tylko o wiele szybciej.Rozbił się.Przypływają rekiny, rozdzierają go w drobny.ojej, to nieprzyjemny widok.Teraz patrzę na równinę.Jeden z buldożerów chyba stracił orientację.krąży w kółko i w kółko.Och! Dwa kraby zabierają się do niego, tną go na kawałki.Kapita­nie, myślę, że powinniście wracać czym prędzej!- Możesz mi wierzyć - powiedział Norton głęboko przejęty - że wracamy tak prędko, jak tylko możemy.Rama uszczelniała swoje luki jak statek przed burzą.Takie wrażenie odnosił Norton, chociaż nie potrafił tego logicznie sobie wytłumaczyć.Nie bardzo już rozumiał.Był w rozterce - zdawał sobie sprawę z konieczności ucieczki i jednocześnie pragnął być posłuszny tym błyskom na niebie, nakazującym mu przyłączyć się do biobotów w ich marszu do morza.Jeszcze jedna kondygnacja schodów - jeszcze jeden postój dziesięciominutowy, żeby toksyny zmęczenia usunąć z mięśni.Potem dalej w drogę - dwa kilometry do przejścia, ale starajmy się nie myśleć o tym.Doprowadzająca do szału sekwencja gwizdów raptownie ustała.W tej samej chwili skończył się roztętniony pęd kulek ognistych po szczelinach prostych dolin ku morzu.Sześć liniowych słońc Ramy znów było nieprzerwanymi pasmami światła.Ale gasły szybko, chwilami pełgając, jak gdyby ogromne bloki energetyczne były wyrywane ze swoich źródeł blis­kich już wyczerpania.Od czasu do czasu lekko drżała powierzchnia pod nogami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •