[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Już? — zapytałam zaskoczona.Dziwnie na mnie spojrzał.— Tak chyba będzie najlepiej — odparł.Zaproponowałem to Leidnerowi, który spędzi jutro większość dnia w Hassanieh załatwiając wszystkie niezbędne formalności.Reszta zajmie się pracą.W tej sytuacji to lepsze niż siedzieć z założonymi rękami i wpatrywać się w siebie.Bez wątpienia miał rację.Zwłaszcza biorąc pod uwagę stan, w jakim wszyscy się znajdowali.Podenerwowani, zagubieni.Pogrzeb, jak wiedziałam, miał się odbyć pojutrze.Pan Carey znów pochylił się nad planem.Nie wiem dlaczego, ale bardzo mu współczułam.Wiedziałam, że tej nocy nie będzie spał.— Jeśliby pan chciał jakiś środek nasenny? — spytałam z wahaniem.Uśmiechnął się i potrząsnął przecząco głową.— Dam sobie radę, siostro.Pomaganie sobie środkami nasennymi to zły nawyk.— No to dobranoc, panie Carey — powiedziałam.— Jeśli mogłabym coś dla pana zrobić…— Nic mi nie trzeba, dziękuję, siostro.Dobranoc!— Tak okropnie mi przykro! — wyrwało mi się.— Przykro? — spytał zdziwiony.— Przykro z powodu tego, co się stało.Wszystkim bardzo współczuję, ale najbardziej panu.— Dlaczego właśnie mnie?— Był pan przyjacielem obojga…— Jestem przyjacielem Leidnera.Z nią się nadmiernie nie kontaktowałem…Powiedział to tak, jakby jej rzeczywiście nie lubił.Szkoda, że panna Reilly nie mogła tego usłyszeć.— No to dobranoc — powtórzyłam i poszłam szybko do mojego pokoju.Przed rozebraniem kręciłam się jeszcze trochę po sypialni.Uprałam chustki i skórzane rękawiczki, zapisałam kilka rzeczy w dzienniczku.Przed pójściem do łóżka wyjrzałam jeszcze na dziedziniec.W kreślarni i w biurze dalej paliły się światła.Doktor Leidner pewno jeszcze pracował.Zastanawiałam się, czy by do niego nie pójść, żeby powiedzieć dobranoc.Nie chciałam się jednak narzucać.Mógłby tak właśnie pomyśleć.Może był zajęty i nie należało mu przeszkadzać.W końcu postanowiłam pójść.Co to szkodzi? Powiem tylko dobranoc, spytani, czy mogę mu w czymś pomóc, i wrócę.W biurze zastałam tylko pannę Johnson.Doktora Leidnera nie było.Panna Johnson siedziała z głową opartą o blat stołu i płakała.Strasznie płakała, jakby pękło jej serce.Poczułam się zmieszana.Panna Johnson, zawsze taka opanowana kobieta? Wzbudziła we mnie litość.— Co się stało, moja droga? — wykrzyknęłam.Objęłam ją ramieniem i uspokajałam poklepując.— No już, już, tak nie można… Nie można tak siedzieć samotnie i płakać!Wcale nie zareagowała i nadal wstrząsał nią szloch.— No już, proszę przestać, moja droga! — mówiłam dalej.— Musi się pani wziąć w garść.Pójdę do kuchni i zaparzę pani filiżankę dobrej herbaty.Podniosła głowę i powiedziała:— Nie, nie, nie potrzeba, siostro! Wszystko jest w porządku.Po prostu się rozkleiłam.— A co panią tak wytrąciło z równowagi? — spytałam.Nie od razu odpowiedziała, dopiero po dłuższej chwili prawie wyszeptała:— To wszystko jest zbyt straszne…— Trzeba przestać o tym myśleć — powiedziałam.— Co się stało, to się nie odstanie.Nie ma sensu tak rozpaczać.Usiadła prosto i zaczęła przygładzać sobie włosy.— Rzeczywiście robię z siebie widowisko — przyznała swoim mrukliwym głosem.— Porządkowałam i układałam papiery w biurze.Musiałam czymś się zająć.I nagle mnie napadło…— Tak, tak, rozumiem — odparłam.— A teraz potrzebna jest pani filiżanka herbaty, a potem termofor z gorącą wodą do łóżka.I dostała ode mnie jedno i drugie.Nie słuchałam żadnych protestów.— Dziękuję za wszystko, siostro — powiedziała, kiedy już ją opatuliłam w łóżku, podałam filiżankę z herbatą i włożyłam termofor pod kołdrę.— Jest siostra bardzo dobrą, mądrą kobietą.Ja naprawdę rzadko się tak rozklejam.— Każdemu się to zdarza od czasu do czasu — odparłam.— W życiu się różnie układa.A teraz ten szok, emocje, policja, wszystko razem.Ja też czuję się dość nieswojo.— To, co siostra powiedziała, to szczera prawda.Co się stało, to się nie odstanie… — mówiła wolno jakimś dziwnym głosem.Milczała dobrą minutę, a potem dodała dość nieoczekiwanie:— Ona nigdy nie była uprzejma.Nie miałam zamiaru dyskutować z nią na ten temat.Od samego początku uważałam za rzecz naturalną, że panna Johnson i pani Leidner się nie lubią.Zastanawiałam się, czy przypadkiem panna Johnson nie jest w duchu zadowolona ze śmierci pani Leidner i czy nie wstydzi się tego.— A teraz proszę iść spać i już więcej się niczym nie trapić! — zarządziłam.Przed wyjściem jeszcze trochę uporządkowałam jej pokój.Kostium powiesiłam na wieszaku, pończochy przerzuciłam przez oparcie krzesła.Na podłodze leżała kulka zmiętego papieru, która pewno wypadła z kieszeni.Rozprostowałam papier, żeby sprawdzić, czy można to z czystym sumieniem wyrzucić, kiedy zawołała:— Proszę mi to oddać!Byłam bardzo zaskoczona.Tak na mnie krzyknąć?! Wyrwała mi papier z ręki, dosłownie wyszarpnęła, a potem trzymała nad świecą, aż się prawie cały spopielił.Jak już powiedziałam, byłam zupełnie zaskoczona.Nic nie mówiąc patrzyłam na nią.Nawet nie zdążyłam zobaczyć, co to za papier, tak mi go szybko wyrwała.Ale niezwykły zbieg okoliczności sprawił, że płonąc papier wybrzuszył się i zobaczyłam słowa pisane atramentem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]