[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stamtąd podobnym małym ślizgaczem znów ruszyli w górę na najwyższy i najświętszy Próg, wzniesiony tysiące stóp nad poziomem morza, gdzie znajdowało się sanktuarium Pani.Na szczycie Trzeciego Progu powietrze było krystalicznie czyste, rzeczy oddalone o wiele mil wydawały się bliskie, niczym obserwowane przez szkło powiększające.Olbrzymie ptaki z gatunku Hissune'owi nie znanego, o tłustych czerwonych ciałach i wielkich, czarnych skrzydłach zataczały w powietrzu leniwe kręgi.Znów wraz z Elsinome ruszyli w podróż po płaskim szczycie zbocza, mijali taras za tarasem, aż wreszcie dotarli na miejsce, gdzie stały proste, białe budynki pozornie przypadkowo rozrzucone wśród ogrodów niezwykłej piękności.- To Taras Adoracji - wyjaśniła Talinot Esulde.- Wrota do Świątyni Wewnętrznej.Tę noc przespali w cichym, oddalonym od innych budynku; ładnym, zwyczajnym, wyposażonym we własny basen i niewielki prywatny ogród odgrodzony od świata pnączami, których grube pnie tworzyły nieprzeniknioną ścianę.Rankiem służba przyniosła im mrożone owoce i smażoną rybę; wkrótce po śniadaniu pojawiła się sama Talinot Esulde wraz z inną kapłanką, dostojną siwowłosą kobietą o przenikliwym spojrzeniu, która oddała każdemu należne mu honory.Hissune'a powitała więc salutem należnym księciu Góry, dziwnie jednak nieformalnym, niemal niedbałym, ujęła dłonie Elsinome, przytrzymała je w uścisku przez dłuższą chwilę, patrząc jej w oczy serdecznie, choć badawczo.W końcu puściła je i powiedziała:- Witam was oboje na Trzecim Zboczu.Nazywam się Lorivade.Pani i jej syn oczekują was.Poranek był chłodny i mglisty; słońce dopiero miało przedrzeć się przez wiszące nisko chmury.Ruszyli gęsiego - Lorivade szła pierwsza, Talinot Esulde ostatnia, nikt nie odezwał się nawet słowem - przeszli przez ogród; na liściach roślin lśniła rosa poranka, przekroczyli biały most o łukach tak delikatnych, że sprawiały wrażenie, jakby roztrzaskać je mogło najlżejsze nawet stąpnięcie, i znaleźli się na wielkiej łące, po której przeciwnej stronie stała Świątynia Wewnętrzna.Hissune nigdy w życiu nie widział piękniejszego budynku.Świątynia zbudowana była z tego samego przezroczystego kamienia co most.Jej serce stanowiła niska rotunda o płaskim dachu, z której rozchodziło się promieniście osiem długich, delikatnych skrzydeł, nadających całości wrażenie promieniującej blaskiem gwiazdy.Nie zastosowano żadnego ornamentu; architektura Świątyni była prosta, precyzyjna, czysta i doskonała.Pośrodku rotundy, w ośmiobocznej sali, w której centrum znajdował się ośmioboczny basen, czekali na nich Lord Valentine i kobieta - z całą pewnością jego matka.Hissune zatrzymał się na progu; zamarł, ogarnięty nieopisanym zdumieniem.Patrzył to na Panią, to na jej syna, zmieszany, nie wiedząc, której z Potęg powinien oddać cześć pierwszej.Zdecydował, że zaszczyt ten należy się Pani.ale jak ma ją pozdrowić? Czy Panią wita się podobnie jak Koronala znakiem gwiazdy? A może popełni w ten sposób straszliwy nietakt? Nie miał pojęcia.Nauczono go wiele, ale nie wiedział, jak powitać Panią Wyspy!Mimo wszystko obrócił się ku niej.Wydawała się starsza, niż oczekiwał, twarz miała pomarszczoną, włosy przyprószone siwizną, wokół oczu ciągnęła się sieć delikatnych zmarszczek.Lecz jej uśmiech.radosny, promienny, ciepły jak południowe słońce mówił wyraźnie o kryjącej się w ciele sile; w tym zdumiewającym blasku wszystkie jego wątpliwości, cały strach, natychmiast znikły.Ukląkłby przed nią, lecz najwyraźniej wyczuła, co ma zamiar zrobić, nim jeszcze przygiął kolano, i powstrzymała go, ledwie widocznie kręcąc głową, po czym wyciągnęła rękę.Hissune jakimś cudem zrozumiał, co winien uczynić, i czubkami palców dotknął jej dłoni.W tej samej chwili poczuł przepływ energii tak gwałtowny, że gdyby nie kontrolował się całą siłą woli, z pewnością by odskoczył.Lecz energia Pani napełniła go tylko nowym poczuciem pewności siebie, siły, godności.Odwrócił się ku Koronalowi.- Panie - szepnął.Zaskoczyły go, niemal przeraziły zmiany, które zaszły w twarzy i sylwetce Lorda Valentine'a od chwili, gdy widzieli się po raz ostatni, tak strasznie dawno temu, w Labiryncie, na początku rozpoczętego pod złą gwiazdą Wielkiego Objazdu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]