[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty też miałeś brata - mówi Bunni - i pamięć o nim potraktowałeś jak błoto.Niegdyś, zanim wyruszył w świat, zabroniły mu odczuwać wstyd; teraz budziły w nim to uczucie, atakowały go mieczem hańby.- Twojego brata stworzył archanioł - szepnęła Ćhunni Śakil przy jego boku - więc chłopiec był za dobry na ten świat.Co do ciebie, hm, twoim stwórcą był diabeł rodem z piekła.Znowu się pogrążył w mokradłach gorączki, lecz ta ostatnia uwaga trafiła w samo sedno, bo żadna z matek nigdy wcześniej spontanicznie nie poruszała tematu ojca.Pojął, iż matki znienawidziły go, i ku własnemu zdumieniu uznał tę myśl za zbyt okropną, aby ją znieść.Choroba zamykała mu powieki, oferując zapomnienie.Sześćdziesięciopięcioletni mężczyzna walczył, przygnieciony matczyną odrazą.Postrzegał ją jako coś żywego, olbrzymiego i śliskiego.Przez lata karmiły tę swoją maskotkę nienawiści, oddawały jej kawałeczki siebie, oferowały fragmenty wspomnień o Babarze.A ta pochłaniała je, chwytała zachłannie z długich kościstych palców sióstr.O nieżyjącym Babarze, któremu podczas krótkiego życia nie pozwolono zapomnieć o wyższości starszego brata, człowieka sukcesu, człowieka, który umożliwił im zerwanie więzi z właścicielem lombardu, uratowanie przeszłości przed dożywiociem na półkach sahiba Ćalaka.Bracie, którego on, Omar Chajjam, nigdy nie poznał.Matki posługują się dziećmi jak rózgami - każdy z braci służy za narzędzie do chłostania drugiego.Dławiony gorącym wiatrem matczynego uwielbienia Omara Chajjama, Babar uciekł w góry; teraz matki zmieniły front, a nieżyjący chłopiec stał się ich bronią przeciwko żywym.Wżeniłeś się w rodzinę mordercy.Lizałeś buty potężnym.Pod powiekami Omar Chajjam widział, jak matki układają wokół jego szyi girlandę nienawiści.Tym razem nie było pomyłki; jego przesiąknięta potem broda otarła się o postrzępione sznurowadła, zniszczone języki, roześmiane usta naszyjnika ze znoszonych butów.Bestia ma wiele twarzy.Przybiera taki kształt, jaki zechce.Czuł, że wpełza do jego brzucha i rozpoczyna ucztę.Generał Raza Hajdar obudził się pewnego dnia o świcie w takim hałasie, jakby jednocześnie pękło i posypało się na ziemię tysiąc szyb; szybko sobie uświadomił, że to odgłos przełamania choroby.Wziął głęboki oddech i usiadł pionowo w łóżku.- Gorączko - powiedział radośnie - pokonałem cię.Stary Rozpruwacz Bebechów bynajmniej nie jest jeszcze skończony.- Hałas ustał i wtedy Raza odniósł wrażenie, że unosi się na powierzchni jeziora ciszy, bo głos Iskandra Harappy zamilkł po raz pierwszy od czterech długich lat.Za to słyszał ptaki; wprawdzie jedynie wrony, ale brzmiały one słodko niczym bulbule.No, nareszcie wychodzimy z tego, pomyślał Raza.Potem zauważył stan, w jakim się znajdował.Zostawili go, aby zgnił w grzęzawisku własnych wydzielin.Było jasne, że od wielu dni nikt go nie doglądał.Leżał w trzęsawisku własnych ekskrementów, w prześcieradłach pożółkłych od potu i uryny.Pościel zaczęła zachodzić pleśnią i na jego ciele pojawił się zielony grzyb.- Oto, co o mnie myślą -wykrzyknął w pustkę pokoju - te czarownice, już ja im odpłacę! - Lecz mimo fatalnego stanu łóżka, jego nowy optymizm nie dał się podkopać.Raza podniósł się, stanął na nogach, które tylko nieco się chwiały, i zrzucił cuchnące odzienie choroby; potem, z wielkim niesmakiem, bardzo ostrożnie, zebrał w tobołek skażone płótno i wyrzucił je przez okno.- Jędze - zachichotał do siebie - niechaj same zbierają z ulicy swoją brudną bieliznę, to im dobrze zrobi.- Przeszedł nago do łazienki i wziął prysznic.Kiedy zmywał mydłem odór gorączki, na chwilę zamarzył mu się powrót do władzy.Pewnie, rzekł do siebie, zrobimy to, dlaczego by nie? Zanim ktokolwiek się we wszystkim rozezna.Poczuł ogromny przypływ serdecznych uczuć wobec żony, która uratowała go ze szponów wroga i z całego serca zapragnął przywrócić dobre z nią stosunki.Traktowałem ją źle, oskarżył siebie, a ona w ostatniej chwili zachowała się jak trzeba.Pamięć o Sufiji Zinobii stała się po trosze czymś więcej niż złym snem; w istocie nie był nawet pewien jej podstaw, wierząc do pewnego stopnia, iż chodziło o jedną z licznych halucynacji, którymi dręczyła go choroba Wyszedł spod prysznica, owinął się ręcznikiem i poszedł szukać ubraniu.Jeśli Bilquis jeszcze nie wyzdrowiała -- obiecał będę ją pielęgnował noc i dzień.Nie pozostawię jej na lasce tamtych trzech szalonych sępów.Nigdzie nie było ubrań.-Niech to szlag - zaklął Raza - przecież mogły zostawić chociaż szalwar i kurtę? - Otworzył drzwi i zawołał: -Jest tam kto?! - Nie było odpowiedzi.Jezioro ciszy wypełniało dom.W porządku, pomyślał, w takim razie niech się nie zdziwią, że tak wyglądam.Zawiązał ciaśniej ręcznik wokół bioder i wyruszył na poszukiwanie żony.Najpierw trzy puste pokoje, następnie czwarty, właściwy, co poznał po zapachu.- Suki! - wrzasnął dziko do odpowiadającego echem domu - wstydu nie macie?! - Potem wszedł do środka.Panował tu nawet większy odór niż w jego pokoju, a Bilquis leżała bez ruchu w nieprzyzwoitości własnych odchodów.- Nie martw się, Billu - szepnął do niej -Raz jest przy tobie.Oczyszczę cię jak należy i wtedy sama zobaczysz.Zwierzęta nie kobiety, każę im rzęsami zbierać to łajno i wypcham je nim po same dziurki w nosie.Bilquis nie odpowiedziała i musiało minąć kilka chwil, aby Raza wywęszył przyczynę jej milczenia.Potem poczuł inny zapach oprócz odoru odchodów i poczuł się tak, jakby pętla kata dotknęła jego karku.Usiadł na podłodze i zaczął bębnić palcami w posadzkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]