[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na pewno.-.Wtedy mogliby zdążyć przed zachodem słońca.- Mam nadzieję, że tak się stanie.Chce pan coś zjeść?- A czy w ogóle cokolwiek zostało?- Trzy ogórki na głowę.Ja już swoje zjadłam.Teraz kolej na pana.Proszę.- Założę się, że pani kłamie.Zanim zasnąłem, było tylko pięć.Chipsie zjadła dwa.Zrobiła obrażoną minę, jednak nie protestowała, gdy podzielił się z nią dziwnymi owocami.Jedząc dostrzegł zmiany, jakie zaszły w ciągu nocy.- A gdzie się podziały nasze robaczki świętojańskie?- Tuż nad ranem przyszedł jeden z tych obrzydliwców i pozdejmował je z drzew.Już chciałam krzyczeć, ale ponieważ zostawił mnie w spokoju, nie budziłam pana.- Jestem zobowiązany.Ale widzę, że nasza przyzwoitka ciągle wisi na swoim miejscu.Istotnie, balonowaty stwór nie opuścił gałęzi.- Tak.O świcie widziałam także "Znikaczy".- W takim razie może pani czuć się usatysfakcjonowana.Jak wyglądają?- Tego panu nie powiem.Jak zwykle znikły, zanim się obejrzałam.Ziewnęła.- Gdyby tylko można było przewidzieć, jakie niespodzianki szykuje nam dzisiejszy dzień.Osobiście proponowałabym, aby siedzieć tu spokojnie i patrzeć, czy zza krzaków nie wyjdzie Georg Daigler ze swymi zabijakami.Chętnie bym go wycałowała.wszystkich wycałowałabym z tej okazji.- Ja także.Aż do południa nic się nie wydarzyło i Eldreth nie mogła spełnić swej obietnicy.Od czasu do czasu słyszeli trąbienia i rżenie centaurów, lecz żadnego z nich nie dostrzegli.Ellie przestała już rozpowiadać o swych nadziejach, obawach i planach na przyszłość.W ciszy leżeli w cieniu wielkich drzew, rozmyślając, kiedy wreszcie się to skończy, gdy nagle na polanę wszedł jeden z ciemiężycieli.Max był przekonany, że ma przed sobą przewodnika stada, a jeśli nawet nie jego, to przynajmniej osobnika, który przyniósł im kolację.Tym razem nie marnował czasu, tylko od razu przystąpił do rzeczy.Rżeniem, gwizdami i porykiwaniem dał im do zrozumienia, że odpoczywali już wystarczająco długo, by teraz bez protestów ruszyć w dalszą drogę.Niechętnie powstali.Poszli w tę samą stronę, dokąd wieczorem skierowali się niewolnicy.Właściwie nie szli, lecz pozwolili się wlec na postronkach, gdyż ta podróż wcale nie przypadła im do gustu.Wkrótce zorientowali się, że zmierzają wprost do dużego osiedla centaurów.Ścieżka rozszerzyła się, przybrała rozmiary dość szerokiego gościńca.Ruch panował tu nad wyraz ożywiony, zarówno w jedną, jak i w drugą stronę.Co prawda nie widzieli jeszcze żadnych budowli, ani innych znaków, przekonujących o istnieniu jakiejś wysoko rozwiniętej cywilizacji, jednak wszędzie można było odczuć ład, wzorowy porządek, żywotność oraz stabilność struktur społecznych.Oprócz centaurów widzieli liczne rzesze człekopodobnych niewolników, ciągle dźwigających jakieś tobołki.Niektórzy z nich byli związani tak, jak oni, inni mieli zupełną swobodę ruchu.Ponieważ szli dosyć szybko, nie wszystkim szczegółom krajobrazu mogli poświęcić jednakowo wiele uwagi, jednak Max spostrzegł coś, od czego nie mógł oderwać oczu: ten fragment drogi zapamiętał nad wyraz dobrze.O swym odkryciu nie poinformował Ellie - wcale nie dlatego, że mówienie przychodziło mu z trudem - po prostu nie chciał jej niepokoić.Z boku, nieopodal drogi zobaczył coś w rodzaju rzeźni.rozwieszone na drewnianych żerdziach ciała w niczym nie przypominały postaci ich gospodarzy.W końcu doszli do drugiej polany, wypełnionej rzeszą centaurów.Ich strażnik zastukał w liny, które natychmiast zwinęły się, tak, że szli tuż przy nim.Chwilę później ustawili się w długiej kolejce, przecinającej zgromadzenie.Jakiś duży, posiwiały, a zatem stary centaur sprawował na środku polany coś w rodzaju sądów lub generalnego przeglądu ludności.Pełen godności stał w centralnym punkcie placu, zaś przed nim przeciągały długie sznury centaurów.Nie dostrzegli żadnego z człekopodobnych stworzeń, które napawały ich taką odrazą, ich uwagę przyciągnęły natomiast dziwne, krótkonogie istoty, przypominające zwalcowane świnie.Zwierzęta te były zredukowane do ogona i ryja, gdzie pracowały wytrwale dwa rzędy ostrych siekaczy.W tych straszliwych pyskach znikało wszystko, co tylko spotykały na swej drodze, oczywiście pod warunkiem, że nie były to kopyta centaurów lub jakiś przedmiot do nich należący.Mas od razu zrozumiał, dlaczego wszędzie panowała niemal szpitalna czystość.W końcu zbliżyli się do czoła kolejki.Przed nimi stał jeszcze jedyny centaur, który już z daleka nie przypominał okazu kwitnącego zdrowia.Był stary i tłusty.Spod porowatej skóry wystawały zniekształcone kości, jedno oko zaszło bielmem, z drugiego skapywały krople ropy.Sędzia, burmistrz, przywódca stada lub kimkolwiek tylko mógł być omówił ten szczególny przypadek z dwoma młodszymi centaurami, sprawiającymi wrażenie, jakby były jego siostrami.Później zszedł z niewielkiego pagórka i obejrzał chorego współplemieńca krytycznym wzrokiem.Po chwili odbyła się krótka rozmowa.Stary i chory centaur odpowiadał niezwykle cicho słabym rżeniem.Przywódca znowu zadał to samo pytanie i - jak wydawało się Maxowi - otrzymał tę samą odpowiedź.Prominent wrócił na swoje miejsce i podniósł, dziwny krótki krzyk.Z wszystkich stron zbiegły się walcowate gryzonie, tworząc wokół chorego i jego towarzysza zwarty krąg.Starzec zagrzmiał raz jeszcze: młodszy centaur wyciągnął z worka jakieś dziwne stworzenie, przypominające zwiniętego w kłębek węgorza.Młody centaur uniósł go w stronę chorego starca - ten nie wykonał żadnego obronnego gestu, nie odsunął się ani na krok - stał spokojnie na swoim miejscu.Głowa węgorza dotknęła karku centaura, który w tej samej chwili zadygotał, niczym porażony prądem i upadł na ziemię.Przywódca parsknął krótko, a na ten znak dziesiątki drapieżnych świń z niesłychaną szybkością rzuciły się na zwłoki i rozniosły je na strzępy.Za moment nie zostało z nich ani śladu.Wkrótce oczyściły ziemię, na której trudno było się dopatrzeć najmniejszej kosteczki.- Niech się pani trzyma, Ellie - szepnął Max
[ Pobierz całość w formacie PDF ]