[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyłożył kołek do piersi kobiety, tuż pod sercem.Nie wie-rzyłem własnym oczom! A potem, jednym silnym uderzeniem wbił kołek prostow trupa.Nawet gdybym bardzo chciał, nie mógłbym się w tej chwili poruszyć.Poprostu stałem jak wmurowany.A potem, ten człowiek, ten człowiek, ta zwierzęcabestia, sięgnął po swoją łopatę, przystawił ostrzem do szyi kobiety, z całej siłydocisnął.Głowa poleciała, o tak. Zamknął oczy, jego twarz wykrzywiła się,przechylił głowę.Patrzyłem na niego, ale już go nie widziałem.Widziałem tę kobietę w gro-bie, z odciętą głową i odczuwałem wewnętrzny dokuczliwy ból, jak gdyby czyjaśręka ściskała mi gardło, a moje wnętrzności podchodziły aż pod przełyk, tak żenie mogłem nawet oddychać.Nagle poczułem usta Klaudii na przegubie dłoni.Wpatrywała się w Morgana i prawdopodobnie była tu z nami już od pewnegoczasu.145Powoli Morgan podniósł swój wzrok na mnie, w jego oczach malowała siędzikość. To właśnie chcą też zrobić z nią wskazał na ciało kobiety z moją Emi-lią! Ale ja im nie pozwolę. Potrząsnął głową z zawziętością. Nie pozwolęim.Musi pan mi pomóc, Louis.Jego usta drżały, a twarz była tak zniekształcona tą nagłą desperacją, że mi-mowolnie cofnąłem się. Ta sama krew płynie w naszych żyłach, pańskich i moich.Mam na myśliFrancuzów, Anglików, jesteśmy ludzmi cywilizowanymi, Louis.Oni są dzikusa-mi! Niech się pan spróbuje uspokoić, Morgan odrzekłem, kładąc mu dłońna ramieniu. Chcę, żeby mi pan opowiedział, co stało się dalej.Pan i Emilia.Gorączkowo sięgnął znów po butelkę.Był zbyt zdenerwowany by wyciągnąćją z kieszeni, więc zrobiłem to za niego.Podałem mu butelkę.Odkręcił zakrętkę. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.To się nazywa przyjaciel powiedział z emfazą. Widzi pan, zabrałem ją szybko stamtąd.Oni chcielijeszcze spalić szczątki, tam, na cmentarzu, a Emilia nie mogła tego zobaczyć,przynajmniej nie kiedy ja. Potrząsnął głową. Nie można było znalezćżadnego wozu, który by nas stąd zabrał, ani jednego, a do najbliższego miastadwa dni drogi! Ale jak oni to tłumaczą, Morgan? naciskałem.Wiedziałem, że niewielemu już pozostało czasu. Wampiry wybuchnął, whisky rozlała się na dłoń. Wampiry, Louis,czy może pan w to uwierzyć! Wskazał butelką na drzwi. Plaga wampirów!O wszystkim w szeptach, jak gdyby sam diabeł podsłuchiwał ich pod drzwiami!Oczywiście, Bóg jest miłościwy, więc dadzą sobie z nimi radę.Ta nieszczęsnakobieta na cmentarzu, w ten sposób przerwali jej pośmiertne życie jako wampi-ra, już nie będzie nocami wygrzebywać się ze swojego grobu, aby pić krew naswszystkich! Przyłożył butelkę do ust. O.Boże jęknął.Przyglądałem się, jak pije, cierpliwie czekając. A Emilia. Powrócił po chwili do opowiadania. Ona sądziła, że tofascynujące.No tak, siedząc przy ogniu, przy dobrym obiedzie i winie.Ona niewidziała tej kobiety! Nie widziała, co oni jej zrobili oznajmił z desperacją.Och, jakże chciałem się stąd wydostać.Proponowałem im pieniądze.Jak to sięskończy, powtarzałem, jeden z was będzie miał te pieniądze, małą fortunę, tylkoza to, że wywiezie nas stąd daleko. Ale nie skończyło się. szepnąłem.Widziałem, jak łzy Zbierają sięw jego oczach, usta wykrzywiają z bólu. Jak to się stało, z nią.? zapytałem. Nie wiem. Chwytał głęboko powietrze w płuca, potrząsając głową.Pła-ską butelkę przyciskał do czoła jak kompres, choć wcale nie była chłodna.146 Wampir przyszedł tu, do gospody? zapytałem. Mówili, że ona sama wyszła do niego wyznał ze łzami płynącymi terazpo policzkach. Wszystko było pozamykane! Zadbali o to.Drzwi, okna! I wtedynadszedł ten ranek, i wszyscy krzyczeli, a jej nie było.Okno było szeroko otwarte,ale nie było jej w pokoju.Nawet nic na siebie nie zarzuciłem.Wybiegłem nazewnątrz i nagle zatrzymałem się nad nią.Leżała pod brzoskwiniami, tam zagospodą.Potknąłem się o nią.W ręku trzymała pustą filiżankę.Mocno zacisnęłana niej palce.Chłopi mówili, że wampir zwabił ją do siebie.Chciała podać muwodę.Butelka wysunęła mu się z palców.Klasnął dłońmi nad uszami, skulił się i po-chylił głowę.Przez dłuższy czas siedziałem, przyglądając się mu.Właściwie nie miałem nicdo powiedzenia.I kiedy zapłakał cicho, że chcą sprofanować jej ciało, że powie-dzieli, że ona, Emilia, jest teraz wampirem, zapewniłem go, cicho, choć nie wiem,czy w ogóle mnie słyszał, że to nieprawda.W końcu pochylił się do przodu, jak gdyby miał za chwilę upaść.Wydawałosię, że sięga po świecę, ale zanim ramię spoczęło na kredensie, palec dotknął jejtak, że gorący wosk zgasił malutki płomień króciutkiego już knota.Pogrążyliśmysię w ciemności.Głowa opadła mu na ramię.Całe światło pokoju zdawało się odbijać w oczach Klaudii.Cisza przedłużałasię i miałem nadzieję, że Morgan nie uniesie już dziś swej głowy, gdy do drzwipodeszła gospodyni.Jej świeca oświetliła Anglika, był pijany, spał. Niech pan już idzie odezwała się do mnie.Wokół niej cisnęły się jakieściemne postacie.Gospoda pełna była teraz kręcących się kobiet i mężczyzn.Niech pan idzie pod kominek! Co wy chcecie zrobić? zapytałem, wstając i przytrzymując Klaudię.Chcę wiedzieć, co zamierzacie zrobić! Niech pan idzie pod kominek rozkazała. Nie, nie róbcie tego powiedziałem.Stara zmrużyła tylko oczy i obnażyła w złości zęby. Idz pan warknęła. Morgan. Szturchnąłem Anglika, ale on mnie nie słyszał, nie mógł mnieteraz słyszeć. Niech go pan tak zostawi powiedziała gwałtownie kobieta. Ale to głupie, to co robicie, nie rozumiesz? Ta kobieta przecież nie żyje! argumentowałem. Louis szepnęła Klaudia tak, że tylko ja ją usłyszałem, gdy jej ramię moc-niej zacisnęło się wokół mojej szyi pod kapturem. Zostaw tych ludzi w spokoju.Inni teraz też wchodzili do pokoju, stając dookoła dębowego stołu.Ich twarzebyły ponure, gdy patrzyli na nas.147 Skąd pochodzą te wampiry? szepnąłem. Przeszukaliście przecieżtutejszy cmentarz! Gdzie ukrywają się przed wami? Ta kobieta nie może wamzaszkodzić.Polujcie na swoje wampiry, jeśli musicie. Za dnia powiedziała poważnie, mrużąc oko i powoli potakując głową. Za dnia, dobierzemy się do nich, za dnia. Gdzie? Tam na cmentarzu, rozkopując groby własnych bliskich?Potrząsnęła głową. Ruiny rzekła zawsze kryją się w ruinach.W czasach mojego dziadkabyły w ruinach i teraz znowu są w ruinach.Rozbierzemy je, jeśli trzeba będzie,kamień po kamieniu.Ale pan.niech pan już idzie.Jeśli pan nie odejdzie natych-miast, wyrzucę pana stąd w tę ciemność! Zza fartucha wyciągnęła zaciśniętądłoń, w której trzymała kołek i podniosła go do góry w świetle migającej świecy. Słyszy mnie pan, niech pan już idzie!Mężczyzni stojący za nią przysunęli się bliżej, ich usta były zacięte, a oczypłonęły w blasku świecy. Tak. odrzekłem. Dobrze.Wolę tak.Na zewnątrz.Ruszyłem gwał-townie do przodu, odpychając ją na bok, widząc, jak rozstępują się, robiąc miprzejście.Położyłem już dłoń na zasuwie drzwi wejściowych i szarpnąłem, odcią-gając ją do tyłu jednym pociągnięciem. Nie! krzyknęła kobieta gardłowo po niemiecku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]