[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miasto rozciągało się od Sherbrooke Street na północy do portu nad rzeką na południu.Od wschodu granicę stanowiło przemysłowa centrum Hochelaga, a od zachodu ośrodki klasy pracującej Ste-Cunegondel i St-Henri, leżące tuż przy kanale Lachine.Latem zeszłego roku przejechałam całą jego długość na rowerze.Podobnie jak dzisiaj, istniały w mieście napięcia.Chociaż duża grupa mieszkańców Montrealu na zachód od rue St-Laurent mówiła po angielsku, już w tamtych czasach Francuzi stanowili większość w mieście.Decydowali w sprawach polityki miasta, ale Anglicy rządzili handlem i prasą.Francuzi i Irlandczycy byli katolikami, natomiast Anglicy protestantami.Podział był wyraźnie widoczny, tak za życia, jak i po śmierci.Każda narodo­wość miała własny cmentarz wysoko w górach.Zamknęłam oczy i pomyślałam.I dzisiaj język i religia znaczyły bardzo dużo w Montrealu.Katolickie szkoły.Protestanckie szkoły.Nacjonaliści.Federaliści.Ciekawe, do jakiej formacji należeli ci z rodziny Elisabeth Nicolet.Zrobiło się ciemno i zapaliły się lampy.Czytałam dalej.Pod koniec dziewiętnastego wieku Montreal był głównym centrum han­dlowym, z własnym wspaniałym portem, wielkimi magazynami, garbarnia­mi, mydlarniami i fabrykami.McGill już był wiodącym uniwersytetem.Ale, jak inne wiktoriańskie miasta, obfitował w kontrasty, z wielkimi posiadłościa­mi książąt handlu, w cieniu których egzystowały nędzne domy klasy pracu­jącej.Niedaleko szerokich, brukowanych alei, tuż za Sherbrooke i Dorchester, biegły setki brudnych uliczek i niebrukowanych alei.Miasto było źle skanalizowane, śmieci i padlina zwierzęca gniły na pu­stych parcelach, a odchody leżały wszędzie.Rzeka używana była jako ściek.Chociaż zamarzała zimą, padlina i odpadki gniły i cuchnęły podczas ciepłych miesięcy.Wszyscy narzekali na wstrętny odór.Herbata mi wystygła, więc się wygramoliłam z kanapy i zrobiłam sobie świeżą.Wracając do lektury przeszłam do rozdziału opisującego warunki sa­nitarne.Louis-Philippe często pisał o tym w związku z sytuacją w szpitalu Hotel Dieu.Znalazłam jego nazwisko.Został członkiem Komisji Zdrowia Ra­dy Miejskiej.Przeczytałam interesującą relację z posiedzenia Rady, na którym oma­wiano problem ludzkich odchodów.Wywóz nie był wtedy zorganizowany.Niektórzy mieszkańcy po prostu wylewali odchody do miejskich ścieków, które prowadziły do rzeki.Inni korzystali z naziemnych toalet, gromadzących odchody, które zabierali potem śmieciarze.Według raportu urzędnika medycznego miasta, mieszkańcy produkowa­li mniej więcej sto siedemdziesiąt ton odchodów dziennie, co stanowiło po­nad dwieście piętnaście tysięcy ton rocznie.Ostrzegał, że dziesięć tysięcy to­alet zewnętrznych i dołów kloacznych w mieście stanowiło źródło chorób za­kaźnych, takich jak dur brzuszny, szkarlatyna i dyfteryt.Rada zdecydowała się na system, który miał polegać na gromadzeniu i spalaniu nieczystości.Louis-Philippe głosował za.Był dwudziesty ósmy stycznia, tysiąc osiemset osiemdziesiąty piąty.Następnego dnia po głosowaniu zachodni pociąg linii Grand Trunk Railway wjechał na stację Bonaventure.Konduktor był chory i wezwano dok­tora kolei.Diagnoza brzmiała: ospa.Chory był protestantem, zabrano go zatem do szpitala Montreal Generał, ale tam go nie wpuszczono.Pozwolo­no mu zaczekać w odizolowanym pokoju w skrzydle chorób zakaźnych.W końcu, na jego prośbę, niechętnie przyjęto go w katolickim szpitalu Hotel Dieu.Wstałam, by dołożyć do ognia.Układając kawałki drewna wyobraziłam sobie budynek z szarego kamienia w alei des Pins i rue St-Urbain.Hotel Dieu nadal pełnił rolę szpitala.Wiele razy przejeżdżałam obok.Wróciłam do książki.Robiłam się głodna, ale chciałam czytać aż do po­wrotu Harry.Lekarze w Montreal Generał myśleli, że ci z Hotel Dieu zgłosili władzom przypadek ospy.Lekarze z Hotel Dieu uważali z kolei, że zrobili to ci z Gene­ral.Nikt zatem nie zgłosił i nikt nie poinformował personelu żadnego z dwóch szpitali.Kiedy epidemia się skończyła, ponad trzy tysiące ludzi zmarło, większość z nich stanowiły dzieci.Zamknęłam książkę.Piekły mnie oczy i czułam pulsowanie w skroniach.Zegarek wskazywał siódmą piętnaście.Gdzie była Harry?Poszłam do kuchni, wyjęłam i opłukałam filety z łososia.Mieszając sos koperkowy starałam się sobie wyobrazić moją okolicę sto lat temu.Jak lu­dzie radzili sobie z ospą w tamtych czasach? Jakie domowe sposoby stosowa­li? Ponad dwie trzecie ofiar stanowiły dzieci.Jak to było widzieć umierające dziecko sąsiadów? Jak rodzice znosili beznadzieję opieki nad dzieckiem, którego nie można było już uratować?Obrałam dwa ziemniaki i włożyłam je do piekarnika, potem umyłam sa­łatę, pomidory i ogórki.Harry wciąż nie było.Choć czytając nie myślałam ani o Mathiasie i Malachy’m, ani o Carole Comptois, nadal byłam spięta i bolała mnie głowa.Zrobiłam więc sobie pach­nącą kąpiel z solami mineralnymi z oceanu.Do tego włączyłam Leonarda Cohena na kompakcie i wsunęłam się do wanny na dłuższe leżenie.Za pomocą Elisabeth starałam się nie myśleć o ostatnich morderstwach.Podróż przez wieki była fascynująca, ale nie dowiedziałam się tego, co chciałam.Dowiedziałam się o pracy Elisabeth w czasie epidemii z materiałów, jakie przysłała mi siostra Julienne przed ekshumacją.Elisabeth była odludkiem, ale kiedy epidemia wymknęła się spod kontroli, zaangażowała się w sprawę warunków medycznych.Pisała listy do, Rady Zdrowia Prowincji, do Komitetu Zdrowia Rady Miejskiej i do Honoró Beaugranda, burmistrza Montrealu, błagając o zmianę warunków sanitar­nych.Zwracała się do francuskich i angielskich gazet, żądając otwarcia miej­skiego szpitala zakaźnego i powszechnego szczepienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •