[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Żyję dla moich najmilszych — oświadczyła pani Hemming.— Rozumieją każde słowo, z jakim się do nich zwracam.Inspektor mężnie przekroczył próg.Nieszczęściem należał do ludzi uczulonych na koty.Jak zwykle w takich wypadkach, natychmiast wszystkie miaucząc rzuciły się ku niemu.Jeden wskoczył na kolana, inny ocierał się czule o spodnie.Inspektor Hardcastle, który był dzielnym człowiekiem, zacisnął zęby i cierpiał.— Czy mógłbym zadać pani parę pytań na temat…— Ile pan tylko zechce — przerwała mu pani Hemming.— Nie mam nic do zatajenia.Mogę pokazać panu jedzenie dla kotków, łóżeczka, w których śpią — pięć w moim pokoju, a siedem tu, na dole.Dostają wyłącznie najlepszą rybę, gotowaną przeze mnie.— To nie ma nic wspólnego z kotami — inspektor podniósł glos.— Przyszedłem, żeby pomówić z panią o tym nieszczęśliwym zdarzeniu w sąsiedztwie.Prawdopodobnie słyszała pani o tym?— W sąsiedztwie? Ma pan na myśli psa pana Joshuy?— Nie — odparł Hardcastle.— Bynajmniej.Mam na myśli dom numer 19, gdzie wczoraj znaleziono zamordowanego mężczyznę.— Doprawdy? — powiedziała pani Hemming z uprzejmym zainteresowaniem.Jej oczy wciąż wodziły za ulubieńcami.— Mogę spytać, czy była pani w domu wczoraj po południu? Powiedzmy, między pół do drugiej a pół do czwartej?— O tak.Zwykle robię zakupy wcześniej, żebym mogła przyrządzić kotkom lunch, a potem czeszę je i pielęgnuję.— Nie zauważyła pani jakiegoś zamieszania obok? Policyjnych wozów, ambulansu, coś w tym rodzaju?— Nie patrzyłam przez frontowe okna.Wyszłam do ogrodu za domem, ponieważ Arabella gdzieś się zapodziała.Wdrapała się na drzewo, a że jest młodym kotkiem, bałam się, że nie potrafi zejść.Próbowałam zwabić ją spodeczkiem ryby, ale biedactwo było takie przestraszone… Zrezygnowałam w końcu i wróciłam do domu.I czy uwierzy pan, przybiegła do mnie, kiedy wchodziłam.— Patrzyła od jednego do drugiego mężczyzny, jakby chciała sprawdzić wrażenie, jakie wywarła na nich przygoda Arabelli.— Szczerze mówiąc, wierzę — odezwał się Colin, nie będąc w stanie zachować milczenia.— Słucham? — pani Hemming wydawała się nieco zaskoczona.— Bardzo lubię koty i dlatego studiuję ich naturę.To co pani opowiedziała, znakomicie ilustruje wzorzec zachowania kota i reguły, jakie stwarza dla siebie.Z tego samego powodu pani koty gromadzą się wokół mego przyjaciela, który nie interesuje się nimi, a nie zwracają uwagi na mnie, mimo że się do nich przymilam.Jeżeli pani Hemming przyszło do głowy, że to co powiedział Colin, brzmi niezwykle w ustach sierżanta policji, nie zdradziła tego.Mruknęła jedynie mgliście:— Zawsze wiedzą, kochane maleństwa, prawda?Piękny, srebrzysty pers oparł dwie łapy na kolanach inspektora i patrząc na niego w ekstazie wbijał pazurki na przemian w jedną i drugą nogę, jakby Hardcastle był poduszką do szpilek.Sprowokowany ponad granice wytrzymałości, inspektor podniósł się.— Czy mógłbym rzucić okiem na pani ogród za domem?Colin wyszczerzył zęby.— Oczywiście.Co tylko pan sobie życzy — wstała.Rudy kot na jej karku wyprostował się.Postawiła go z roztargnieniem obok srebrnego persa.Wyszła z pokoju, a obaj mężczyźni za nią.— Już się spotkaliśmy — powiedział Colin do rudego kota.— Jesteś prześliczny — zwrócił się do innego persa, siedzącego na stole obok chińskiej łapmy i wymachującego ogonem.Pogłaskał go i podrapał za uszami, a szary kot łaskawie zaczął mruczeć.— Proszę zamknąć drzwi, panie eee… ee… — poprosiła pani Hemming.— Jest dziś silny wiatr i nie chcę, żeby kotki się przeziębiły.Poza tym kręcą się ci okropni chłopcy — naprawdę nie jest bezpiecznie pozwolić moim najmilszym na wędrowanie po ogrodzie bez opieki.Otworzyła boczne drzwi prowadzące do ogrodu.— Co za okropni chłopcy? — spytał Hardcastle.— Dwa chłopaczyska pani Ramsay.Mieszkają w południowej części zaułka.Nasze ogrody leżą naprzeciw siebie.Skończeni chuligani.Mają, a w każdym razie mieli procę.Zażądałam jej skonfiskowania, ale podejrzewam, że nie dość skutecznie.Urządzają zasadzki i czaty, a w lecie ciskają jabłkami w moje koty.— Coś strasznego — oświadczył Colin.Ogród z tyłu domu wyglądał tak jak od ulicy, albo jeszcze gorzej.Było tam trochę zaniedbanej trawy, różne zarośnięte, nie przystrzyżone krzewy i znacznie więcej wawrzynów, odmiany nakrapianej.Zdaniem Colina tracili czas.Gąszcz owych wawrzynów, innych drzew i krzaków tworzył solidną zaporę, przez którą nic nie było widać.Diana Lodge mogła być uznana za dom całkowicie odosobniony.Z punktu widzenia jego mieszkańców, mogła nie mieć sąsiadów.— Powiada pan, numer 19? —zapytała pani Heinming, stając niezdecydowanie na środku ogrodu.— Myślałam, że jedyną osobą mieszkającą tam jest niewidoma?— Zamordowany nie był lokatorem.— Och, rozumiem.Przyszedł, żeby zostać zamordowany.Dziwne.— To diabelnie celna uwaga — powiedział Colin do siebie.Rozdział dziewiątyPojechali przez Wilbraham Crescent, skręcili w prawo, na Albany Road i znowu w prawo, w drugą część zaułka.— Doprawdy, bardzo proste — powiedział Hardcastle.— Jak się już wie — odparł Colin.— Dom numer 61 leży za posesją pani Hemming, ale rogiem dotyka ogrodu numeru 19, więc to da ci szansę rzucenia okiem na twojego pana Blanda.Nawiasem mówiąc, nie ma służącej z zagranicy.— I tak znika piękna teoria.— Samochód zatrzymał się i obaj mężczyźni wysiedli.— No, no — rzekł Colin.— Co za ogródek przed domem!Był to rzeczywiście przykład pewnego rodzaju podmiejskiej doskonałości.Widać było klomby geranium, obrzeżone lobelią, wielkie, mięsiste begonie i niezłą kolekcję ogrodowych ozdób–koszmarków: żabek, muchomorów, krasnali i chochlików.— Jestem pewien, że pan Bland musi być niezmiernie szacownym człowiekiem — zauważył Colin, wstrząsnąwszy się.— W przeciwnym razie nie miałby tych straszliwych pomysłów.— Kiedy Hardcastle naciskał dzwonek, dodał: — Spodziewasz się zastać go o tej porze?— Telefonowałem — wyjaśnił inspektor — i prosiłem, by był tak uprzejmy…W tej właśnie chwili elegancka, mała furgonetka skręciła na wjazd do garażu, będącego wyraźnie najświeższym dodatkiem do domu.Wysiadł z niej pan Josaiah Bland, zatrzasnął drzwi i skierował się ku gościom.Był to łysy mężczyzna średniej tuszy, z małymi, niebieskimi oczami.Powitał ich serdecznie.— Inspektor Hardcastle? Proszę tędy — poprowadził do salonu.Pokój był świadectwem prosperity pewnego stopnia.Stały tam ozdobne, lampy, empirowe biurko, kominkowe przybory z brązu, lśniący złoceniami, zdobiony intarsją sekretarzyk, a przy oknie żardiniera pełna kwiatów.Krzesła były współczesne, miękko wyściełane.— Proszę siadać — powiedział gościnnie pan Bland.— Papierosa? A może na służbie wam nie wolno?— Dziękuję, nie — odparł Hardcastle.— Przypuszczam, że drinka też nie? Ach, powinienem powiedzieć, że dla nas tak jest lepiej.A teraz, o co chodzi? Pewnie ta sprawa z numeru 19? Nasze ogrody stykają się rogami, ale widzimy tamten tylko z okien górnego piętra [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •