[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pittman ściągnął tu połowę waszyngtońskich gliniarzy.Wkurzyłem się.– To moje śledztwo, do cholery! Pittman mógł mnie zawiadomić.– Dlatego dzwonię, stary.Lepiej rusz dupę.Spotkałem się z Sampsonem przy osiedlu East Capitol.Według kapusia, tu zamelinował się Brand.Słyszałem, że blokowisko nazywają „subsydiowanym magazynem ludzkim”.Rzeczywiście, przypomina ciężkie więzienie.Budynki o wyglądzie bunkrów otaczają białe, zimne mury z żużlobetonu.Przygnębiający, ale dość typowy widok w Southeast.Mieszkający tu biedacy starają się jak mogą, żeby jakoś żyć w tych warunkach.– To się wymknęło spod kontroli, Alex – zaczął narzekać Sampson, kiedy stanęliśmy obok siebie na skrawku brudnej ziemi między budynkami.– Za dużo spluw naraz.Gdzie kucharek sześć.sam wiesz.Szef detektywów znów się wygłupia.Rozejrzałem się, pokręciłem głową i zakląłem.Cholerne zoo.Zauważyłem jednostkę specjalną SWAT, detektywów z wydziału zabójstw.I jak zwykle gapiów z sąsiedztwa.Czy Mitchell Brand mógł być Supermózgiem?Szybko włożyłem kevlarową kamizelkę kuloodporną i sprawdziłem glocka.Potem poszedłem pogadać z szefem detektywów.Przypomniałem Pittmanowi, że to moje śledztwo, i nie mógł zaprzeczyć.Ale wyraźnie zaskoczył go mój widok.– Przejmuję sprawę – oświadczyłem.– Tylko nic nie spieprz.Mamy Branda na widelcu – warknął i odszedł.Rozdział 69Zaraz po mnie przyjechał starszy agent James Walsh.Betsey Cavalierre nie pokazała się.Podszedłem do niego.Zaprzyjaźniliśmy się w ciągu ostatnich kilku tygodni, ale dziś był jakiś sztywny.Nie podobało mu się to, co tu zastał.Jego także za późno zawiadomili.– A gdzie starsza agentka Cavalierre? – zapytałem.– Wzięła kilka wolnych dni.Chyba pojechała do koleżanki w Marylandzie.Znasz tego Mitchella Branda?– Wiem o nim wystarczająco wiele.Jeśli siedzi na górze, pewnie jest uzbrojony po zęby.Ma nową przyjaciółkę, Theresę Lopez.Z tego osiedla.Samotna matka z trójką dzieci.Znam ją z widzenia.– Bomba – westchnął Walsh.Pokręcił głową i przewrócił oczami.– Trójka dzieci, ich mamusia i uzbrojony facet podejrzany o napady na banki.– Właśnie.Witamy w Waszyngtonie, agencie Walsh.Brand mógł brać udział w porwaniu kobiet z MetroHartford.Może być Supermózgiem.Musimy go dostać.Spotkałem się z drużyną szturmową w punkcie obserwacyjnym w pobliskim budynku.Na co dzień używali tutaj mieszkania detektywi z wydziału narkotyków przydzieleni do osiedla.Byłem tu kilka razy.To moja okolica.Mieliśmy wejść w ośmiu na szóste piętro i zgarnąć Branda.Ośmiu to aż za dużo do takiej roboty.Ale w kupie bezpieczniej.Kiedy drużyna wkładała kamizelki kuloodporne i sprawdzała broń, wyjrzałem przez okno.Ulice zalewał żółty blask lamp sodowych.Co za cholerna dzielnica.Mimo obecności policjantów, handel prochami kwitł.Nic nie mogło tego powstrzymać.Przyglądałem się naganiaczom i czujkom na pobliskim rogu.Sprzedawali kokę.Szybkim krokiem, ze zwieszoną głową podszedł miejscowy ćpun.Znajomy widok.Odwróciłem się, jakbym niczego nie zauważył.– Chcemy zgarnąć Branda – powiedziałem do drużyny – żeby go przesłuchać w sprawie skoku na bank First Union w Falls Church.Może nas doprowadzić do tego, kto zorganizował wszystkie napady.Jak dotąd, to nasz najlepszy podejrzany.Możliwe, że on sam jest Supermózgiem.– O ile wiemy – ciągnąłem – siedzi teraz u swojej nowej dziewczyny.Detektyw Sampson puści w obieg standardowy rozkład tego typu mieszkania.Oprócz Branda może tam być jego przyjaciółka z trójką dzieci w wieku od dwóch do sześciu lat.Odwróciłem się do Walsha.Dwaj z jego agentów weszli w skład drużyny szturmowej.Nie miał nic do dodania.Poinstruował tylko swoich ludzi:– Policja waszyngtońska wchodzi pierwsza do mieszkania.My czekamy w korytarzu jako wsparcie.To tyle.– Idziemy – powiedziałem.– Bądźcie bardzo ostrożni.Brand jest niebezpieczny i na pewno dobrze uzbrojony.– Służył w siłach specjalnych – dorzucił Sampson.– To jak zbieranie bitej śmietany z gówna.Rozdział 70„Uzbrojony i niebezpieczny”.To dość oklepane określenie sygnalizuje jednak policjantom rzeczywiste fakty, z którymi muszą się liczyć.Weszliśmy gęsiego do brudnej, słabo oświetlonej piwnicy budynku numer trzy, potem ruszyliśmy szybko schodami w górę.Na klatce widać było ślady pożaru.Na podłodze, ścianach i metalowej poręczy zostały plamy sadzy.Czy tutaj ukrywał się Supermózg? Był czarny? FBI wydawało się to nie do pomyślenia.Niby dlaczego?Na czwartym piętrze zaskoczyliśmy dwóch ćpunów.Akurat przypalali skręta.Na widok naszej broni zamarli z wytrzeszczonymi oczami.Bali się ruszyć.– Nikomu nic nie zrobiliśmy – wychrypiał w końcu jeden.Wyglądał na czterdziestkę, ale pewnie nie miał więcej niż dwadzieścia lat.Wycelowałem w nich palec.– Ani słowa – ostrzegłem.Musieli pomyśleć, że przyszliśmy po nich.Nie mogli uwierzyć, że idziemy dalej.Usłyszałem za sobą Sampsona.– Spierdalajcie stąd.Ostatni raz macie taki fart.Przez cienkie ściany docierały do nas krzyki dzieci, płacz niemowląt, głosy z telewizorów, jazz, hip-hop i salsa.Ścisnęło mnie w żołądku.Atak na Branda w budynku pełnym ludzi mógł się źle skończyć.Ale wszyscy chcieli, żeby śledztwo ruszyło do przodu.A facet był doskonałym podejrzanym.Sampson dotknął mojego ramienia.– Ja i Rakeem wejdziemy pierwsi.Ty za nami, stary.I bez dyskusji.Zmarszczyłem brwi, ale zgodziłem się.Sampson i Rakeem Powell strzelali najlepiej z nas.Byli ostrożni, sprytni i doświadczeni.Ale mieli trudne zadanie.„Uzbrojony i niebezpieczny”.Wszystko mogło się zdarzyć.Odwróciłem się do detektywa, który trzymał oburącz ciężki, metalowy taran, przypominający małą rakietę z tępym końcem.– Wywalisz drzwi bez uprzedzenia.Nie musisz najpierw pukać.Spojrzałem na spiętych funkcjonariuszy za mną i uniosłem pięść.– Wchodzimy na cztery.Pokazałem na palcach: raz.dwa.trzy!Potężne uderzenie w drzwi wyłamało zamki.Wpadliśmy do środka.Sampson i Powell krok przede mną.Na razie bez strzału.– Mama! – wrzasnęło jedno z przestraszonych dzieci.Natychmiast przypomniałem sobie ofiary Supermózga.Nie chcieliśmy rozlewu krwi.„Uzbrojony i niebezpieczny”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]