[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślał że może lepiej trzymać się dna morskiego, kierując się bezpośrednio ku lądowi.Nie przewidział jednak nadejścia burzy, którą wcześniej zwiastował tamten zimny wiatr.Ni stąd, ni zowąd w ciągu kilku chwil pojawiły się chmury, a wiatr zaczął siec lodowatymi podmuchami, przeszywającymi ich na wylot.Zwierzęta podjęły decyzję za nich.Jak dwie smugi skłębionej sierści wężacze wdrapały się na pochyłość, tworząc ogromną i nierówną klatkę schodową prowadzącą do położonych wyżej ruin.Rhin trzymał się tuż za nimi.W pospiesznej ucieczce tej trójki Sander odkrył coś tak alarmującego, że bez namysłu podążył za nimi.Na zmysłach Rhina polegał bardziej niż na własnych.W przeszłości niejednokrotnie słuch i węch kojota ratowały mu życie.Jeśli Rhin wybrał tę drogę, uczynił to z konkretnej przyczyny.Oba wężacze i kojot stąpały pewnie po tym nierównym szlaku.Sander i Fanyi, dygocąc przy każdym podmuchu wiatru, musieli iść wolniej.Zbyt wiele kamiennych bloków kołysało się pod ich ciężarem, a niektóre spadały z łoskotem w dół pod naporem wiatru.Przyciskając się do każdej napotkanej stabilnej powierzchni łapali kolejny oddech, po czym uparcie brnęli naprzód.W końcu przeczołgali się nad niebezpiecznym nawisem nawarstwionych bezładnie materiałów, docierając do zdziczałego terenu pokrytego hałdami, z których sterczały zardzewiałe skorupy metalu, pod dotykiem obracające się w proch.Lecz oprócz tego widniały tu ślady roślinności.Była skręcająca się teraz od dotyku mrozu winorośl, anemiczna trawa w postrzępionych kępkach i coś na kształt połamanych od wiatru drzew.Pierwszą myślą Sandera było omijać wszelkie kupy gruzu, stwarzające prawdopodobieństwo zawalenia się.Spoglądał ustawicznie ku górze, wypróbowując jednocześnie stopami drogę, ostrożnie, by nie nadepnąć na coś, co mogłoby się katastrofalnie obsunąć pod jego ciężarem.Fanyi posuwała się za nim, stawiając delikatnie stopy na wypróbowanych przez niego stopniach.Z powodu tych hałd przynajmniej siła wiatru była tu mniejsza.I, chociaż zimno było przenikliwe, nie byli smagani przez mroźne podmuchy.Zaczęło padać.A deszcz był tak zimny jak wiatr; walił z taką siłą, że w jednej chwili przemoczył ich ubrania, przykleił włosy do czaszek i pokrył skurczone ciała cienką jak szkło warstwą lodu.Sander znał burze na równinach, lecz w niczym nie przypominały one czegoś podobnego.Wiatr ryczał i wył ponad głowami, zawodząc dziko w prześwitach między hałdami.Niekiedy uszu ich dobiegały trzaski, jakby wichura powodowała obsuwanie się lawin skalnych.Później, kiedy trochę ucichło, Sander usłyszał szczekanie Rhina.— Tędy — zwrócił się do dziewczyny.Lecz wypowiedziane przez niego słowa zginęły w nowym porywie gwałtownego wichru.Wyciągnął więc rękę i ujął jej dłoń.Okrążywszy usypisko ujrzeli przed sobą szpaler prawdziwych drzew, szarpanych teraz przez burzę, zrywającą bezlitośnie liście z gałęzi i tworzącą z nich wirujące chmury, przygniatane natychmiast do ziemi ciężarem deszczu.Zataczając się w podmuchach wiatru Sander ruszył naprzód, oddalając się od zdradliwych hałd ku drzewom.Gałęzie brały na siebie siłę deszczu, jednak nie całą.Rhin dreptał niecierpliwie w przód i w tył, kiwając łbem, kiedy przenosił spojrzenie z Sandera na rozciągającą się przed nimi drogę, cierpliwie ponaglając ludzi do pośpiechu.Po wężaczach nie było śladu.Pod stopami wyczuwali względną gładkość wybrukowanej dróżki, na którą z obu stron wdzierały się drzewa i krzaki.Nie było tu ponurych zwałów bloków skalnych, grożących obsunięciem się w trakcie pospiesznej wędrówki za kojotem.Po kilku chwilach wyszli na polanę, na której ujrzeli drewniany budynek.Wykonane z bali ściany stykały się ze strzechą uplecioną z grubych gałęzi.Jedyne drzwi stały otworem i nigdzie nie było śladu lokatora, choć dom był najwyraźniej współczesny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •