[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedyś wieczorem Folko i Torin rozmawiali o tym, co może w dzisiejszych czasach kołysać Śródziemiem i jakie mogą być skutki.- Dobrze, przypuśćmy, że to ktoś z ludzi - mówił Torin.- Odważny, zręczny, któremu los sprzyja.Niech to będzie nawet któryś z angmarskich wodzów.Twardą ręką wybił rozbójnikom z głowy ich swobody, wszedł w pakt ze stworami z Mogilników, wszczął wojnę na rubieżach.No i co z tego?! Jeszcze rok, dwa, cierpliwość Namiestnika się skończy, zwoła ruszenie na Angmar.I co wtedy?! Jakieś wojsko, rzecz jasna, wystawi, ale co są warci rozbójnicy, już sami widzieliśmy; idą w rozsypkę, gdy tylko się ich postraszy.Wiele z takimi nie zwojujesz! Co najwyżej mogą ograbiać kupców.- A mówiłeś coś o sicie? - przypomniał przyjacielowi Folko.- O sicie? Przecież nikt nie wie, że można tak zbierać Zło, a w dodatku czy w ogóle można! Nie, Arnoru siłą oręża nie da się pokonać, chociaż nie podoba mi się ten ich pomysł - „każdemu, co mu się należy”.- A gdyby znalazł sojuszników na wschodzie? - przypomniał Folko.- Na wschodzie! - Krasnolud prychnął lekceważąco.- Tam, po pierwsze, i tak każdy z każdym wojuje, przypomnij sobie, co mówił Teofrast, a po drugie, to by już oznaczało wielką wojnę! Wtedy i Gondor musiałby wkroczyć, i Rohan.I krasnoludy chyba też! Masz pojęcie, jaka jest potrzebna armia, żeby z nami wszystkimi sobie poradzić? Nie, nie da się nas tak łatwo rozbić! Przekonasz się, w przyszłym roku leśnych zuchów przycisną mocniej, i wtedy zobaczymy, co się stanie.Najdziwniejsze, że Torinowi udało się niemal uspokoić hobbita.I tak sobie rozmawiali, aż przyszła pora warty.Nadszedł dwudziesty maja.3WROTA MORIIWędrówka dobiegała kresu.Co dnia byli bliżej Wrót Morii, według obliczeń Gloina i Dwalina zostały im trzy, cztery dni marszu.Nieznani prześladowcy jakby zostawili ich w spokoju czy też po prostu trzymali się w bezpiecznej odległości.Ludzie wydali się Folkowi trochę zmieszani, krasnoludy natomiast - skoncentrowane i zdecydowane: w wolnych chwilach sprawdzały kilofy i przebijaki, a ze swoich przepastnych worków wydobyły kamieniarskie młotki.Torin dokonał przeglądu wszystkich zapasów i oświadczył, że nadeszła pora, by zaciągnąć pasa, jeśli nie chcą później głodować.Okolica sprawiała coraz smutniejsze wrażenie z powodu mnogości porzuconych domów i pustych wsi; przez ostatnie dwa dni naliczono ich około dziesięciu.Uczestnicy wyprawy jak i uprzednio byli ostrożni, ale dokoła nic nie zakłócało spokoju.Folko dopiero teraz zaczął się poważnie zastanawiać, co właściwie miałby robić w Morii i czy nie lepiej zostać z ludźmi na powierzchni; humor znowu mu się popsuł.Niemal co noc starał się wywołać w myślach postać Gandalfa albo Radagasta, ale na próżno.Jego wysiłki tłumiła szara, lepka mgła, w której tonęły wspomnienia, i hobbit nagle ze zdziwieniem pojął, że z trudem przypomina sobie rysy Milicenty.Jeszcze bardziej przywiązał się do swojej broni, Malec nie przerywał z nim zajęć, i trzeba przyznać, że młody, zręczny hobbit doszedł do niezłych wyników.Przeszłość zasnuwała mgła, przyszłość była jeszcze bardziej niewyraźna i nieprzenikniona, a teraz zaś można było liczyć tylko na siebie i na zimną stal, która dobrze leży w ręku! Sprawnie posługiwał się bronią, co czyniło go silniejszym, i był jej wdzięczny jak żywej istocie.Folko wyliczył, że jest już dwudziesty ósmy maja; on i Torin wyprzedzili nieco drużynę, która zatrzymała się na południowy popas.Wraz z krasnoludem sprawdzali okolicę, penetrując dość odległe od drogi miejsca.Torin usiłował znaleźć przynajmniej ślady tych, którzy ich śledzili, złościło go, że do tej pory żadnego nie schwytali.Najpierw hobbita zajmowało pełzanie po okolicznych krzakach, ale w miarę jak czas płynął, a zdarta skóra na kolanach i podrapane sęczkami ręce dawały o sobie znać coraz dotkliwiej, tropienie przestawało go interesować; kiedy krasnolud wlazł w jakiś kolejny zarośnięty krzakami wąwóz, Folko się zbuntował i oświadczył, że poczeka na górze.Torin zniknął w zielonej gęstwinie; przez jakiś czas do hobbita dochodził głośny, stopniowo się oddalający trzask łamanych gałęzi.Rad z odpoczynku usiadł na ziemi i oparł się plecami o splot gałęzi głogu.Minęło kilka minut, Torin nie wracał.Hobbit wstał, przeszedł się po niewielkiej polanie.Rósł tam potężny grab, na którego pniu Folko dostrzegł dziwaczną narośl; i w przypływie dobrego humoru, dla rozrywki, cisnął w nią nożem.W tej samej chwili usłyszał za sobą z lekka ironiczny i - jak mu się wydało -znajomy głos:- Nieźle, czcigodny hobbicie, całkiem nieźle.Tylko po co?Nim przypomniał sobie, gdzie słyszał ten pełen utajonej mocy głos, z przerażeniem zrozumiał, że owo „po co” uniemożliwia mu użycie broni, że czy sięgnie po nią, czy nie, i tak nie będzie miało znaczenia.Folko odwrócił się, zbyt oszołomiony, by obmyślać jakiś plan działania.Na przeciwległym końcu polany dostrzegł dwu mężczyzn; gałęzie krzewów jeszcze kołysały się za ich plecami.Hobbit drgnął i ledwo powstrzymał okrzyk.Przed nim, w odległości jakichś dziesięciu kroków, trzymając ręce na rękojeści długiego miecza, zastygł w napiętym oczekiwaniu garbus Sandello.Przyglądał się Folkowi zimnym, bezlitosnym wzrokiem.A obok niego, w mocno zużytym szarozielonym płaszczu podróżnym, skrzyżowawszy ręce na piersi, stał wysoki postawny człowiek z jasną brodą i długimi, opadającymi na ramiona włosami.Na jego ustach błąkał się lekki uśmiech, gęste brwi niemal przysłaniały oczy, których koloru nie można było określić, ale ich spojrzenie miało jakąś osobliwą moc.Ten wzrok nakazywał - i rozkazy były respektowane, a podporządkowywanie się im było nawet przyjemne.Mężczyzna miał regularne rysy twarzy: wysokie czoło, gładkie kości policzkowe, równą, jakby wyciętą linię ust; można by o nim powiedzieć, że jest szczery i dumny.Czuło się, że mężczyzna jest obdarzony niemałą siłą, nie-ujawniającą się na pierwszy rzut oka.Miecza nie miał, i dopiero gdy zrobił krok i jego płaszcz nieco się rozchylił, hobbit zauważył wiszący na szerokim skórzanym pasie długi prosty sztylet.Pamięć Folka eksplodowała; przypomniał sobie Przygórze, Annuminas, oberżę i starego kronikarza.Zrozumiał, czy też domyślił się, że przed nim stoi Olmer, poszukiwacz złota z Dale!Zamarł, nie wiedząc, co zrobić - uciekać czy wrzeszczeć „alarm!”, czy chwycić, mimo wszystko, za miecz?!Olmer zrozumiał to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]