[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciemność, samotność, ledwo widoczne brzegi podobne do czarnej smugi.I ten nieustanny, monotonny szmer za plecami.Nie spostrzegłem już blasku pochodni Chudego Genka.Zapewne zakończono połów raków i nasz obóz ułożył się do snu.Czy zauważono moją nieobecność?– Raz, dwa, trzy, cztery – liczyłem ruchy wiosła.Ale zdawało mi się, że stoję w miejscu.Brzegi jeziora pozostawały dalekie i ledwo uchwytne dla oczu.Jezioro zwężało się w cienki przesmyk, którym można było przepłynąć na wody sąsiedniego jeziora, zwanego Ostrowickim.Nad przesmykiem zbudowano most drewniany, a z dwóch stron mostu – jakby strzegąc przeprawy – stały dwie zagrody.Jedna z nich należała do Rzyndów.Brzegiem było stąd do naszego obozu około trzech kilometrów.Tyleż drogi dzieliło te dwie zagrody od wsi Gąsiory.Wpłynąłem pod most.W zagrodzie Rzyndów naszczekiwał pies.Dopiero gdy ucichło ujadanie, przyczepiłem kajak do wystającego pod mostem kołka i wyskoczyłem na brzeg.Biegła tu piaszczysta droga zaznaczona niegłębokim rowem.Usiadłem na krawędzi rowu naprzeciw zagrody Alfreda z Doliny.Widziałem stąd ogródek przed jego domem, okna i drzwi mieszkania.Jeszcze raz odezwał się pies.Potem jednak nastąpił spokój.Stara Rzyndowa chyba spała – okna jej mieszkania były ciemne, nie słyszałem żadnego ruchu na podwórzu za chałupą.Zauważyłem, że robi się coraz mroczniej.Zniknęły gwiazdy, zerwał się wiatr, z początku lekki i ciepły, potem coraz chłodniejąc.Chciało mi się palić, ale przezorność nie pozwalała krzesać zapałki.Może Krystyna jest gdzieś w pobliżu? Może wraz ze swym wspólnikiem przyczaiła się tam, w kępie drzew po drugiej stronie przesmyku?.Czekałem cierpliwie prawie dwadzieścia minut.Począł znowu ujadać pies Rzyndowej.Grubym basem zaszczekał pies w sąsiedniej zagrodzie.Jego bas potężniał, zbliżał się.zapewne pies był spuszczony z łańcucha – wielki, silny brytan – widziałem go kiedyś.Brakowało tylko, żeby mnie zwęszył i obrobił moje łydki.Łydki niefortunnego tropiciela złodziei figusów.Chłodny wiatr i bliskość psa o ostrych zębach dopomogły mi zrozumieć bezsens oczekiwania na Krystynę.Na palcach zbiegłem cichutko pod most.Usiadłem w kajaku, sięgnąłem po wiosło.„Wrrr, hrrr” – jakby piekło rozpętało się tuż przy moim uchu.Wielki jak cielak brytan skakał na brzegu, próbując dosięgnąć kłami mej twarzy.Odstraszyło go tylko wiosło w mojej dłoni.Wydostałem się na jezioro.Goniły mnie psie głosy.Wzburzone wiatrem fale kołysały kajakiem.Niebo zaciągnęło się chmurami, począł mżyć drobny deszcz.Płynąłem prawie po omacku, zdawało mi się, że cały świat przepadł gdzieś, zniknął i oto pozostałem sam jeden w środku nocy, która nie miała brzegów.Kilkakrotnie zawracałem, kręciłem się w miejscu.Po godzinie pracy wiosłami wylądowałem na brzegu zupełnie sobie nie znanym.Zresztą mrok uniemożliwiał dokładniejszą orientację.– Hop, hoop! – wołałem.Ale deszcz pochłaniał mój głos jak mokra gąbka.Bolały mnie ręce, marynarka przemiękła i na ramionach czułem wilgoć.Jeszcze raz popłynąłem na chybił trafił.Znowu wylądowałem na nieznanym brzegu.Ile wspaniałych chwil oddałbym, żeby zamiast tej mitręgi na jeziorze, móc spać teraz w ciepłym wnętrzu śpiwora.Zabłąkałem się.Kajak tkwił w miejscu.Kołysały nim fale.Deszcz siąpił mi na głowę.Krople dżdżu szemrały na wodzie.– Hop, hoop! – wołałem.O trzy kroki ode mnie rozbłysła latarka.– Czego wrzeszczysz? Pobudzisz wszystkich.Obóz już śpi, a ty co? Podpiłeś sobie?Andrzej dopomógł mi wyciągnąć kajak z jeziora.Byłem tak zmęczony, że nie chciało mi się usprawiedliwiać.Nawet chwiałem się na nogach jak pijany.– Stałeś się bardzo tajemniczy – powiedział Andrzej.– Na Boga, nie mów mi o żadnych tajemnicach wykrztusiłem.Rozsznurowałem namiot.Wpełzłem do niego ledwie żywy.Ostatkiem sił rozebrałem się i, gotów znosić choćby ukąszenia najczerwieńszych mrówek, bez sprawdzania śpiwora położyłem się spać.ROZDZIAŁ DZIESIĄTYWBREW OGÓLNEMU PRZEKONANIU · GOCI „W PIELUSZKACH” I PLĄSAJĄCY SŁOWIANIE · NAUKA I POLITYKA · „LAXIGEN” DAJE NIEZWYKŁĄ WŁADZĘ · OKRUCIEŃSTWA SŁOWIAN · DOBRE RADY BRUNHILDY-TRUCICIELKI · KTO BĘDZIE OTRUTY, A KTO UŁASKAWIONY? · NAUKI HELMOLDA · ZAPROSZENIE NA UCZTĘW obozie dokonywały się ciekawe sprawy.Trzy wielkie kurhany – a był wśród nich i trzynasty kurhan Agnieszki wyglądały jak wielkie żółwie naznaczone na skorupie krzyżem z czterech profili.Zdjęto wierzchnią warstwę kamienia i ziemi.W centrum kurhanu numer trzynaście, w miejscu gdzie schodziły się profile, pokazała się ciemna plama jamy grobowej.Także na jednej z „ćwiartek” zauważono zarys mniejszej jamy, obok zaś jeszcze jednej, zupełnie malutkiej.Ta ostatnia znikła, gdy zaczęto ją skrobać łopatkami.Był to najprawdopodobniej ślad po rosnącym tu ongiś drzewie, które spłonęło przed wiekami podczas pożaru lasu.Agnieszka rysowała profile, Andrzej i doktor Strom dyskutowali siedząc na pokracznym pieńku.Andrzej był niedawno w Niemczech, gdzie wygłosił kilka odczytów o sprawie gockiej na Pomorzu Wschodnim.Tezy jego referatu – bardzo nowe i odważne – wzbudziły duże zainteresowanie w świecie naukowym.Doszły one również do uszu Stroma.– Najwięksi polscy archeologowie, a przede wszystkim taki znawca sprawy gockiej, jak profesor Jerzy Antoniewicz, przyjmują pogląd, że Goci podbili Prasłowian pomorskich.Pan zaś próbuje stawić tę sprawę na opak – dziwił się Strom.Andrzej odpowiedział pytaniem:– Czy próbował się pan zastanowić, na jakich argumentach i dowodach opiera się to ogólne przekonanie o zwycięstwie Gotów? Ot, po prostu przyjęto tę sprawę jako oczywistość.„Nie byłoby to możliwe – pisał nasz historyk, profesor Tymieniecki – gdyby nie panowanie w umysłach nienaukowej teorii o wiecznej niewolniczości Słowian i ich niższości wobec Germanów.Teoria ta szerzyła się powszechnie zarówno wśród Niemców, jak i Słowian, przyjmowała tylko w każdym wypadku odmienne zabarwienie uczuciowe”.Dla Niemców było jasne, że „wyżsi kulturalnie Germanie” musieli zwyciężyć Słowian, którzy, ich zdaniem, stanowili wówczas jakąś bezładną masę.Dla nas zaś ekspansja Gotów stała się przykładem owych wiecznych ataków hord germańskich na spokojnych słowiańskich rolników.Zapomniano, że Słowianie pomorscy różnili się poważnie od Słowian mieszkających bardziej na wschód i na południe.Jeśli w grobach grupy przeworskiej znajdujemy przewagę naczyń glinianych, to w grobach grupy oksywskiej, a więc na Pomorzu, odkryto przewagę metalu.Ziemia na Pomorzu jest uboższa, ludność trudniła się tu nie tylko rolnictwem, ale chyba i pasterstwem, a jak wiadomo, właśnie ludy pasterskie odznaczają się największą wojowniczością.Poza tym Słowianie pomorscy mieszkali blisko morza, i morze pozwalało na nawiązywanie kontaktów z północnymi plemionami germańskimi.Znali oni dobrze Germanów, ich zwyczaje w walce, ich broń.Zapewne sami przejęli wiele z tych obyczajów, jeśli Tacyt wahał się, czy nie zaliczyć ich do germańskich plemion.I słusznie chyba zastanawia się profesor Tymieniecki, czy możliwe jest, aby Goci, będący w I i II wieku jeszcze niemal w politycznych „pieluszkach”, mogli myśleć o roli swego rodzaju „narodu panów”, władających na niezmierzonych obszarach słowiańskiego wschodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]