[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeślijednak dziewczyna nie miała nic wspólnego ze spotkaniem na cmentarzu, to jej obecność tutajnie była mi na rękę.Chciałem utrzymać spotkanie z Informatorem w tajemnicy.Nic to -musiałem czekać do 22:00.Na wszelki wypadek zabrałem ze schowka na jachcie latarkę i ruszyłem ku zachodniejczęści miasta.Na kwadrans przed czasem zbliżałem się już do cmentarza.Chowające się zamiastem słońce rzucało na cmentarny mur głęboki cień, jedynie niespokojne widmociemnoczerwonych plam zachodzącej tarczy słońca muskało delikatnie korony drzew.Wyludniło się i wyciszyło, jedynie od strony garaży dochodził szmer pracy silnika jakiegośsamochodu.W jednej chwili poczułem się, jakbym znalazł się na świecie sam, alejaprowadząca wśród pomników i grobowców prezentowała się inaczej niż za dnia - byłaponura, głucha i nieprzyjazna.Idąc rozglądałem się co chwila na boki, próbując dojrzeć za którymś z pomników albo za pniem drzewa jakąś postać.I jeśli tylko gdzieś w głębicmentarza zaszurały liście, natychmiast się odwracałem i nastawiałem uszu. Dziwne miejsce na spotkanie - pomyślałem.Zaraz po dwudziestej drugiej widoczność osłabła do tego stopnia, że kierowałem sięwyłącznie światłem miasta przenikającym zza grubych drzew, które były tutejszymistrażnikami.Ile ceremonii pamiętały te stare drzewa? Ile łez spadło tu na ziemię, a którepózniej wyssały doszczętnie te drewniane kolosy? Ilu modlitw wysłuchały w milczeniu,zamieniając je w szelest liści, których nikt nie rozumiał? Ich niewidzialne oczy widziaływięcej niż wszyscy mieszkańcy Pisza.Przed takimi strażnikami każdy czułby respekt.Poczułem mrowienie na plecach.Ale nie z powodu drzew, a dziwnego hałasu, którydobiegł mnie z lewej strony zza rzędu martwych pomników.Ktoś tam był.Nie widziałemwprawdzie nikogo, ale szuranie stóp o ziemię powtórzyło się.- Hej, jest tam kto?! - zawołałem w tamtym kierunku.Nikt mi nie odpowiedział, więc zapaliłem latarkę i żółty, ostry snop światłaskierowałem na najbliższe pomniki.Smagnąłem zwalisty obelisk, pomacałem dwa mniejszepomniki i oświetliłem przestrzeń za nimi.Nikogo tam nie było.Ruszyłem, oświetlając sobiedrogę latarką, poświeciłem też dookoła siebie, ale zewsząd otaczały mnie milczące groby.Zdawało mi się, że jestem tutaj jedynym intruzem, ale tak nie było.Za moimi plecamiposłyszałem trzask suchej gałązki.Co, do licha?! Wcześniej słyszałem szuranie po lewej,teraz trzask gałązki za moimi plecami.Czyżby na cmentarzu przebywało więcej ludzi? Amoże to duchy bawiły się ze mną w chowanego? Gdzie miałem iść? Założyłem, że trzask jestbardziej intrygującą oznaką czyjejś obecności od szurania, czasami bowiem wiatr potrafiłzamiatać po powierzchni ziemi gałązki, liście i inne przedmioty, a tej nocy podwiewałonieśmiało z północnego zachodu.Poszedłem do tyłu, próbując w świetle latarki wyłowićobcego.Na próżno.Za jednym z dużych pomników znalazłem jednak coś interesującego, cośjednoznacznie wskazującego na niedawną obecność tutaj kogoś.Na ziemi leżała srebrnaspinka do włosów, podobna do tej, jaką widziałem ostatnio we włosach właścicielki Magnata.Tak, to było wtedy, gdy mnie odwiedziła nad ranem w moim domku.Nie mogłobyć mowy o pomyłce.Tylko ona mogła zostawić tę spinkę.Była tutaj.To ona umówiła się zemną w tym miejscu, bo to ona była owym Informatorem.Jakżeby inaczej! Byłem głupi,sądząc, że to nie ona! W końcu to Osa pytała w Nowych Gutach o Karola Duszę iinteresowała się miejscowymi legendami.Zabawiała się moim kosztem, igrała ze mną, a choćnie wiedziałem, jaką konkretnie rolę odgrywa w całej tej sprawie, to z powyższych faktów jasno wynikało, że dziewczyna wiedziała dużo więcej ode mnie.Nieprzypadkowo cumowałana przystani opodal mojej łajby.Zawitała tutaj po to, aby spotkać się ze mną na cmentarzu,pragnęła przekazać mi jakieś ważne informacje o Karolu Duszy vel Duschu.Tylko czemu niezrobiła tego wcześniej w moim domu? Dlaczego wybrała to dziwne miejsce? Miała dziesiątkiinnych możliwości, aby dostarczyć mi informacje.Poświeciłem po cmentarnym murze zaczynającym się dziesięć metrów dalej zapomnikami, ale nikogo tam już nie było.Osa wyparowała, zniknęła.A może schowała się zajakimś innym pomnikiem? Już miałem zamiar zrobić obchód, gdy od strony garażu dobiegłmnie znajomy krzyk.- Panie Pawle! Szybko! Panie Pawle!Krzyczał Indiana.Nie myliłem się - to był głos mojego młodego znajomego.Jegowrzaskowi towarzyszył pisk Scarlett, co automatycznie przyprawiło mnie o gęsią skórkę.Przestraszyłem się i nic nie rozumiałem z całej tej sytuacji.Nie namyślając się dłużej -tłumiąc w sobie gniew na młodych ludzi, który przyszli tutaj wbrew moim zakazom - dałemdrapaka we wspomnianym kierunku.Słyszałem zapalany silnik samochodu, inny pojazd zpiskiem opon właśnie odjeżdżał, kierując się w dół miasta.Scarlett w dalszym ciągupiszczała, jakby za murem działy się straszne rzeczy.Gdy znalazłem się na zewnątrz przygarażach, ujrzałem zaparkowanego poloneza, za kółkiem którego siedział Bażant.Samochódbył gotowy do natychmiastowego odjazdu.- Tam! - krzyczał przez otwartą szybę Indiana, wskazując w dół uliczki.- Ucieka!Tam!Faktycznie, tylne czerwone światła jakiegoś samochodu zabłysły intensywnie, gdysamochód zwolnił przed skrętem na główną ulicę, po chwili wyrwał do przodu kierując się naRuciane-Nidę.Wskoczyłem na tylne siedzenie obok podekscytowanej Scarlett i jeszcze niezdążyłem zamknąć drzwiczek, gdy Bażant z prawdziwą zuchwałością nadepnął pedał gazu.Wyrwaliśmy do przodu, aż zakurzyło, zarzuciło nami i już po chwili jechaliśmy drogą naRuciane.- O, jest tam! - krzyczał Indiana, który siedział obok kierowcy.- Widzicie?! Przednami! Jakieś sto metrów.Miał rację.Samochód, który przed chwilą uciekł z piskiem opon sprzed cmentarza,jechał w odległości ponad stu metrów przed nami.Był to ciemny opel astra z olsztyńskąrejestracją.Kim był kierowca tego auta?- Widzieliście kierowcę tego opla? - zapytałem ich.- Przez chwilę - wyjaśnił szybko Indiana.- Ale facet był w ciemnym ubraniu i miał na głowie czapkę z daszkiem.Jak tylko zobaczył, że zbliżamy się do jego auta, wyskoczył zzakrzaków przy murze cmentarza, wsiadł do samochodu i odjechał.- A wy co tutaj robicie? - warknąłem zły na nich.- Mieliście siedzieć w domu ioglądać telewizję.- E tam - skrzywiła się Scarlett.- W telewizji nudzą.- Na ekranie nie można przeżyć prawdziwej przygody - dodał Indiana - Nie to co teraz,panie Pawle!Bażant nic nie mówił.Prowadził samochód maksymalnie skoncentrowany, skupiony,jednak z zuchwałym błyskiem w oku.- A nie była to przypadkiem kobieta? - zapytałem ich, myśląc o Osie.- Mówię ouciekinierze.- Czy ja wiem? - zastanawiał się Indiana.- Raczej facet.- To działo się tak szybko - wyjaśniała Scarlett.- Przez was straciliśmy okazję do poznania prawdy o Karolu Duschu - powiedziałem zżalem.Mijaliśmy przedmieścia Pisza.Opel astra powiększał nad nami przewagę.Byłszybszy, a że na ulicy otoczonej z dwóch stron czarnym lasem nie było ruchu, pruł po niej zesto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.Polonez z trudem, bo z trudem, trzymał się jegoogona, ale z każdą minutą dystans dzielący nas od uciekiniera powiększał się.Za Snopkamiopel zwolnił, aby wyminąć jadący przed nim samochód dostawczy z tartaku załadowanypniakami, zbliżaliśmy się do przejazdu kolejowego i dzięki temu usiedliśmy oplowi naogonie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •