[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawało mu się, żeznalezli się w zaświatach, gdzie napotkają ponure dusze tych wszystkich, którzywedle legendy zadali sobie śmierć przez powolne samookaleczenie.Odgłos kroków obu mężczyzn, zrazu głośny, szybko został stłumiony przezmgłę, która zdawała się wsysać dzwięk i pochłaniać go tak chciwie, jakby się nimżywiła. Teraz mruknął Elryk.Sprawiał wrażenie, jakby nie dostrzegał ponurego,przygnębiającego otoczenia. Teraz muszę przypomnieć sobie zaklęcie, które66kilka miesięcy temu zjawiło się, nie przywoływane, w moich myślach.Zostawił Dyvima Tvara na uboczu i zszedł niżej, aż do miejsca, gdzie chłodnefale obmywały brzeg.Tam usiadł ostrożnie, krzyżując nogi, i utkwił niewidzącespojrzenie we mgle nad wodą.Dyvimowi Tvarowi wydało się, że wysoki albinos zmalał gwałtownie, gdyusiadł na piasku.Wyglądał teraz jak delikatne, słabe dziecko i Tvar współczuł mujak dzielnemu, niespokojnemu chłopcu.Chciał podejść do Elryka i powiedziećmu, by dał spokój magii i poszukał ziem Oin i Yu zwyczajnym sposobem.Ale Elryk unosił właśnie głowę, tak jak wilk podnosi łeb do księżyca.Z jegoust zaczęły padać dziwne, budzące grozę słowa i Pan Smoczych Jaskiń zrozumiał,że nawet gdyby zaczął teraz mówić, Elryk nie usłyszałby go.Szlachetna Mowa nie była obca Dyvimowi Tvarowi uczono go tego języ-ka jak każdego melnibonańskiego pana ale te słowa brzmiały dziwnie w je-go uszach.Elryk szczególnie modulował głos i rozkładał akcenty.Nadawał sło-wom specjalną, sekretną wagę i recytował je śpiewnym głosem, sięgającym od ba-sowych pomruków do wysokiego, przenikliwego krzyku.Wysłuchiwanie takichdzwięków, dobywających się z gardła śmiertelnika, było przykre i Dyvim Tvarzaczynał rozumieć, dlaczego Elryk niechętnie posługiwał się magią.Pan Smo-czych Jaskiń, choć Melnibonanin, chciał odsunąć się o krok czy dwa, a nawetwycofać na wierzchołek skały i stamtąd obserwować Elryka.Zmusił się jednakdo pozostania na miejscu, gdy tymczasem przywoływanie trwało dalej.Zpiewna recytacja runów przedłużała się.Mokre kamyki nad brzegiem mo-rza połyskiwały, spłukiwane coraz gęściejszym deszczem.Strugi wody uderzaływściekle o powierzchnię spokojnego, posępnego morza, smagały delikatną głowęśpiewającego białowłosego młodzieńca.Dyvim Tvar drżał i coraz mocniej owijałsię płaszczem. Straasha.Straasha.Straasha.Słowa mieszały się z odgłosem padającego deszczu.Nie były to już właściwiesłowa; zmienione w odgłos szumiącego wiatru, były jak język, którym mówiłomorze. Straasha.I znów Dyvim Tvar poruszył się niespokojnie.Znów zapragnął podejść doElryka i powiedzieć mu, by rozważył inne sposoby dotarcia do krain Oin i Yu. Straasha! Straasha.Ileż tajnego cierpienia kryło się w tym krzyku.Dyvim Tvar chciał zawołać imię Elryka, ale nie mógł poruszać wargami.Siedzący z podkurczonymi nogami młodzieniec kołysał się wolno.To jednosłowo było jak wołanie wiatru w Jaskiniach Czasu. Straasha.67Dyvim Tvar zrozumiał, że runy z jakiegoś powodu nie działają; Elryk poświę-cał na nie wszystkie swoje siły bez widocznego efektu.On sam nadal nie mógłniczego zrobić.Nie mógł wypowiedzieć ani jednego słowa.Nie mógł się poru-szyć.Jego stopy wrosły w ziemię.Spojrzał na mgłę.Czy wydawało mu się, czyrzeczywiście podpełzła bliżej do brzegu i przybrała jakiś dziwny świetlisty, zielo-ny odcień? Przyjrzał się jej uważniej.Woda wzburzyła się silnie, morze wdarło się na plażę.Zagrzechotały kamyki.Mgła cofnęła się, w powietrzu rozbłysły niewyrazne światełka.Dyvim Tvar ujrzałświecące zarysy ogromnej postaci, wyłaniającej się z morza.Zdał sobie sprawę,że nie słyszy już śpiewu Elryka. Królu Straasha Elryk mówił głosem, który odzyskał już częściowo daw-ne brzmienie. Przyszedłeś.Dziękuję ci.Postać przemówiła, a jej głos przypominał Dyvimowi Tvarowi ogromne, cięż-kie fale, przetaczające się leniwie pod przyjaznym słońcem. %7ływioły są zaniepokojone, Elryku.Rozeszły się pogłoski, że sprowadziłeśznów na swoją płaszczyznę Władców Chaosu, a %7ływioły nigdy nie darzyły ichsympatią.Wiem jednak, że skoro to uczyniłeś, postąpiłeś tak z woli przeznaczeniai dlatego nie żywimy do ciebie urazy. Byłem do tego zmuszony, królu Straasha.Nie mogłem podjąć innej decyzji.Jeżeli więc nie będziesz chciał mi pomóc, zrozumiem to i nie wezwę cię więcej. Pomogę ci, choć teraz będzie to trudniejsze.I nie z uwagi na to, co staniesię w najbliższym czasie, ale ze względu na skutki tego działania w przyszłości.Musisz szybko powiedzieć mi, jak możemy pomóc ci my Wodne %7ływioły. Czy wiesz coś o Okręcie, Który %7łegluje Ponad Lądem i Morzem? Mu-szę znalezć ten statek, jeśli mam wypełnić to, co ślubowałem, i odszukać mojąukochaną Cymoril. Wiem o nim bardzo wiele, bo to mój okręt.Grome także rości sobie doniego prawo.Ale okręt należy do mnie.Uczciwie ci mówię, on jest mój. Grome, Władca Ziemi? Grome z Krainy Pod Korzeniami.Grome, Władca Powierzchni Ziemii wszystkiego, co pod nią żyje.Mój brat.Dawno temu, nawet jeśli liczyć wedlenaszej rachuby czasu, Grome i ja zbudowaliśmy ten statek, by móc podróżowaćnim między królestwami Ziemi i Wody, ilekroć tego pragnęliśmy.Pokłóciliśmysię jednak obyśmy byli przeklęci za taką głupotę! Długo walczyliśmy.Nastą-piły trzęsienia ziemi i powodzie, wybuchały wulkany i szalały tajfuny.Toczyliśmybitwy, w których brały udział wszystkie żywioły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]