[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hrabia Glandyth skontrolował, czy dobrze przymocowano Coruma do blatu.Potem stanął przed Vadhaghem, wyciągając zza pasa wąskie ostrze.Ostrze zbliżyło się do piersi Coruma.Usłyszał dźwięk rozdzieranej materii - zdarto z niego brokatową koszulę.Glandyth-a-Krae pracował powoli, uśmiechając się i od czasu do czasu rysując nożem cienką krwawą linię na skórze Vadhagha.W końcu Corum był całkiem nagi.Glandyth odstąpił.- Teraz - powiedział dysząc - zastanawiasz się z pewnością, co takiego zamierzamy z tobą zrobić.- Widziałem już innych, których zaszlachtowaliście - powiedział Corum.- Myślę, że wiem, co zamierzacie.Glandyth przełożył sztylet do lewej ręki i schował go.Podniósł jednocześnie mały palec prawej.- Aaa, wiesz.Nie wiesz.Tamci Vadhaghowie umarli szybko, ponieważ było ich wielu do zabicia.Ty jesteś ostatni.Możemy poświęcić ci sporo czasu.Sądzę zresztą, że damy ci szansę.Jeśli będziesz umiał żyć bez oczu, bez języka, bez rąk i stóp, bez genitaliów, wówczas puścimy cię wolno.Corum wpatrywał się w niego z przerażeniem.Glandyth wybuchnął śmiechem.- Widzę, że kupiłeś nasz żart!Dał znak swoim ludziom.- Przynieście narzędzia.Zaczynamy.Na wprost niego ustawiono wielki kocioł wypełniony rozżarzonym do czerwoności węglem drzewnym.Wystawało zeń różnorodne żelastwo.Były to przyrządy przeznaczone specjalnie do torturowania, jak zauważył Corum.Jaka rasa mogła, tworząc takie rzeczy, nadal nazywać się normalną?Glandyth-a-Krae wybrał z kotła długie żelazo i wywinął nim, sprawdzając rozpalony koniec.- Zaczniemy od oka i skończymy na oku - powiedział.- Od prawego oka, zapewne.Gdyby Corum jadł coś w ostatnich dniach, z pewnością by zwymiotował.Ale i tak poczuł bolesny skurcz żołądka i żółć podeszła mu do ust.Nie było już dalszych przygotowań.Glandyth zbliżył się do blatu z parującym w zimnym powietrzu nocy żelazem.Corum spróbował zapomnieć w tym momencie o czekających go torturach i skoncentrować się na nadnaturalnych umiejętnościach.Pot ściekał po nim - tak ze strachu, jak z wysiłku, gdy próbował skontaktować się z innym wymiarem.Umysł jednak był pozbawiony jasności, myśli chaotyczne.Przez chwilę nałożyły się jedynie obrazy z innego wymiaru i zbliżające się ku jego twarzy wyostrzone żelazo.Obraz przed nim zafalował, lecz Glandyth nie zniknął - jego szare oczy lśniły teraz nienaturalnym blaskiem.Corum szarpnął się w łańcuchach, chcąc odsunąć głowę.Wtedy Glandyth lewą ręką uchwycił jego włosy, opuszczając jednocześnie narzędzie.Corum krzyknął, gdy rozgrzane do czerwoności ostrze dotknęło powieki zamkniętego oka.Ból wypełnił twarz, a potem całe ciało.Usłyszał coś, co było jego własnym krzykiem przemieszanym ze śmiechami i chrapliwym dyszeniem Glandytha.Zemdlał.Wędrował ulicami obcego miasta.Wysokie budynki wzniesiono niedawno, lecz pokrywały je liszaje i brud.Wciąż czuł ból, lecz odległy, przytłumiony.Nie widział na jedno oko.Kobiecy głos zawołał go z balkonu.Rozejrzał się.To była jego siostra, Pholhinra.Zobaczyła jego twarz 1 krzyknęła ze zgrozy.Spróbował sięgnąć ręką do ślepego oka, lecz nie mógł.Coś go trzymało.Usiłował uwolnić lewą rękę od tego czegoś, cokolwiek to było.Ciągnął coraz mocniej, aż poczuł ból nadgarstka.Pholhinra zniknęła, lecz Corum był teraz całkowicie zaabsorbowany próbami uwolnienia ręki.Z jakiegoś powodu nie mógł się odwrócić i spojrzeć na to, co go trzymało.Może była to paszcza jakiejś bestii?.Szarpnął wściekle po raz ostatni i uwolnił ramię.Podniósł je do oka, lecz nadal nic nie poczuł.Spojrzał na rękę.Nie było ręki.Tylko ramię.Kikut.Wtedy krzyknął znowu.Otworzył oczy i zobaczył Mabdena przytrzymującego mu ramię i przykładającego doń rozgrzany do białości miecz.Przypalenie rany miało zatamować krwawienie.Ucięli mu rękę.Glandyth wciąż się śmiał, trzymając w górze dłoń Coruma, pokazując ją innym, a krew wciąż kapała z noża, którego użył.Teraz Corum wejrzał w sąsiedni wymiar dokładnie.Obrazy znów się nałożyły.Skupił całą energię, zrodzoną ze strachu i cierpienia, i znalazł się w innym wymiarze.Nie przestał widzieć Mabdenów, lecz ich głosy stały się przytłumione.Usłyszał krzyk zaskoczenia - wszyscy wpatrywali się w miejsce, które przed chwilą opuścił.Glandyth obrócił się ku niemu, a jego oczy się rozszerzyły.Corum słyszał, jak woła do swych ludzi, by rozbiegli się i poszukali Coruma w lesie.Blat był pusty, gdy Glandyth i cała banda pobiegli w ciemność, chcąc dopaść ponownie więźnia.Lecz tak naprawdę był on nadal przykuty do desek, które, podobnie jak Corum, istniały w wielu wymiarach.I wciąż czuł ból, i wciąż nie miał prawego oka oraz lewej ręki.Mógł odwlekać jeszcze przez jakiś czas dalsze tortury, lecz w końcu siły go opuszczą i będzie musiał wrócić do ich wymiaru, a oni niewątpliwie podejmą przerwaną nagle robotę.Szarpnął łańcuchy, usiłując posłużyć się kikutem lewej ręki dla uwolnienia pozostałych kończyn z kajdanów.Wiedział jednak, że to beznadziejne.Odroczył jedynie na krótko swą zagładę.Nigdy nie będzie wolny - nigdy nie dopełni zemsty na mordercach swoich bliskich.Rozdział 7BRUNATNYZ wielkim wysiłkiem udawało mu się pozostawać w bezpiecznym wymiarze i niespokojnie wypatrywał powrotu Glandytha i jego hordy.Zobaczył jednak jakiś inny kształt, wyłaniający się z puszczy i ostrożnie kroczący ku niemu.W pierwszej chwili pomyślał, że jest to wojownik Mabdenów ubrany w obszerny futrzany kaftan, tyle że bez hełmu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]