[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od nielicznych, których widziałem - od czasu doczasu migała mi pojedyncza postać skradająca się ostrożnie w cieniu tak jak ja - trzymałem się zdala.Wolałem nie nawiązywać kontaktu wzrokowego.Okazaliby się podobni do mnie? Może tak,ale nie mogę ryzykować.Mogliby być tacy jak reszta.Zabiję znowu, jeśli będzie trzeba, ale nieszukam kłopotów.Ważniejsze jest odnalezienie Ellis.Dziś mam wrażenie, że  normalna" częśćpopulacji ukryła się ze strachu przed nami.Myślę, że chyba jestem w połowie drogi do domu siostry Liz.Planowałem iść całą noc, alerozsądniej będzie wkrótce zatrzymać się i poszukać schronienia.Nad miastem znowu latająhelikoptery i czuję się odsłonięty.Instynkt podpowiada mi, że niedługo, kiedy żołnierze kręcą siępo ulicach i po niebie, samotna wędrówka po nocy stanie się zbyt ryzykowna.Gdybym uważał, żebezpiecznie mogę iść dalej, szedłbym.A tak skorzystam z tej okazji, żeby chwilę odpocząć i cośzjeść.Nie mogę przestać myśleć o Ellis.Moja biedna dziewczynka ugrzęzła wśród ludzi, którzy w każdejchwili i bez żadnego ostrzeżenia mogą zwrócić się przeciwko niej.Grozi jej niebezpieczeństwo, aja nie mogę jej pomóc.Wprawdzie może być za pózno, ale nie pozwalam sobie na takie myśli.Zwiadomie starałem się je zablokować, ale wciąż łapię się na tym, że zastanawiam się nad Lizzie,Edwardem i Joshem.Wspominanie ich napełnia mnie przytłaczającym smutkiem i żalem.Zastanawiam się, czy i oni kiedyś mogą się zmienić? Czy to, co mnie odmieniło, może się gdzieś wnich ukrywać? Chciałbym w to wierzyć, ale nie żywię zbyt wielkiej nadziei.Informator rządowy,który wcześniej czytałem (o ile napisano tam prawdę), mówi, że tylko mały ułamek populacji możesię zmienić.I od razu wyczułem różnicę między Ellis i resztą.Ona i ja jesteśmy tacy sami.Różnimy się od nich, wyczuwam to.Muszę pogodzić się z faktem, że reszta rodziny jest stracona.Teraz opuszczam miasto.Zerkam przez ramię i widzę, że chociaż w wielu budynkach nadal paląsię światła, widać też ogromne połacie tonące w ciemnościach.Pewnie nie ma prądu.Tonieuniknione, jak przypuszczam.Ta  zmiana" (cokolwiek to jest) może i dotknęła mniejszość, alereperkusje daje się odczuć wszędzie.Dzieli społeczeństwo równie szybko, jak zniszczyła mojąrodzinę.Skręcam za róg i wpadam na człowieka idącego z naprzeciwka.Pierwsza osoba, na jakąnapatoczyłem się od dłuższego czasu.Natychmiast spinam się, gotów zabić.Odpycham ciemnąpostać i zaciskam pięści gotów uderzyć.Patrzę poprzez mrok w twarz drugiej osoby i.jest wporządku.Nie widzę gniewu, nienawiści ani zagrożenia.Niewypowiedziana, obopólna ulga jestogromna.Ten człowiek jest taki jak ja i obaj wiemy, że żaden nie musi niczego się obawiać zestrony drugiego.- Wszystko w porządku? - pytam cicho.Tamten kiwa głową i odchodzi.W oddali słyszę silniki.Wojsko nadal posuwa się przez mroczne miasto i teraz jest bliżej.Naniebie pojawiło się więcej helikopterów.Widzę cztery krążące złowróżbnie, latające nad ulicami iod czasu do czasu oświetlające ziemię pod sobą przerazliwie jasnymi reflektorami.Zdecydowanienajwyższy czas znalezć kryjówkę.Przechodzę niski, kamienny most z torami.Przede mną rysuje się ciemna sylweta ogromnej fabrykialbo magazynu, po drugiej stronie ulicy widać budowę.Kiedy się zbliżam, widzę, że budują tunowe osiedle mieszkaniowe.Tuż przy głównej drodze stoi już kilka prawie gotowych domów,otoczonych skorupami stawianych dopiero budynków.Niedokończone ściany i drewniane framugisterczą na tle nieba.To ciche, odludne miejsce.Sądzę, że to dobry punkt, aby zatrzymać się,znalezć na jakiś czas schronienie.Płyty chodnikowe i asfalt kończą się, czuję pod stopami żwir.Idę nierówną, błotnistą ścieżkągłębiej między budynki i wkrótce maszeruję wzdłuż rzędu domów różnych kształtów, rozmiarów ina różnych etapach budowy.Ziemia jest tak zryta przez maszyny, że dopiero po chwili orientujęsię, że w gruncie rzeczy idę przez przyszłe ogrody na tyłach tych budynków.Zastanawiam się, czykiedykolwiek zostaną zamieszkane.Trzy najdalsze wydają się w najlepszym stanie.Ruszam w tamtą stronę.Okna i drzwi tych domów zakryto metalową kratą.Wszystkie, poza drzwiamiśrodkowego domu.Kratę, która zabezpieczała miejsce, gdzie miały się pojawić tylne drzwi, zdjęto.Leży na ziemi w kałuży, powyginana i bezużyteczna.Stoję przed wejściem i zaglądam do środka.Ktoś tam już był? Dociera do mnie, że mogą być tam jacyś ludzie, ale muszę się gdzieś zatrzymać.Powinienem wejść? Czy to bezpieczne? Wiedząc, że już nigdzie nie jest bezpiecznie, ostrożniewchodzę po schodkach do wnętrza.Jeśli ktoś tu jest i nie jest taki jak ja, zabiję go.Kroki w ciemnościach.Nagły ruch.Próbuję się cofnąć, ale nim zdążę zareagować, ktoś na mnie ląduje.Kopniak w nogi i padamplecami na twardą, betonową podłogę.Nic nie widzę.Próbuję kopać, uwolnić się i wstać, ale nimzdążę się ruszyć, znowu dostaję.Ktoś przy szpila mi nogi za kostki, a ktoś inny trzyma mnie zaramiona, tak że nie mogę wstać z ziemi.Jest tu trzecia osoba.Na tle drzwi widzę poruszający sięcień.- Myślisz, że jest bezpieczny? - ktoś pyta.Zapalają latarkę i niespodziewana jasność razi mój wzrok.- Wyłącz - słyszę, jak mówi ktoś inny głośno i z wyrazną ulgą.- Jest w porządku.Ręce puszczają mnie równie szybko, jak mnie złapały.Przesuwam się po podłodze, starając się jaknajbardziej oddalić od ludzi, którzytu są.W na wpół wykończonym domu jest niewiele światła i ledwo widzę.Ktoś porusza się przedemną.Wiem, że są tu co najmniej trzy osoby, ale może jest ich więcej? Latarka znowu się zapala.- Spokojnie, bracie - mówi jeden z nich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •