[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chris pomyślał, że wahanie w ogóle nie leży w charakterze tej kobiety.Niemniej zaskoczyła go jej śmiałość.Marek patrzył na nią z nieskrywanym podziwem.Zagadnął dwornie:- Raczcie mu wybaczyć, pani, bo młody jest i często gada bez zastanowienia.- Okoliczności się zmieniają.Potrzebowałam wprowadzenia, które jeno opat mógł mi uczynić.Przeto używam wszelakich perswazji, jakie są mi dostępne.Lady Claire zaczęła podskakiwać na jednej nodze, usiłując na drugą wciągnąć pończochę.Wreszcie jej się to udało.Pospiesznie wygładziła je na kolanach i opuściła podkasany habit.Włożyła kwef, wsunęła pod niego włosy i wprawnie zawiązała tasiemki pod brodą.Przebranie zakonnicy zmieniło ją nie do poznania.Z miną niewiniątka powiedziała miękkim, łagodnym głosem:- Tylko przez przypadek poznaliście moje zamiary, których nikomu nie wyjawiam.Przeto upraszam waszej łaski dochowania milczenia.- Możecie na nią liczyć, pani - odrzekł Marek -jako że nie nam rozsądzać wasze sprawy.- A i wy możecie liczyć na moje milczenie, bo widno opat nie chciałby wyjawiać waszej obecności przed Arnautem de Cervole.Trzeba nam zachować nasze tajemnice.Dacie swoje słowo?- W rzeczy samej, lady.- Oczywiście, lady - dodał Chris.- Tak, lady - odezwała się Kate.Claire zmarszczyła brwi.- Prawdę rzeczesz? - spytała, podchodząc bliżej.- Tak, pani - powtórzyła Kate.Claire przesunęła dłonią po jej piersi.- Ścięliście włosy, panienko - powiedziała ostro.- Zali nie wiecie, że przebieranie się w męskie stroje karane jest śmiercią?Zerknęła na Chrisa.- Wiemy - odparł Marek.- Widno wielceście przywiązani do magistra, jeśli wyrzekacie się swej płci.- Zaiste, lady.- Będę się modlić za wasze przeżycie.Drzwi się otworzyły i otyły mnich przywołał ich energicznym ruchem ręki.- Pójdźcie, szlachetni panowie.Wy poczekajcie, lady, opat rychło będzie mógł wysłuchać reszty waszych grzechów.Wyszli na dziedziniec.Chris pociągnął Marka za rękę i szepnął:- Andre, ta baba to jadowita żmija.Marek wyszczerzył zęby w uśmiechu.- Przyznaję, ma w sobie coś szczególnego.- Wierz mi, jej nie wolno ufać.- Czyżby? Wydawało mi się, że mówiła szczerze.Naprawdę potrzebuje ochrony.- Ochrony? - zdziwił się Hughes.- Tak, potrzebny jej rycerz - odparł Marek w zamyśleniu.- Rycerz? O czym ty mówisz? Zostało nam tylko.Właśnie, ile mamy jeszcze czasu?Andre zerknął na tarczę wyświetlacza.- Jedenaście godzin i dziesięć minut.- Więc co ci chodzi po głowie? Jaki znowu rycerz?- Tylko głośno myślałem - rzucił obojętnie Marek i obejmując przyjaciela, dodał: - Nie przejmuj się tym.11.01.59Zasiedli przy długim stole, przed wielką misą parującej zupy, w której pływały kawałki mięsa.Na tacach pośrodku stołu piętrzyły się stosy jarzyn i pieczonych kurcząt.Wszyscy mnisi mieli głowy nisko spuszczone.Braciszek siedzący u szczytu stołu zaintonował modlitwę:Pater noster qui es in coelisSanctivicetur nomen tuumAdveniat regnum tuumFiat voluntas tua.Kate ukradkiem zerkała na jedzenie.Ślinka jej ciekła na widok parujących kurcząt i tłustego żółtego sosu.Dopiero po chwili zauważyła, że siedzący naprzeciwko zakonnicy spoglądają na nią podejrzliwie, wyraźnie zaskoczeni jej milczeniem.Wyglądało na to, że powinna znać tę modlitwę.Obok niej Marek powtarzał na głos:Panem nostrum quotidianumDa nobie hodieEt dimmitte nobis debita nostra.W ogóle nie znała łaciny, nie mogła nawet udawać, że się modli.Pochyliła niżej głowę i doczekała w napięciu do końcowego „Amen”.Mnisi wyprostowali się, pozdrowili ją skinieniem głowy.Kate przeszył dreszcz.Właśnie tej chwili obawiała się najbardziej.Nie potrafiłaby nawet odpowiedzieć, gdyby któryś o coś zapytał.Jak miała postąpić?Spojrzała na Marka.Zachowywał się swobodnie.Nic dziwnego, dobrze znał oksytański i łacinę.Sąsiad z drugiej strony podał jej półmisek z plastrami wołowiny.Na szczęście nikt się nie odzywał.Ciszę przerywało tylko pobrzękiwanie cynowych talerzy i sztućców.Odetchnęła z ulgą.Wzięła półmisek i skłoniła lekko głowę.Nałożyła sobie duży kawał mięsa i sięgała po drugi, gdy pochwyciła karcące spojrzenie Marka.Szybko podała mu półmisek.W rogu sali jeden z zakonników zaczął czytać półgłosem jakiś łaciński tekst, który w uszach Kate rozbrzmiał niczym melodyjna pieśń.Zaczęła jeść.Była bardzo głodna.Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak bardzo jej smakował jakikolwiek posiłek.Od czasu do czasu zerkała na Marka, który jadł z niewyraźnym uśmiechem na ustach.Błyskawicznie rozprawiła się z mięsem i sięgnęła po zupę.Ta również okazała się wyśmienita.Po chwili Kate znowu spojrzała na Marka.Uśmiech zniknął z jego twarzy.* * *Andre kątem oka obserwował wejścia do refektarza.Do obszernej sali prowadziło troje drzwi - jedne z lewej, drugie z prawej, a trzecie na wprost nich, w połowie długości pomieszczenia.Marek już wcześniej dostrzegł żołnierzy w zielono-czarnych barwach gromadzących się wokół drzwi po prawej.Zaglądali do środka, jakby też byli głodni, ale nie wchodzili.Teraz zauważył drugi oddział przy drzwiach na wprost.Pochylił się ku Kate i szepnął:- Lewe drzwi.Siedzący najbliżej zakonnicy obrzucili ich karcącymi spojrzeniami.Kate bez słowa lekko skinęła głową.Przy drzwiach nie było żołnierzy, a korytarz tonął w mroku.Gdy siedzący po drugiej stronie stołi Chris zerknął na Marka, ten dał mu znak ruchem kciuka: Pora się stąd wynosić.Hughes ledwie dostrzegalnie skinął głową.Andre odsunął talerz z zupą i wstał z ławy.Niespodziewanie zbliżył się do niego mnich w białej szacie i przekazał na ucho:- Opat chce was widzieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]