[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu zgodziłem się pojechać, ale tylko dlatego, że moja siostra czekała na ten piknik od tygodni.Razem ze Stellą prawie przez cały dzień bawiłem się tam na brzegu oceanu.Było mnóstwo smarkaterii, dzieci przyjaciół Fran­ka.I wśród nich ta duża dziewczyna.Siedemnasto- czy może osiemnastoletnia.Ledwieśmy się poznali, zapytała, ile mam lat - i odpowiedziałem kłamstwem.Miałem wtedy pięć stóp dziesięć cali wzrostu, więc mogłem śmiało powiedzieć, że jestem w jej wieku.Dwukrotnie, kiedy unosiliśmy się na falach, czułem ją mokrą tuż przy sobie.Udawałem, że pływam, i dotykałem jej piersi i ud.Potem, po zachodzie słońca, dorośli rozpalili ognisko i wszyscy zasiedliśmy do kolacji, którą przywieźliśmy w koszykach piknikowych.Jeszcze była prohibicja, ale każdy warzył w domu piwo, toteż wkrótce objawiły się te niewinnie wyglądające cebrzy­ki piwa domowego wyrobu.Ktoś wzniósł toast na cześć Franka i mojej matki, mówiąc o jej rychłym ślubie, wobec czego zacząłem zalewać robaka.Po wypiciu kilku butelek kręciło mi się w głowie.Siedziałem przerażony tym, że nie mogę powstrzymać huśtania się ziemi.Nagle już stała przy mnie ta dziewczyna:- Niedobrze ci, Tony?- Człowieku, ja tylko jestem pijany.Chcę wytrzeźwieć.- To może poleź chwilę.Powiedziałem, że nie mógłbym leżeć na tej rozhuśtanej ziemi, bo dostałbym mdłości.Ujęła mnie za rękę i poprowadziła na sam brzeg oceanu.Przeszliśmy brzegiem chyba z ćwierć mili.Poczu­łem się lepiej.Z daleka widziałem płonące ognisko i sylwetki tych ludzi.Słyszałem śmiech i śpiewy.- Tony, już lepiej ci?- Tak.- No to się połóż.Osunąłem się na ciepły piasek.Patrzyłem w górę i niebo nie kołowało.Ta dziewczyna siedziała przy mnie bez słowa.Milczeliś­my oboje.Łagodnie ukołysany piwem i ciepłem piasku zasnąłem.Obudziło mnie najdziwniejsze doznanie.To ta dziewczyna.Wgar­niała mnie w swoje ciepłe usta bardzo czule.Bałem się poruszyć,żeby czar nie prysnął, żeby jej się nie zrobiło okropnie wstyd.Udawałem, że śpię, a ona czyniła to z coraz większym zapamięta­niem.Całą siłą woli zdławiłem okrzyk, starałem się być delikatny.Nadal udawałem, że śpię.Siedziała przy mnie.Po pewnym czasie udałem, że budzę się.- Dobrze spałeś? - zapytała.- Doskonale.Czy długo?- Och, chyba pół godziny.Jak gdyby żadne z nas nie przyjęło do wiadomości tego wyda­rzenia.Po chwili poszliśmy brzegiem oceanu z-powrotem i przyłą­czyliśmy się do wszystkich.Nigdy już tej dziewczyny nie spotka­łem.Ale śniła mi się nieraz.We śnie zawsze kochała się ze mną.Ona przecież uznała, że jestem godny pożądania, i w zamian nie chciała nic.Uznała mnie za obiekt miłości.11- Mam tutaj notatkę, żeby cię zapytać o tę fabrykę materaców - zaczął doktor następną rozmowę ze mną i roześmiał się.- Zapewne to twoje opowieści o pierwszych przeżyciach seksual­nych nasunęły mi na myśl materace.Śmiałem się także.- Pracowałem tam, kiedy byłem w ostatniej klasie gimnazjum w Belvedere.Miałem wtedy piętnaście lat i wielu moich kolegów już przestało definitywnie chodzić do szkoły, pracując dorywczo, żeby pomagać rodzicom.Ja wprawdzie już zarabiałem trochę dolarów grą na saksofonie w małym zespole nie związanym z Holy Rollers, ale do wysadzenia Rudy'ego Yallee z siodła widziałem drogę przed sobą jeszcze piekielnie daleką.Ktoś mówił, że otwierają jakąś nową fabrykę w Downey i szukają robotników.Poszedłem, złożyłem podanie.Zapytali, ile mam lat, i odpowiedziałem, że osiemnaście.Nikt tego nie kwestionował.Majster, Amerykanin, mniej więcej dwudziestoletni zaprowadził mnie na stanowisko i pokazał, co mam robić.Była to maszyna na końcu taśmy montażowej, która z na j cholernie j szym hałasem wypluwała stalowe sprężyny, jeszcze gorące, na wielki gumowy przenośnik taśmowy.Końce sprężyn były ostre jak igły.Należało wsunąć w sprężynę palec wskazujący, rozpłaszczyć ją na deseczce, zwisa­jącej z szyi, a potem wetknąć na długi stalowy pręt.Po nawlecze­niu dostatecznie wielu sprężyn wtykało się pręt z nimi w przygoto­waną poszwę z surowego płótna.Wyciągało się pręt i wpuszczone tak sprężyny wszywała odpowiednio robotnica po drugiej stronie taśmy.Jeżeli nie robiło się tego dostatecznie prędko, sprężyny spiętrzały się i plątały, aż musieli wyłączać maszynę.Było chyba z dziesięć takich taśm montażowych.Przy pewnej wprawie robota niezbyt skomplikowana, tylko że po godzinie ręce drętwiały od przyciskania sprężyn i palce krwawiły od ich ostrych końców.Pracowaliśmy wszyscy na akord, więc musieliśmy się uwijać jak diabli, żeby zarobić piętnaście, szesnaście dolarów tygodniowo.Ja nieźle to wyćwiczyłem.Wpadłem w ten rytm i po dwóch tygod­niach zarabiałem już siedemnaście, a nawet osiemnaście dolarów.Matka z początku gniewała się, że nie chodzę do szkoły, ale zagroziłem jej, że ucieknę, jeżeli dalej będzie nalegała, żebym chodził.W domu zjawił się „pan od wagarów” i usilnie badał przyczyny mojej nieobecności.Babcia mu powiedziała, że wyje­chałem z miasta do pewnej chorej krewnej.Co dzień rano przed wyjściem do pracy wysyłałem babcię na przeszpiegi w obawie, że on może kręci się gdzieś blisko.Zdołałem omijać go przez dwa miesiące.Większość robotników w tej fabryce to byli Meksykanie i nasz majster, młody Ameryka­nin, nie bardzo sobie radził z wyjaśnianiem im, co mają robić.Toteż z reguły brał mnie na tłumacza.Pewnego dnia wkroczył w takiej chwili szef.Podszedł do nas i powiedział:- Dobrze, Tony, odtąd ty będziesz majstrem na tym piętrze, a ty, Jim, przejdziesz do pracy w biurze.Robotnicy cieszyli się z mojego awansu, bo wiedzieli, że jestem jednym z nich: znam ich trudności, więc będę łagodniejszy.Czasami, kiedy sprężyny zaczynały się sczepiać, chwytałem pręt i pomagałem chłopcom przy taśmie montażowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •