[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ognie zachodu odbite od chmur szybko płynących na jesiennym niebie skąpały kanion w karmazynie, w którym drzewa madrono o czerwonych konarach i manzanita o pniach jak wino paliły się i płonęły.W powietrzu unosił się aromat wawrzynu.Dzika winna latorośl jak mostki łączyła brzegi strumienia, od drzewa do drzewa.Dęby rozmaitych odmian zasnute były koronką hiszpańskiego mchu.Brzegi strumienia porastała bujna paproć.Gdzieś z oddali nadpłynęło żałosne gruchanie dzikiego gołębia.Na wysokości pięćdziesięciu stóp, niemal nad ich głowami, wiewiórka przebyła drogę szary błysk między drzewami; śledzili jej dalszą podniebną wędrówkę po uginających się gałęziach.- Coś mi przyszło do głowy - odezwał się Bill.- Och, pozwól, ja to pierwsza powiem - prosiła Saxon.Czekał nie odrywając oczu od jej twarzy, gdy zachwycona rozglądała się dokoła.- Znaleźliśmy naszą dolinę - wyszeptała.- Czy to miałeś na myśli?Skinął głową, ale powstrzymał słowa na widok małego chłopca prowadzącego krowę; malec w jednej ręce niósł niedorzecznie wielką strzelbę, w drugiej trzymał królika równie nieprawdopodobnych rozmiarów.- Ile mil do Glen Ellen? - spytał Bill.- Półtorej - brzmiała odpowiedź.- Jak się nazywa ta rzeczka? - spytała z kolei Saxon.- Dzika Woda.O pół mili dalej wpada do strumienia Sonoma.- Pstrągi są? - zainteresował się Bill.- Jeżeli umie je pan łapać - odparł chłopiec z uśmiechem.- A jelenie w górach macie?- Jeszcze jest okres ochronny - brzmiała wymijająca odpowiedź.- Zakład, że nie zabiłeś nigdy jelenia - zastawił Bill chytrą pułapkę i natychmiast usłyszał:- Mogę pokazać rogi.- Jelenie zrzucają rogi - przekomarzał się Bill żartobliwie.- Każdy może je znaleźć.- Na moich jest mięso.Jeszcze nie obeschło…Chłopiec umilkł raptownie, spoglądając z przestrachem w wilczy dół, który Bill dla niego wykopał.- Nie martw się, synu - zawołał Bill ze śmiechem, popędzając konie.- Nie jestem gajowym.Zajmuję się kupowaniem koni.Więcej wiewiórek skaczących po drzewach, więcej czerwonych madrono, więcej majestatycznych dębów, więcej sekwoi rosnących w zaczarowanych kręgach - i wciąż jadąc brzegiem szemrzącego strumienia minęli bramę przy drodze.Przed nią stała wiejska skrzynka pocztowa z napisem „Edmund Hale”.Pod wiejskim łukiem bramy, wychylając się przez nią, stali mężczyzna i kobieta.Był to obraz tak piękny i zachwycający, że Saxon wstrzymała oddech.Stali tuż obok siebie, delikatna ręka kobiety spoczywała w dłoni mężczyzny, która wyglądała tak, jak gdyby była stworzona do udzielania błogosławieństw.Jego twarz potwierdzała to wrażenie - oblicze o pięknie sklepionym czole i dużych, dobrotliwych szarych oczach pod bogactwem siwych włosów, które połyskiwały niczym włosy anielskie.Był to mężczyzna wysoki i postawny; maleńka kobieta u jego boku była delikatnej budowy.Cerę miała szafranowobrązową, jaką miewają niekiedy kobiety białej rasy, i śmiejące się błękitne oczy.Ubrana w ładnie drapowaną zieloną suknię w odcieniu szałwii, sprawiała wrażenie kwiatu: jej drobna, żywa twarzyczka nieodparcie narzucała Saxon porównanie z pierwiosnkiem.Może Saxon i Bill tworzyli obraz równie piękny i zachwycający, gdy jechali tak drogą poprzez złoty zmierzch dnia.Obie pary pochłaniały się wzajemnie wzrokiem.Twarz maleńkiej kobiety rozpromieniła się radością.Na twarzy mężczyzny pojawiło się ciepłe światło błogosławieństwa, które przedtem już drżało w jego rysach.Saxon odnosiła wrażenie, że podobnie jak łąkę na stoku góry, podobnie jak samą górę - znała zawsze tę uroczą parę.Wiedziała, że ich kocha.- Dzień dobry - powiedział Bill.- Dzieci drogie - odezwał się mężczyzna.- Pewnie się nawet nie domyślacie, jak miło patrzeć na was na tym wózku.I to było wszystko.Wóz minął bramę, szeleszcząc po drodze wyścielonej liśćmi dębu, klonu i olchy.Niebawem znaleźli się w punkcie, gdzie łączy się oba strumienie.- Och, co za miejsce do mieszkania! - zawołała Saxon wskazując na drugą stronę Dzikiej Wody.- Popatrz, Bill… tam, na tym tarasie nad łąkami.- Tu na dole ziemia jest bogata, Saxon, więc tak samo bogata musi być tam w górze.Spójrz, jakie drzewa rosną na tarasie.I z pewnością są tam źródła.- Podjedźmy tam - poprosiła.Zjechawszy z głównej drogi przebyli mały mostek nad Dziką Wodą i posuwali się dalej wyboistą dróżką biegnącą wzdłuż rozpadających się sztachet płotu z drzewa sekwoi.Dotarli do bramy, otwartej i wiszącej na zawiasach, za którą droga prowadziła prosto na ziemny taras.- To tu… wiem, że to tu - powiedziała Saxon z przekonaniem.- Wjedźmy, Bill.Spoza drzew ukazał się mały bielony domek o wybitych szybach.- Tyle było mowy o tych twoich madrono…Bill wskazał na ojca wszystkich madrono - wspaniały okaz o obwodzie pnia najmniej sześć stóp, krzepki i zdrowy, który stał przed domkiem.Mówili półgłosem, gdy objeżdżali dom pod konarami wielkich dębów i zatrzymali się obok niewielkiej stodoły.Nie tracili czasu na wyprzęganie koni; przywiązali je tylko i poszli zwiedzać obejście.Skłon między tarasem a łąką był stromy, ale gęsto porastały go dęby i manzanita.Gdy przedzierali się przez zarośla, spłoszyli stadko przepiórek.- Jak ze zwierzyną? - spytała Saxon.Bill uśmiechnął się i zaczął badać źródło, które czystym strumieniem spływało na łąkę.Ziemia tu była spieczona słońcem i popękana w mnóstwo rys.Na twarzy Saxon pojawiło się rozczarowanie, ale Bill krusząc grudkę ziemi między palcami nie śpieszył się z wydaniem wyroku.- Ziemia jest bogata - rzekł wreszcie.- …Sama śmietanka gleby, która spływała z gór przez dziesiątki tysięcy lat.Ale…Urwał i zaczął rozglądać się dokoła, badając wzrokiem ukształtowanie terenu; przeszedł na przełaj do sekwoi rosnących na drugim brzegu łąki i po chwili wrócił.- W tym stanie nie jest dobra - powiedział.- Ale może być najwspanialszą glebą, jeżeli zabrać się do niej odpowiednio.Potrzeba jej tylko do szczęścia trochę zdrowego rozsądku i dużo rowów nawadniających.Ta łąka jest naturalnym basenem, nie napełnionym jeszcze po brzegi.Nachylenie stoku między sekwojami a strumieniem jest bardzo duże.Chodź, Saxon.Pokażę ci.Przeszli przez lasek sekwoi i wydostali się na brzeg strumienia Sonoma.W tym miejscu nie słychać było szmeru wody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]