[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Świeżo wypełniony opałem i przymknięty piecyk dawał niewiele ciepła.Po pewnym czasie Fafhrd sięgnął do stolika i nalał sobie szklankę wódki.Wreszcie złowił uchem głosy.Rozbrzmiewały coraz wyraźniej.Nasłuchując, jak ktoś rozwiązuje i popuszcza sznurowanie wejścia, Fafhrd pomacał rękojeść noża oraz wielki futrzany pled, który w razie czego zamierzał naciągnąć sobie na głowę.- Nie, nie, nie.- Opędzając się ze śmiechem, ale stanowczo, Vlana tyłem przekroczyła szybko próg namiotu, zasuwając poły jedną ręką, ściągając sznurówki drugą i jednocześnie zerkając przez ramię za siebie.Bezgraniczne zdumienie zniknęło z jej twarzy tak szybko, że Fafhrd na dobrą sprawę dojrzał tylko uśmiech powitania, który zabawnie zmarszczył jej nos.Odwróciła głowę od swego gościa, dokładnie i mocno zacisnęła rzemienie na połach i zmitrężyła parę chwil na zawiązanie supła od środka.Po czym zbliżyła się do posłania i klęknęła przy Fafhrdzie, wyprostowana od kolan wzwyż.W jej spojrzeniu nie było już uśmiechu, jedynie spokojne, nieodgadnione zamyślenie, które Fafhrd usiłował naśladować.Okrywał ją płaszcz z kapturem, należący do mingolskiego przebrania.- A więc zmieniłeś zdanie co do nagrody - odezwała się ciepłym, ale rzeczowym tonem.- Skąd wiesz, że i ja nie zmieniłam zdania od tego czasu?Fafhrd pokręcił głową, zaprzeczając jej pierwszemu stwierdzeniu.Potem, po chwili wahania, rzekł:- Jednakże odkryłem, że pragnę ciebie.- Widziałam, jak oglądałeś przedstawienie z.z balkonu.Wiesz, o mało go nie skradłeś.Mówię o przedstawieniu.Co to za dziewczyna była z tobą? Czy może chłopak? Mogłam się pomylić.Jej pytania Fafhrd zbył milczeniem.Rzekł natomiast:- Pragnę cię również wypytać o twój niezrównany kunszt taneczny i.i występy w pojedynkę.- Pantomimę - podsunęła słowo.- Tak, pantomimę.A zwłaszcza chcę z tobą pomówić o cywilizacji.- Racja, dziś rano wypytywałeś mnie, ile znam języków - przypomniała ze wzrokiem utkwionym ponad młodzieńcem w ścianie namiotu.Najwyraźniej oboje należeli do rodziny myślicieli.Wyjęła Fafhrdowi z dłoni szklankę z resztką wódki, upiła połowę i oddała mu szklankę.- No dobrze odezwała się wreszcie spuszczając na niego oczy, lecz nie zmieniając wyrazu twarzy.- Dam ci to, czego pragniesz, mój drogi chłopcze.Ale teraz nie pora.Muszę najpierw wypocząć i nabrać sił.Odejdź i wróć z za chodem gwiazdy Szaddah.Obudź mnie, gdybym przysnęła.- Godzinę przed brzaskiem - powiedział podnosząc na nią spojrzenie.- Czeka mnie mroźna warta na śniegu.- Nie rób tego - rzekła prędko.- Nie chcę cię w trzech czwartych z lodu.Pójdź tam, gdzie ciepło.By nie spać, myśl o mnie.Nie pij za dużo wina.Idź już.Podniósłszy się spróbował ją objąć.Umknęła krok w tył.- Później.Wszystko później.Ruszył do wyjścia.Pokręciła głową.- Mogą cię zobaczyć.Wyjdź tak, jak wszedłeś.Zawracając musnął głową o jakiś twardy występ.Miękka skóra między podtrzymującymi środek namiotu kabłąkami wybrzuszała się, same zaś kabłąki były przygięte i nieco spłaszczone pod brzemieniem.Pochylił się i przez chwilę był o włos od porwania Vlany i uskoczenia z nią jak najdalej stąd, po czym metodycznymi uderzeniami od środka na zewnątrz zaczął kruszyć i zbijać wybrzuszenia.Kryształowy garb, który wcześniej przypominał mu z oddali olbrzymiego tasiemca - musiał już być gigantycznym wężem śnieżnym! - pękał i osypywał się z trzaskiem i głośnym dzwonieniem.- Śnieżne Kobiety nie darzą cię miłością - zauważył, nie przerywając pracy.- Mor, matka moja, też nie jest ci przyjazna.- Czy im się wydaje, że zastraszą mnie kryształami lodu? - zapytała z pogardą Vlana.- Też coś, ja znam wschodnią magię ognia, w porównaniu z którą ich marne szamańskie sztuczki.- Ale teraz przebywasz na ich terytorium, na łasce ich żywiołu, okrutniejszego i subtelniejszego niż ogień - przerwał zbijając ostatki nawisów, aż kabłąki podniosły się znów i skóra wyprężyła między nimi prawie na płask.- Nie bagatelizuj ich mocy.- Dziękuję ci za uchronienie mego namiotu od zawalenia.Lecz teraz już odejdź czym prędzej.Mówiła zdawkowym tonem, jednak jej wielkie oczy wypełniała zaduma.Tuż przed zanurkowaniem pod tylną burtą namiotu Fafhrd obejrzał się przez ramię.Ściskając pustą szklankę po wódce Vlana tonęła wzrokiem w namiotowej ścianie, lecz pochwyciwszy jego spojrzenie, z czułym uśmiechem złożyła na swej dłoni i przesłała mu dmuchnięciem całusa.Ziąb na dworze był jeszcze zjadliwszy.Mimo to Fafhrd powędrował do znajomej kępy wiecznie zielonych krzewów, owinął się szczelnie w kurtę, spuścił kaptur na czoło, zaciągnął wiązanie pod brodą i przysiadł zwrócony twarzą do namiotu Vlany.Myśląc o niej nie czuł zimna kąsającego przez futra.Nagle przypadł do ziemi i poluzował nóż w pochwie.Ku namiotowi aktorki zmierzała jakaś postać, przemykając od cienia do cienia, sama chyba obleczona w czerń.Fafhrd bezgłośnie postąpił naprzód.W nieruchomym powietrzu dało się słyszeć cichutkie skrobanie paznokci w skórę namiotu.Zza uchylonej poły błysnęło przytłumione światło, dostatecznie jasne, by wydobyć z mroku twarz Veliksa Ryzykanta.Zniknął w namiocie, z którego dobiegł odgłos zaciągania sznurówek.Fafhrd przystanął dziesięć kroków od namiotu i ani drgnął przez może dwa tuziny oddechów.Potem bezszelestnie wyminął namiot, trzymając się od niego w tej samej odległości.Łuna biła z wejścia do wysokiej, stożkowatej budy Essedineksa.Ze stajni za nią dwukrotnie dobiegło rżenie konia.Fafhrd przykucnął i zapuścił spojrzenie w odległy o rzut nożem, niski, rozjarzony otwór.Wychylił się raz w lewą, raz w prawą stronę.Zobaczył stół pod ukośną ścianą naprzeciw wejścia, na stole dzbany i szklanki.Po jednej stronie stołu siedział Essedineks, po drugiej Hringorl.Fafhrd okrążył ich namiot, wypatrując Hora, Harraksa bądź Hreya na czatach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]