[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W oczach Prewłowa pojawiło się zainteresowanie.- Pańska pensja wyniesie czterdzieści tysięcy rocznie plus koszty reprezentacyjne i samochód.- Czterdzieści tysięcy dolarów? - zapytał Prewłow, siląc się na spokój.- Można za to kupić sporo bombajskiego dżinu - powiedział Nicholson, uśmiechając się jak wilk, który zasiada do obiadu w towarzystwie ostrożnego królika.- Myślę, że jeśli naprawdę się pan postara, kapitanie Prewłow, to spodobają się panu przyjemności, jakich dostarcza nasza zachodnia dekadencja.Nie uważa pan?Prewłow przez kilka sekund nic nie mówił.Wybór jednak był oczywisty: nieustanny strach albo długie przyjemne życie.- Wygraliście, Nicholson.Nicholson uścisnął dłoń Prewłowa i lekko się zdziwił, widząc łzy wzbierające w jego oczach.74.Przez ostatnie godziny długotrwałego holowania niebo było czyste i słoneczne, a zmienny wiatr łagodnie popychał długie oceaniczne fale w stronę brzegu, muskając ich zielone grzbiety.Od świtu cztery okręty Ochrony Wybrzeża zajmowały się pilnowaniem ogromnej flotylli statków wycieczkowych i łodzi, które pływały tam i z powrotem, rywalizując ze sobą, by lepiej się przyjrzeć zniszczonym przez morze pokładom i nadbudówkom wraku.Wysoko nad zatłoczonymi wodami aż roiło się od awionetek i helikopterów przypominających szerszenie; ich piloci walczyli o najdogodniejszą pozycję, by fotoreporterzy i kamerzyści mogli robić zdjęcia „Titanicowi" pod najlepszym kątem.Z wysokości półtora kilometra wciąż przechylony statek wyglądał jak makabryczna padlina, atakowana ze wszystkich stron przez armię komarów i białych mrówek.„Morse" zwinął hol, dotychczas łączący go z dziobem „Wallace'a", i podpłynął do rufy „Titanica", związał się z nią grubą liną, a potem został z tyłu, by pomagać przy sterowaniu trudnym w prowadzeniu wrakiem w drodze przez cieśninę Verrazano i w górę East River, do starego portu wojennego na Brooklynie.Kiedy komandor Butera kazał skrócić główną linę holowniczą do dwustu metrów, pokazało się również kilka holowników portowych, które w każdej chwili na wezwanie były gotowe przyjść z pomocą.Do burty „Wallace'a" zbliżyła się motorówka, z której przeskoczył na pokład holownika pilot.Później popłynęła dalej i uderzyła w zardzewiały kadłub „Titanica" odbijaczami z zużytych opon, wiszącymi na jej wolnej burcie.Szef służby pilotowej portu nowojorskiego chwycił drabinkę linową i wdrapał się po niej na pokład ładunkowy.Pitt i Sandecker najpierw go przywitali, a potem zaprowadzili na prawe skrzydło mostka, gdzie oparł ręce na relingu, jakby zespalając się ze statkiem, i uroczyście skinął głową na znak, by kontynuowano holowanie.Pitt pomachał ręką, na co Butera odpowiedział syreną.Wówczas dowódca holownika wydał komendę „wolno naprzód" i wycelował dziób „Wallace'a" w główny tor pod mostem Verrazano, łączący Long Island ze Staten Island.Kiedy ten dziwny konwój wpłynął do Górnej Zatoki Nowojorskiej,Butera zaczął przechodzić z jednej strony mostka na drugą, obserwując wrak, wiatr, prąd wody i linę holowniczą niczym neurochirurg, który za chwilę ma przeprowadzić skomplikowaną operację mózgu.W ciągu nocy tysiące ludzi zgromadziły się nad brzegami zatoki.Manhattan zamarł, opustoszały ulice i w biurach nagle zrobiło się cicho, gdy stłoczeni w oknach pracownicy wstrzymali oddechy, oglądając holowanie wraku do portu.Na brzegu Staten Island wysłannik „New York Timesa", Peter Hull, zaczął pisać swoje sprawozdanie:Duchy istnieją.Wiem, bo sam widziałem jednego z nich w porannej mgle.Z niedowierzaniem patrzyłem, jak przesuwa się przed moimi oczami niby monstrualne, wygnane z pieklą widmo.Spowity w niewidzialny całun dawnej tragedii, z unoszącymi się wokół duszami tych, co na nim zginęli, rzeczywiście zapierał dech jako relikt minionej epoki.Jego widok sprawiał, że czuło się równocześnie dumę i żal.Bardziej dziennikarskie spojrzenie prezentował komentator CBS:Po siedemdziesięciu sześciu latach od wypłynięcia z angielskiego portu Southampton ,,Titanic" zakończył dziś swój dziewiczy rejs.Do południa „Titanic" minął Statuę Wolności i ogromne morze ludzi na Battery.Zgromadzeni na brzegu widzowie rozmawiali ze sobą wyłącznie szeptem, a w mieście panowała niezwykła cisza, tylko z rzadka przerywana klaksonem taksówki, który był jedynym dowodem normalnego życia.Odnosiło się wrażenie, jakby cały Nowy Jork zebrał się w ogromnej katedrze.Wielu widzów nie ukrywało łez.Przyszli również trzej żyjący pasażerowie, którzy uratowali się tamtej tragicznej nocy tak dawno temu.Powietrze wydawało się ciężkie i ludzie oddychali jakby z trudem.Opisując później swoje wrażenia, większość osób przypominała sobie jedynie odrętwienie, coś w rodzaju chwilowego paraliżu, który odebrał im mowę.Większość, poza pewnym twardym strażakiem, niejakim Arthurem Mooneyem.Mooney był kapitanem jednego ze statków pożarniczych w nowojorskim porcie.Ten potężnie zbudowany Irlandczyk o wesołym spojrzeniu urodził się w tym mieście i od dziewiętnastu lat walczył z pożarami na morzu.Uderzył wielką pięścią w podstawę kompasu.- Ruszcie dupy, chłopaki! - wykrzyknął do swojej załogi.- Nie jesteście manekinami w domu towarowym! - Jego stentorowy głos docierał do wszystkich zakątków statku.Mooney prawie nigdy nie musiał korzystać z tuby.- Ten parowiec kończy tu swój dziewiczy rejs, no nie? A więc urządźmy mu tradycyjne nowojorskie powitanie w dawnym stylu.- Ależ kapitanie - odezwał się jakiś członek załogi.- Przecież to nie „Queen Elizabeth II" czy „Normandie" zawija tu po raz pierwszy.To tylko stary wrak, statek umarłych.- Stary wrak, ty zasrańcu?! - huknął Mooney.- Ten statek, na który patrzysz, to najsłynniejszy liniowiec na świecie.No to co, że trochę zniszczony i ciut się spóźnił, ale kto by się tym przejmował? Woda naprzód i włączyć syrenę!Był to już drugi salut oddawany wydobytemu z dna „Titanicowi", lecz bardziej uroczysty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]