[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piwo było szybsze.Uniosła gliniany, mieszczący dobrą półkwartę dzbanek, i wypiła duszkiem.Naprawdę była spragniona.Żołnierz odgarnął fałdy jej krótkiej, męskiej spódniczki i sięgnął pod nią, dotykając włosów łonowych.Rozwaliła mu garniec na głowie.Natychmiast potem chwyciła rozbity łeb i trzasnęła nim oblat stołu, miażdżąc nos pośród skorup dzbanka, w kałuży gorzałki, wylanej z przewróconego kubka.Siedzący naprzeciwko topornicy zerwali się z miejsc, ale zaraz polecieli do tyłu, przywaleni stołem, który poderwała do góry, jakby ważył tyle, co zydel.Gaduła, siedzący na tej ławie, co ona, wyszarpnął miecz.Nie czekała.Pochwyciła sajdak, przeskoczyła przez stół i leżących na podłodze żołnierzy.Sakwy zostały - trudno! Roztrącając ludzi, dopadła drzwi; zaraz potem była na majdanie.W izbie żołnierze pozbierali się dość szybko - poza chudzielcem, ryczącym z bólu poprzez krew, rozmazywaną na twarzy.Trunek, zdawało się, wywietrzał im z głów, z mieczami w dłoniach rzucili się w ślad za czarnowłosą.Gdy tylko wybiegli z izby, goście stłoczyli się przy maleńkich okienkach i w otwartych drzwiach; śmielsi wyszli nawet na zewnątrz.Kobieta w łosiowym kaftanie stała pod samą palisadą, przy kupieckim wozie, niedaleko stajni.Łatwo było zgadnąć, że zabrakło jej czasu na okulbaczenie wierzchowca.Lewą ręką trzymała łuk, za łączysko, przytrzymując między palcami na łożony na cięciwę pocisk.Prawą ręką zatykała strzały w ziemię przed sobą.- Hej! - ryknął jeden z żołnierzy, ruszając naprzód.Pozostali postąpili za nim.Kobieta uniosła łuk, przyciągnęła cięciwę do ucha i zwolniła ją, jakby mimochodem.Rozległ się wyraźny stuk.żołnierz cofnął się, ale zaraz zarechotał, pokazując strzałę, która przebiła wprawdzie mundurową tunikę, ale ześlizgnęła się po krzywiźnie toporniczego napierśnika.Miał ją teraz pod pachą.- Kirys! - zawołała ze złością łuczniczka.Głos miała lekko zachrypnięty; nie było widać w nim strachu.Żołnierze, z nastawionymi mieczami, ruszyli naprzód, zachodząc ją z przodu i z boków.Zrobili może trzy kroki.- Gaduło - powiedziała - zakończyłeś patrol.Strzała przebiła szyję na wylot.Następna, równie niechybna, powaliła drugiego legionistę.Czarnowłosa parsknęła śmiechem, widząc rejteradę ostatniego przeciwnika.Znów miała napięty łuk.Była w Grombelardzie.Wróciła.2.Ciekawscy podróżni szukali schronienia w gospodzie.Legionista chciał uciec razem z innymi, ale w drzwiach utworzył się zator.W futrynie, z ostrzegawczym drżeniem, utkwiła kolejna strzała.- Wojsko precz! Za palisadę, bo zabiję!Legionista pomknął ku bramie.Jeszcze raz napięła łuk i ugodziła „wojsko” w tyłek, rżąc jak kobyła.Potem pochyliła się, wyrwała z ziemi ostatnią strzałę, oczyściła grot i schowała.Jeszcze raz pochyliła głowę.Napluła wolniutko na ziemię, patrząc spod oka na opustoszały majdan, z dwoma świeżymi trupami.- Ładnie to zrobiłaś - pochwaliła się.Wracała do izby, przydeptując po drodze zwłoki, żeby wyrwać strzały.Każdą wycierała starannie.Wiedziała, że jest pilnie obserwowana, ale bawiło ją to.Wkrótce stanęła w drzwiach gospody.Wewnątrz panowała cisza.- Czy ktoś widział kiedyś takich żołnierzy? - zapytała.- Na Szerń, nie jestem jakąś morderczynią.Pytam: widział ktoś, czy nie?Podróżujący przez Sępią Przełęcz ludzie rzadko należą do typu, pożądanego w dobrym towarzystwie, cokolwiek by to miało oznaczać.Kupiec, czy kupiecki pachołek, musiał umieć pilnować towaru.Szła o zakład, że w całym „Pogromcy” nie było człowieka, który nie potrafiłby użyć kuszy, czy przyłożyć pałką.- Nie widziałem - rzekł tłusty do nieprzyzwoitości mężczyzna, oglądając się na innych.- Pijanych nie widziałem.Poparto go powszechnym pomrukiem.Wszystkie spojrzenia spoczęły teraz na chudzielcu z pokrwawioną twarzą.Tłumiąc jęki, przesuwał się w stronę drzwi.Ale ona ciągle w nich stała.- Pojedziemy do twojego komendanta - oznajmiła mu.- Ciekawe, co powie.Pokiwała palcem, by podszedł bliżej.- Kim jesteś? - zapytał jakiś głos z głębi izby.- Dartańską magnatką - odrzekła, wzruszając ramionami.- Ale rodem z Armektu.A.B.D.Karenira.Uznano to za żart.Była wczesna wiosna, czyli - oczywiście - chmury, wiatr i bezustanny deszcz.Choć, jak dotąd, dzień był po prostu piękny; dopiero teraz, pod wieczór, zaczęło mżyć.Poprawiła płaszcz na ramionach i nałożyła kaptur.Obejrzała się na jeńca.Rozśmieszał ją wypięty tyłek.Ręce i nogi kołysały się przy końskich bokach, związane i połączone sznurem, przeciągniętym pod brzuchem zwierzęcia.- Wygodnie ci? - zapytała troskliwie, powstrzymując wierzchowca.- Dziiiwka.- wyjąkał stękliwie.- Właśnie nie! - rzekła triumfalnie.- Jakby „dziiiwka”, to byś trzymał łapę, gdzie trzymałeś, a łeb byłby cały!Gdy niosące bezwładny ciężar zwierzę przechodziło obok, wyjęła nogę ze strzemienia i z ogromną przyjemnością kopnęła wystawiony zadek.Czuła się świetnie.Najlepiej pewnie - od roku z okładem!Ruszyła, znów wysuwając się przed konia jucznego.Pomyślała, że warto by pokłusować.Riks był niedaleko, niemniej w takim tempie dotrze tam rano, albo jeszcze później.Nie martwiła się, czy otworzą jej bramę.Otworzą, nawet w środku nocy! Chyba nie codziennie ktoś przywozi topornika legii, z siedzeniem godzącym w chmury.Ale żeby pokłusować, należało zmienić pozycję bagażu.Inaczej pewnie się zsunie.Walczyła z lenistwem.- A może niech się zsunie? - rzekła do siebie, ziewając.Gdzieś z tyłu, na gościńcu, rozbrzmiał odległy tętent.Zbliżał się.Zmarszczyła szerokie, czarne brwi, ale - to był tylko jeden koń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]