[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale on stale powtarza, że chce cię tym któregoś dnia zaskoczyć.Nie wiem jak.Dało mi to do myślenia, ale równocześnie uprawdopodobniło jej opowieść.Chwilę milczałem, wystawiając ją na próbę, kłamcy jak wiadomo nie wytrzymują milczenia.Ale ona wcale tego mego milczenia nie zauważyła.- Czy rozmawiałaś z innymi “aktorami”?- Nigdy nie miałyśmy okazji porozmawiać z nimi.Widujemy Marię, ale z nią to beznadziejna sprawa.Nic z niej nie można wydobyć tak samo jak z Joego.- A załoga na jachcie?- To zwykli Grecy.Nie sądzę, żeby wiedzieli, co się tu dzieje.- I nagle coś sobie przypomniała.- Czy June powiedziała ci, że naszym zdaniem w twojej szkole ktoś cię szpieguje?- Kto?- Maurice wspomniał kiedyś, że traktujesz innych nauczycieli z góry.Że cię nie lubią.Od razu przyszedł mi na myśl Demetriades.Powinno mi się już dawno wydać dziwne, że taki plotkarz jak on nic nikomu nie opowiedział o moich wyprawach na Bourani.I prawdą było, że trzymałem się z dala od innych nauczycieli.Demetriades był jedynym, z którym widywałem się poza pokojem nauczycielskim.Z ulgą przypomniałem sobie, że ukryłem przed nim spotkanie z Alison, nie z podejrzliwości, zwyczajnie po to, by uniknąć jego sprośnych żarcików.- Zgaduję, kto to może być.- Tego właśnie nie mogę znieść u Maurice'a.Że ciągle szpieguje.Na jachcie ma kamerę filmową z teleobiektywem.Twierdzi, że to po to, by filmować ptaki.- Jeśli kiedyś przyłapię tego starego drania na.- Nigdy tej kamery nie widziałam na wyspie.Może to jeszcze jedna z tych pięćdziesięciu siedmiu fałszywych poszlak.Bacznie się Julie przyglądałem.Czułem, że coś ją niepokoi, że jest niezdecydowana, że chciałaby przymilając się wydobyć ze mnie coś, co nie ma żadnego związku z naszą rozmową.Przypomniałem sobie, co poprzedniego wieczoru mówiła o niej siostra i zaryzykowałem:- Czy mimo wszystko chcesz w to brnąć dalej?Potrząsnęła głową.- Sama nie wiem, Nicholas.Dziś, w danej minucie, tak.A jutro może już nie.Nigdy przedtem nie zdarzyło mi się coś podobnego.Może po prostu boję się, że jeśli teraz stąd wyjedziemy, nic takiego się już nigdy nie zdarzy.Rozumiesz mnie? Nie czujesz tego?Patrzyła mi w oczy i pomyślałem sobie, że moment jest odpowiedni.Poddałem ją ostatecznej próbie.- Nie.Bo wiem, że zdarzyło się to już co najmniej dwukrotnie.To ją zaskoczyło, było widać, że nic nie rozumie.Spojrzała na mój uśmieszek, wciągnęła brzuch i przysiadła na piętach.- Chcesz powiedzieć, że ty.że ty nie jesteś tu po raz pierwszy?Była najwyraźniej zbita z tropu.Wyglądała na skrzywdzone dziecko i patrzyła na mnie oskarżającym wzrokiem.- Nie ja.Moich dwóch poprzedników.Dalej nic nie rozumiała: - Opowiedzieli ci, że to przeżywali? Więc od początku wiedziałeś?- Nie.Wiedziałem tylko, że zeszłego roku zdarzyło się tu coś dziwnego.A także dwa lata temu.- Wyjaśniłem jej, jak to odkryłem, to znaczy odkryłem niewiele, ale potwierdził to sam starszy pan.Znów bacznie śledziłem jej reakcję.- Powiedział mi, że obie byłyście tu już przedtem.I spotkałyście moich poprzedników.Spojrzała na mnie z oburzeniem: - Ależ nasza noga nigdy tu nie.- Wiem.Usiadła do mnie bokiem patrząc na morze.- On jest naprawdę niemożliwy.- Znów spojrzała mi w oczy.- A zatem ty cały czas sądziłeś, że my.- Niezupełnie.Od razu wiedziałem, że przynajmniej na jeden temat minie okłamał.- Opisałem jej Mitforda i powtórzyłem opowieść starszego pana o jej rzekomym zainteresowaniu tym strasznym facetem.Zaczęła mi zadawać pytania, chciała poznać wszystkie szczegóły.- I nie wiesz, co im się tu przydarzyło?- Nikomu w szkole nie opowiedzieli.Mitford zrobił tylko tę jedną aluzję.Napisałem do niego.Nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi.Po raz ostatni poszukała mego wzroku i szybko spuściła oczy.- To chyba dowód, że nic się nam strasznego nie stanie.- Stale to sobie powtarzam.- Co za niezwykła historia.- Nic mu nie mów, że ci powiedziałem.- Nie, oczywiście.- Po chwili uśmiechnęła się.- Czy sądzisz, że on ma całą kolekcją bliźniaczek?- Takich jak wy nawet on z pewnością nie ma!- Co według ciebie powinniśmy zrobić?- Kiedy on ma wrócić? Czy też udać, że wraca?- Dziś wieczorem.Przynajmniej tak nam wczoraj zapowiedział.- Może to być interesujące spotkanie.- Gotowam dostać wymówienie za brak kompetencji.- Ja już mam dla ciebie inne zajęcie.Chwila ciszy i, znów spojrzała mi w oczy.Wyciągnąłem rękę, a ona nie cofnęła swojej.Przyciągnąłem ją do siebie, a po chwili oboje leżeliśmy na ziemi.Zacząłem wodzić palcem po jej twarzy.oczy, które przymknęła, nos, kontur ust.Ucałowała mój palec.Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej i pocałowałem w usta.Odpowiedziała mi pocałunkiem, ale czułem, że się ma jeszcze na baczności, niby to się zgadzała, ale równocześnie stawiała opór.Odsunęliśmy się od siebie, przyglądałem się z bliska jej buzi.Wydawało mi się, że jest to twarz, która mi się nigdy nie sprzykrzy, twarz wyzwalająca potrzebę opiekuńczości, niewyczerpane źródło pożądania; nie mogłem się dopatrzyć na niej żadnej skazy, ani zewnętrznej, ani wewnętrznej.Julie otworzyła oczy i obdarzyła mnie serdecznym, choć nadal powściągliwym uśmiechem.- O czym myślisz?- O tym, jaka jesteś piękna.- Czy naprawdę nie widziałeś się w Atenach z tą twoją przyjaciółką?- Byłabyś zazdrosna?- Tak.- Zatem nie widziałem się z nią.- Założę się, że to nieprawda.- Słowo daję.Nie udało jej się przylecieć.- Czyli chciałeś się z nią zobaczyć?- Bo lituję się nad zwierzętami.Chciałem jej powiedzieć, że nic z tego.Że sprzedałem duszę czarownicy.- Jakiej to czarownicy?Podniosłem jej rękę do ust, pocałowałem dłoń, potem bliznę.- Skąd masz tę bliznę?Przyjrzała się swemu nadgarstkowi.- Podczas zabawy w chowanego.Miałam wtedy dziesięć lat.- Skrzywiła się kpiąco.- Powinno mnie to było nauczyć rozumu.Schowałam się w szopie na narzędzia i strąciłam z kołka coś, co wyglądało na długi kij i wyciągnęłam rękę, żeby się zasłonić - zrobiła gest zasłaniania się.- A to była kosa.- Moje biedactwo.- Jeszcze raz ucałowałem bliznę.Przytuliłem Julie, po chwili jednak rozstałem się z jej ustami i zacząłem całować oczy, szyję, dekolt, całowałem obrąbek sukni tuż nad piersiami i znów poszukałem jej ust.Wpatrywaliśmy się sobie w oczy.W jej oczach widać było niepewność, ale po chwili coś w nich odtajało.Spuściła powieki i jej usta poszukały moich, tak jakby nagle łatwiej jej było mówić pocałunkami niż słowami.Ale kiedy pogrążyliśmy się w sobie, kiedy istniały już dla nas tylko nasze połączone usta i przytulone ciała, wyrwał nas z transu dzwon.Monotonne, regularne bicie dzwonu jak na alarm.Usiedliśmy i rozejrzeliśmy się, jakbyśmy zostali schwytani na gorącym uczynku; wyglądało na to, że jesteśmy sami.Julie wzięła mnie za rękę, żeby spojrzeć na mój zegarek.- To pewnie June.Pora na lunch.Nachyliłem się i pocałowałem ją w czubek głowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]