[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strząsnąłem ją zdecydowanie.Epolety munduru to nie miejsce, gdzie kobieta może kłaść rękę.Nadeszła chwila pożegnania.Jurij siląc się na wesołość poprawił mi furażerkę na głowie, po czym związał mocniej sznurkiem książki z dedykacjami od Mitki i Gawryły, które trzymałem pod pachą.Uścisnęliśmy się jak dwaj dorośli.Kierowniczka stała obok.Zacisnąłem palce na czerwonej gwieździe, którą miałem przypiętą do lewej piersi.Był to prezent od Gawryły; widniał na niej profil Lenina.Wierzyłem, że ta gwiazda, prowadząca do celu miliony robotników na całym świecie, mnie również przyniesie szczęście.Ruszyłem za kierowniczką.Idąc zatłoczonymi korytarzami mijaliśmy otwarte drzwi klas, w których odbywały się lekcje.Tu i tam poszturchiwały się rozwrzeszczane dzieci.Na widok mojego munduru kilku chłopców zaczęło się śmiać i wytykać mnie palcami.Odwróciłem wzrok.Ktoś rzucił we mnie ogryzkiem; uchyliłem się, trafił w kierowniczkę.Przez kilka pierwszych dni nie miałem spokoju.Kierowniczka żądała, abym oddał mundur i włożył zwyczajne ubranie cywilne, jakie przysyłał dla dzieci Międzynarodowy Czerwony Krzyż.O mało nie walnąłem w głowę wychowawczyni, kiedy próbowała zabrać mi mundur.Przed położeniem się spać składałem bluzę oraz spodnie i chowałem pod materac.Po pewnym czasie mój dawno nie prany strój zaczął śmierdzieć, ale mimo to nie chciałem się z nim rozstać nawet na jeden dzień.Kierowniczka, rozsierdzona moim nieposłuszeństwem, zawołała dwie wychowawczynie i kazała im siłą pozbawić mnie munduru.Otoczył nas tłum uradowanych chłopaków.Wyrwałem się niezdarnym kobietom i wybiegłem na ulicę.Zatrzymałem czterech przechadzających się spokojnie sowieckich żołnierzy i pokazałem na migi, że jestem niemową.Dali mi kawałek papieru; napisałem, że jestem synem' sowieckiego oficera, który przebywa na froncie, i że czekam w schronisku na powrót ojca.Po czym, starannie dobierając słowa, wyjaśniłem, że kierowniczka jest córką obszarnika, nienawidzi Armii Czerwonej i - wraz z wyzyskiwanymi przez siebie wychowawczyniami - bije mnie codziennie z powodu mojego munduru.Tak jak się spodziewałem, te informacje rozjuszyły żołnierzy.Poszli ze mną do schroniska i podczas gdy jeden tłukł po kolei doniczki w wyłożonym dywanem gabinecie szefowej, pozostali gonili wychowawczynie, bijąc je po twarzach i szczypiąc w pośladki.Przerażone kobiety uciekały z krzykiem.Po tym zajściu pozostawiono mnie w spokoju.Nauczyciele nawet nie zaprotestowali, kiedy odmówiłem uczenia się czytania i pisania w ojczystym języku.Napisałem kredą na tablicy, że moim językiem jest rosyjski, język kraju, w którym nie istnieje wyzysk mas przez jednostkę, a nauczyciele nie prześladują uczniów.Nad moim łóżkiem wisiał duży kalendarz.Codziennie skreślałem czerwoną kredką miniony dzień.Nie wiedziałem, jak długo przyjdzie mi jeszcze czekać, zanim skończy się wojna wciąż trwająca w Niemczech, lecz nie wątpiłem, że Armia Czerwona robi, co może, by jak najprędzej położyć jej kres.Codziennie wymykałem się ze schroniska, żeby kupić „Prawdę” za pieniądze, które dał mi Gawryła.Czytałem pośpiesznie wiadomości o ostatnich zwycięstwach i z uwagą studiowałem najnowsze zdjęcia Stalina.Dodawały mi otuchy.Stalin wciąż wyglądał silnie i młodo, więc wszystko układało się pomyślnie.Koniec wojny był bliski.Pewnego dnia wezwano mnie na badania lekarskie.Nie zgodziłem się zostawić munduru przed gabinetem i kiedy byłem badany, cały czas trzymałem go pod pachą.Później stanąłem przed komisją społeczną.Jeden z jej członków, starszy mężczyzna, przeczytał dokładnie moje akta.Następnie podszedł i, przyjaźnie zwracając się do mnie po imieniu, zapytał, czy nie wiem, dokąd zamierzali się udać moi rodzice po rozstaniu ze mną.Udałem, że nie rozumiem.Ktoś przetłumaczył pytanie na rosyjski, dodając, że starszy pan sądzi, iż znał moich rodziców przed wojną.Wtedy bez skrupułów napisałem na tabliczce, że rodzice nie żyją; zginęli od bomby.Członkowie komisji popatrzyli na mnie podejrzliwie.Zasalutowałem sztywno i wymaszerowałem z sali.Wścibski starzec zdenerwował mnie.W schronisku mieszkało pięćset dzieci.Podzieleni na grupy, chodziliśmy na lekcje odbywające się w małych, obskurnych pomieszczeniach.Sporo chłopców i dziewcząt było kalekami i zachowywało się dziwnie.Klasy pękały w szwach.Brakowało ławek i tablic.Za sąsiada miałem chłopca w mniej więcej moim wieku, który bełkotał bezustannie: „Gdzie jest mój tatuś, gdzie jest mój tatuś?” Rozglądał się dookoła, jakby spodziewał się, że jego tatuś zaraz wyłoni się spod najbliższej ławki i pogładzi go po spoconym czole.Tuż przed nami siedziała dziewczynka, której wybuch urwał wszystkie palce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]