[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem poszła za występ zbocza tym suchym strumykiem, w zakątek osłonięty pląta­niną głogów.Pośród świeżej zieleni zwieszały się z gałęzi w górze suche, zeszłoroczne liście, które jeszcze nie opadły na ziemię.Przez chwilę stała tam, niele-dwie z rozpaczą zwijając i zwijając w palcach kartki katalogu.Gdy się podniosła, zobaczyła nad masą roz­migotanych liści przy krawędzi rowu zarysy skulone­go mężczyzny.Przez ułamek sekundy stała i patrzyła na samą sie­bie wybiegającą z ciała, z jednego pantofla.Patrzyła na swoje nogi, które przebiegając kilkanaście jar­dów po piasku błyskały w cętkach słońca.Raptownie zakręciła i pobiegła z powrotem, porwała pantofel, zakręciła się i popędziła znowu.Mignął jej dom od strony frontowego ganku.Sie­dział tam na krześle niewidomy, z twarzą wystawioną w słoneczny blask.Zatrzymała się na skraju lasu i włożyła pantofel.Przebiegła przez zarośnięty chwastami trawnik, wskoczyła na ganek i do sieni.Dobiegając przez sień do kuchennego ganku zobaczy­ła, że w drzwiach stajni stoi jakiś mężczyzna i patrzy chyba na dom.Dwoma wielkimi krokami przeszła zdyszana przez ganek i zastała w kuchni kobietę,z papierosem w ręce, z dzieckiem na kolanach siedzą­cą przy stole.- On mnie podglądał! - powiedziała.- Podglą­dał mnie przez cały czas!Oparła się o ścianę przy drzwiach i wyjrzała z ku­chni, po czym podeszła do kobiety, blada i mizerna, z oczami jak dwie dziury wypalone cygarem, i poło­żyła rękę na zimnej kuchennej płycie.- Kto podglądał? - zapytała kobieta.- Podglądał - odpowiedziała Tempie.- Był tam w krzakach i podglądał mnie przez cały czas.Spojrzała w stronę drzwi, a potem znów na kobie­tę, i nagle zobaczyła swoją rękę na kuchennej płycie.Wrzasnęła przeciągle, poderwała tę rękę, przycisnęła do ust i odwróciła się, pobiegła ku drzwiom.Kobieta, przytrzymując dziecko jedną ręką, chwyciła ją dru­gą za ramię, ale ona już sama wskoczyła z powrotem do kuchni.Do domu zbliżał się Goodwin.W przejściu obrzucił je obie przelotnym spojrzeniem i wszedł z ganku do sieni.Tempie zaczęła się szamotać.- Puszczaj! - szeptała.- Puszczaj! Puszczaj! Miotała się to w górę, to w dół, tarła ręką kobiety o framugę drzwi, dopóki się nie uwolniła.Wyskoczy­ła w zielsko i popędziła do stajni, przebiegła pomię­dzy boksami, weszła po drabinie, przegramoliła się przez otwór w pułapie na poddasze, wstała i rzuciła się w stronę gnijącego siana.Ni stąd, ni zowąd biegła do góry nogami: widziała swoje nogi wciąż jeszcze biegnące w powietrzu i już zaraz upadła na wznak, lekko, ale na całą długość, po czym przez chwilę leżała spokojnie, wpatrzona w po­dłużną wyrwę w pułapie zamykającą się nad nią z trzaskiem i potężnym drganiem tych pękniętych de­sek.W smugach słońca opadał nikły kurz.Poruszyła ręką w czymś, na czym leżała, i po raz drugi przypomniała sobie szczura.Wzdrygnęła się, pełna obrzydzenia, i samo to bezwiedne wzdrygnięcie poderwało ją na nogi wśród rozsypanych łusek bawełny, tak że mogła rozciągnąć ręce i stanąć w kącie prosto, przytrzymując się obu ścian, gdy na poprze­cznej belce w odległości niespełna dwunastu cali od jej twarzy przysiadł szczur.Oko w oko przez chwilę wpatrywali się w siebie i nagle te małe ślepia zapali­ły się jak dwie maleńkie żaróweczki i szczur skoczył jej na głowę, a ona dała susa w tył i znów nadepnęła na coś, co przewinęło się pod jej stopą.Upadła w stronę przeciwległego kąta, twarzą w łus­ki bawełny i kilka rozrzuconych między nimi, dokła­dnie ogryzionych kaczanów kukurydzy.Coś z głu­chym łoskotem odbiło się o ścianę i z odbicia uderzyło ją w rękę.Ten szczur był teraz w kącie przed nią, na podłodze.Znów spojrzeli na siebie z odległości niespełna dwunastu cali.Oczy szczura zapalały się i przygasały, jak gdyby ich światełka zasilało powie­trze z płuc.Aż nagle szczur stanął w kącie na dwóch tylnych łapkach, przednie przycisnął do piersi i zaczął cichutko, żałośnie, urywanie popiskiwać do niej.Nie spuszczając z niego wzroku wycofała się tyłem na czworakach.Potem wstała i doskoczyła do drzwi, oparła się o nie i wygięta, żeby obserwować szczura przez ramię, waliła, drapała w deski, aż nieomal ście­rała sobie skórę z rąk.XIIKobieta z dzieckiem na ręku stała w drzwiach ku­chni, dopóki Goodwin nie wyszedł z sieni na ganek.Ogorzały, miał teraz skrzydełka nosa zupełnie białe, więc powiedziała:- Boże, ty też jesteś pijany.Przeszedł przez ganek.- Jej tu nie ma - powiedziała.- Nie znajdzieszjej-Prawie potrącił ją przechodząc i poczuła odór whisky.Wszedł do kuchni.Odwróciła się za nim.Po­patrzył szybko wokoło, a potem spojrzał na nią, sto­jącą w drzwiach, zastawiającą mu wyjście.- Nie znajdziesz jej - powtórzyła.- Jej tu nie ma.Podszedł do niej podnosząc rękę.- Nie dotykaj mnie - powiedziała.Chwycił ją za ramię, powoli.Oczy miał trochę prze­krwione.Nozdrza jak wosk.- Precz z tą ręką - powiedziała.- Precz.Powoli odciągnął ją od drzwi.Zaczęła mu wymy­ślać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •