[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mnich zdołał zmyć z siebie większośćbrudu, choć jego odzież nadal cuchnęła.Miał akcent człowieka urodzonego i wychowanego na wschodziewśród wolnych chłopów, takich, którzy osiedlili się na zaoferowanych im ziemiach, oddając swoje gruntyw zamian za królewską opiekę.Na temat Qumanów Zachariasz miał wiedzę niewolnika, niekompletną inieco pobieżną, znał jednak szczegóły i wiedział, jak o nich mówić.- Może najlepiej byłoby, gdybyśmy podążyli na wschód - powiedział Sanglant do Fulka i Heriberta.-Sapientii nie spodoba się wieść o małżeństwie naszego ojca z królową Adelheid.- To daleka droga - zauważył Heribert.- Wszystkie drogi są długie.- Blessing zapadła w sen.Sanglant umieścił ją w hamaku, tak by żadnestworzenie nie mogło jej ukąsić.Reszta zawinęła się w koce.W oddali słychać było lekkie krokiwartowników.Sanglant nie mógł spać.Jego ręka wciąż piekła od pokłucia ostami.Jerna pojawiła się nad nim, szemrząc niczym woda.Owinęła się jak ochronny welon wokół Blessing.Być może chroniła dziecko niczym amulet.Odkąd zaczęła ją karmić, dziecko nie chorowało.Nie kąsałyjej również komary, zatruwające życie reszcie obozu.Gorące słońce nie wyrządzało jej skórze żadnejkrzywdy, podobnie jak i zimno.Rosła tak szybko, że wszyscy zdawali sobie sprawę, iż jest to dziwne inietypowe.Nikt jednak nie mówił tego głośno.Może był głupcem, zgadzając się, by tak dziwne stworzenie niańczyło jego córkę.Ale co innego mógłzrobić? Dokonał jedynego możliwego wyboru.Więc niech tak będzie.3Armia króla Henryka z wysiłkiem podążała do przodu.Rosvita już po raz piąty znalazła się w martwympunkcie.Tkwiła za wozem, który utknął w miejscu, gdzie lodowa powłoka pękła pod ciężarem kół.Tenastępnie zaryły się w błocie.Fortunatus skierował ku niej muła i westchnął.- Czy sądzisz, że było mądrym ze strony Henryka, by przeprawiać się przez góry o tak póznej porzeroku?- Nie mów zle o królu, proszę, bracie.Maszeruje z Bożego rozkazu.Spójrz, słońce wciąż świeci.Rzeczywiście, świeciło, choć światło było blade i mizerne na tle ciemnych chmur, masywu gór izacinającego wiatru.Zbrojni i służba pospieszyli z deskami i kijami, by wydobyć wóz z błota.Kłócili sięprzy tym, kompletnie zniecierpliwieni.- Czy powinienem z nimi porozmawiać, siostro?- Nie, lepiej ich zostaw, chyba że dojdzie do walki na pięści.Ale możesz się zająć moim mułem, jeślibyłbyś tak uprzejmy.- Tak jak to bywało w chwilach przerw w podróży, Rosvita zsiadła ze swegozwierzęcia i podążyła do wozu, na którym znajdowali się chorzy żołnierze.Byli zbyt słabi, by chodzić.- Pomódlmy się, przyjaciele - powiedziała, dotarłszy do wozu, choć prawdę rzekłszy, część zbrojnychbyła tak złożona gorączką, że nie słyszała jej słów.Dolatywała stamtąd koszmarna woń, gdyż niektórzynieszczęśnicy nie mieli siły, by zejść z wozu i załatwić swe fizjologiczne potrzeby.Od muła do wozu dzieliły Rosvitę cztery kroki.Z tej odległości mogła w pełni widzieć, z czym zmagałasię armia.Woznica miał owiniętą część twarzy, aby chronić się przed zapachami choroby, ale i tak Rosvitazobaczyła w jego oczach przerażenie.Potem usłyszała grzmot, trzask i ryk, który głuszył odległe wrzaskii ostrzegawcze nawoływania.- Siostro! - jęknął Fortunatus.- Boże, nadchodzi śnieżyca!Rosvita odwróciła się.Nim zdążyła policzyć do dziesięciu, słońce zniknęło za białą zasłoną, któranadeszła z gór.Widok był o tyle zaskakujący, że wydawało się, że zasypują ich białe płatki kwiatów.Znieżyca uderzyła bez ostrzeżenia.Rosvita miała tylko tyle czasu, by chwycić za bok wozu.Fortunatus rzucił się na ziemię z grzbietu muła, ciągnąc lejce.Potem pochłonęła go burza śnieżna, ciskając wkierunku Rosvity.Ta nie była w stanie usłyszeć jęków chorych żołnierzy.Wiatr smagał ją, a śniegzasypywał.Kamienie niesione przez wiatr biły ją po plecach, jak gdyby ciśnięte ręką giganta,okładającego swych wrogów.Szukała po omacku wozu, aż natknęła się na wołu.Na szczęście miałarękawice, ale i tak jej palce zesztywniały, gdy chwytała za drewno i uprząż.Musiała odwrócić się odwiatru w celu zaczerpnięcia powietrza.Przez straszliwie długi czas, kiedy ciepło zdawało się z niej uciekać, Rosvita myślała tylko o tym, jakprzetrwać.Kiedy opady śniegu ustały na tyle, że mogła się rozejrzeć, okazało się, że jest zasypana po kolana, a jejstopy zupełnie zesztywniały.Przez wściekłą nawałnicę prawie nie widziała ludzi na drodze.Niemaszerowali już na południe, w kierunku przełęczy prowadzącej do Aosty.Teraz szli na północ, całkiemzboczywszy z drogi.- Boże! - krzyczał woznica, starając się, by go dosłyszano przez wyjący wiatr.- Muszę obrócić wóz,inaczej utkniemy w śniegu!Rosvita zawezwała gestami trzech żołnierzy.Wspólnymi siłami przekręcili nieco wóz, choć było todość ryzykowne na wąskiej drodze, gdzie teren z jednej strony opadał stromo, a z drugiej wznosił sięukosem.Niestety, nic nie mogli zrobić z wciąż tkwiącym w błocie wozem, stojącym na przodzie.- Siostro! - Fortunatus jakimś cudem zdołał utrzymać oba muły, choć było blisko krawędzi drogi.Pieczołowicie przywiązał lejce do tylnej części pojazdu, jakkolwiek trudno mu było ruszaćprzemarzniętymi palcami.Potem ruszyli wraz ze zwierzętami za wozem, który zawracał w dół przełęczy.Burza śnieżna sprawiła, że cały świat stał się biały.Za ich plecami mozolnie przedzierały się jakieśpostacie.Od czasu do czasu grupa zbrojnych przystawała, by pomóc się podnieść jakiemuś żołnierzowi.Wóz grzęznął na drodze pokrytej trzeszczącym pod jego kołami śniegiem.Wiatr pchał do przodu, jakbyrad, że może się ich pozbyć.Rosvita potknęła się o kamień i pośliznęła na drodze.Fortunatus zdołał jązłapać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •