[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej ciepło, jejsłodycz i nieprzebrana otucha zostały mu odjęte.Został naprawdę opuszczony.Juan nie żyje,a on wydany jest na pastwę diabłów.Płacze długo w noc; jego żałość przedostaje się na zewnątrz pod drzwiami i przez okna,tak że każdy, kto go słyszy czy to służący na swoich pryczach, czy kardynałowie na palcachprzemierzający korytarze albo stojący w zalęknionych milczących grupkach rejestruje tedzwięki z uczuciem dziwnego ucisku w piersi.Litość, owszem.Na pewno jest to litość.Ale takżerespekt i trwoga że tak potężny człowiek mógł zostać przygięty tak nisko.Zadręcza się wciąż od nowa tymi samymi pytaniami.Dlaczego? W jaki sposób? Dwienoce wcześniej jego syn jeszcze żył.Dwie noce.Tak niewiele czasu.Jeśli to kara, to takżenajokrutniejszy żart Losu.Porzucony przez swoją umiłowaną Dziewicę, nie może pozbyć sięsprzed oczu obrazu czasu jako wielkiego obracającego się koła fortuny, prącego wciąż naprzód.Na oślep wyciąga przed siebie rękę, widząc samego siebie, jak chwyta szprychy koła, szarpiąci wytężając się, aż zmusza je do powolnego, zgrzytliwego zatrzymania, a potem, używając całejswojej siły i wagi, pcha je, cal po calu, wstecz; jak wydziera ciało syna wodzie, przenosząc goprzez śmierć z powrotem do życia, z powrotem na most, na którym rozstał się z bratem,z powrotem w światło i śmiech letniego przyjęcia, z powrotem aż do chwili ich ostatniegospotkania tego samego popołudnia: uśmiechnięty, pełen energii młodzieniec w jedwabnej koszuliz rozcięciami stoi przed nim, zbywając wszelkie troski o swój dobrostan pocałunkiem napożegnanie, gotów do wyjścia, na spotkanie swojego losu. Nie idz dziś do matki.Zostań ze mną wyje Aleksander w ciemność. Potrzebuję cię.Zostań ze mną.Koło jednak już trzeszczy z napięcia w tym wymuszonym bezruchu, on zaś nie może godłużej utrzymać: wyrywa mu się z rąk, a czas przyspiesza, by nadrobić stratę.Wypadki rozwijająsię znów wstecz, nieodwracalny krok za krokiem na drodze ku śmierci.Teraz, w odwecie za to,że arogancko próbował igrać z Losem, zdaje się widzieć najgorsze w najdrobniejszychszczegółach.Koń Juana, ze swoimi dwoma jezdzcami, zbacza z brzegu rzeki w plątaninę uliczek.Z cienia wyłaniają się gwałtownie mężczyzni, którzy ściągają go z siodła na ziemię, po czympopychają i wloką przez ciemne wejście do jakiejś zawczasu przygotowanej izby na tyłach albopiwnicy.Widzi powróz zaciskający się wokół nadgarstków Juana i patrzy, jak jego ciało,podparte od tyłu, zostaje siłą wyprostowane, aby stanąć naprzeciw człowieka, którego rozkosząbędzie teraz zadanie mu śmierci w orgii ciosów.Dziewięć pchnięć nożem, powiedzieli.Każde zainną zniewagę, cała litania uraz.Za każdym razem, gdy ostrze wbija się w ciało, Aleksanderstęka, jakby to jego ciało przebijano, aż w końcu mężczyzna gestem nakazuje odchyleniei przytrzymanie głowy, by przystąpić do pracy nad gardłem.Ostatni bulgotliwy krzyk załamujesię w kolejną falę szlochów.Juan nie żyje.Po drugiej stronie zaryglowanych drzwi mała koteria popierających go kardynałów nazmianę wyczekuje czujnie pauzy w straszliwej muzyce cierpienia.Dołącza do nich Burchard,który stoi wysoki i nieruchomy jak bocian, z twarzą zastygłą w jeszcze bardziej ponurym niżzazwyczaj wyrazie.Wreszcie nadchodzi moment ciszy i ktoś puka nieśmiało, nawołując przezdrewno i błagając Jego Zwiątobliwość o przyjęcie odrobiny pokarmu, albo przynajmniej wody,bo zaszkodzi sobie w tej letniej duchocie.W odpowiedzi dochodzi jednak niski jęk oporu: Zostawcie mnie.Dajcie mi spokój.Nie brzmi to już nawet jak głos papieża.Nikt nikomu nie życzyłby takiego bólu.Nawetgranitowe oblicze Burcharda kruszeje ze współczucia.Przed świtem mistrz ceremonii wspina się po schodach do apartamentów kardynałaWalencji nad komnatami papieża.Pokój przyjęć jest ciemny i pusty, następne drzwi zamknięte.Puka i słyszy ruch; głos Cesarego pyta, kto tam, a po udzielonej odpowiedzi wzywa go dośrodka. Najczcigodniejszy kardynale, panie& Zastaje Cesarego w pełni ubranego, przybiurku, z arkuszem papieru przed sobą. Jego Zwiątobliwość papież& Waha się. Waszojciec pogrążony jest w najgłębszej rozpaczy. Słyszę każdy krzyk tak samo wyraznie jak wy. Twarz Cesarego w blasku lampyoliwnej jest napięta, niemal widmowa: jeszcze jeden człowiek, który nie zaznał łoża od wielunocy. Kardynałowie lękają się, że wpędzi się w chorobę. Znów urywa. Pomyślałem&Pomyślałem, że może& gdybyście wy do niego przemówili& Ja? Nie, nie sądzę, żeby chciał mnie widzieć odpowiada chłodno Cesare. Nie jestemtym właściwym synem.Po raz pierwszy Burcharda ogarnia coś na kształt współczucia dla tego aroganckiegomłodego człowieka, którego nigdy nie lubił i nigdy nie polubi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]