[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu, gdy ztrudem stanąwszy na nogach, począł wypowiadać wzruszającą mowę do zebranych, nagleupadł na taczki i natychmiast zasnął.Kosz zapakowano z powrotem, ale przekonano się, że niepodobieństwem jest rozbudzićpana Pickwicka.Naradzano się, czy Sam ma go dalej wiezć uśpionego, czy też lepiej po-zostawić go na miejscu aż do powrotu z polowania.W końcu zgodzono się na to ostatnie, aponieważ zamierzano polować tylko godzinę, Sam zaś bardzo nalegał, by go wzięto, ura-dzono, że pan Pickwick pozostanie w taczkach, a potem wezmie się go do domu.Towa-rzystwo oddaliło się więc, a filozof nasz najspokojniej chrapał w cieniu dębu.%7łe pan Pickwick byłby chrapał w cieniu aż do powrotu swych przyjaciół, albo też, żebyłby chrapał, aż mroki wieczora położyłyby się na łące, zdaje się, nie ulega wątpliwości,164 o ile przyjmiemy, że mógłby to uczynić bez przeszkody.Lecz tak się niestety nie stało.Złożyło się inaczej.Kapitan Boldwig był to mały, gwałtowny człowieczek w niebieskim surducie, zapiętymaż po sam podbródek, wznoszący się nad czarnym stojącym kołnierzem.Gdy raczył prze-chadzać się po swojej posiadłości, czynił to zawsze w towarzystwie wielkiej laski z oło-wianą gałką oraz ogrodnika i jego pomocnika, współzawodniczących z sobą w płaszczeniusię przed panem.Tej to (ekipie, nie lasce) wydawał kapitan Boldwig rozkazy szorstko i znależytym poczuciem własnej dostojności.Siostra bowiem żony kapitana była za marki-zem, więc dom jego nazywał się willą, jego pola  majątkiem ziemskim i wszystko u ka-pitana było bardzo wielmożne, bardzo imponujące i bardzo pańskie.Zaledwie upłynęło pół godziny od czasu, jak pan Pickwick zasnął, gdy nadszedł małykapitan ze swą eskortą, robiąc tak wielkie kroki, na jakie pozwalały mu krótkie nogi iwielkie poczucie dostojności.Stanąwszy pod dębem, wydął policzki bardzo pańsko i wy-puścił z nich powietrze niezmiernie dostojnie, potem zaś spojrzał po okolicy, jakby okolicapowinna była być niezmiernie uradowana tym, że on na nią patrzy; wreszcie, uderzywszymocno kijem o ziemię, przywołał ogrodnika. Hunt! Wywałkować jutro ten trawnik. Słucham jaśnie wielmożnego pana. I trzymać to miejsce w porządku. Słucham jaśnie wielmożnego pana. I przypomnij mi, by umieścić tu tablicę z napisem grożącym żelazami na wilki każ-demu, kto ośmieli się chodzić po moim gruncie.Rozumiesz? Rozumiem, jaśnie wielmożny panie. Przepraszam jaśnie wielmożnego pana  rzekł pomocnik ogrodnika, podchodząc zkapeluszem w ręku. Co tam, Wilkins? Zdaje mi się, jaśnie wielmożny panie, że tu dziś byli jacyś ludzie. A!  zawołał kapitan, rzucając dokoła gniewne spojrzenie. Tak, jaśnie wielmożny panie, sądzę, że jedli tu obiad. Diabli! Tak jest!  krzyknął kapitan, ujrzawszy skórki chleba na trawie. %7łarli tu, namoim gruncie! A, wagabundy! Gdybym ich złapał!. Przepraszam jaśnie wielmożnego pana, ale.ale. Ale co?  ryknął kapitan.Idąc za nieśmiałym wzrokiem Wilkinsa, ujrzał taczki, a wnich pana Pickwicka. Coś za jeden, łotrze?!  spytał kapitan, dzgając pana Pickwicka grubą lachą. Jak sięnazywasz? Zimny poncz!  mruknął pan Pickwick i znowu usnął. Co?!  krzyknął kapitan.Milczenie. Jak powiedział, że się nazywa?  spytał kapitan. Zdaje się, że Poncz  odrzekł Wilkins. To bezczelność, bezczelna zuchwałość!  powiedział kapitan Boldwig. Teraz udaje,że śpi!  mówił dalej w największejpasji. Upił się.Pijany cham.Odwiez go, Wilkins, odwiez go natychmiast! Gdzie go mam zatoczyć, psze pana?  nieśmiało spytał Wilkins. Do wszystkich diabłów!  ryknął kapitan. Słucham  powiedział Wilkins. Stój!  zawołał kapitan.Wilkins zatrzymał się.165  Zatocz go do zagrody, gdzie się zapędza zajęte bydło, a zobaczymy, czy się nazywaPoncz.Nie pozwolę drwić z siebie  nie, nie pozwolę drwić.Zabrać go.Wskutek tego dyktatorskiego zlecenia zabrano pana Pickwicka, a kapitan Boldwig, pe-łen oburzenia, poszedł dalej.Ogromne było zdziwienie naszych myśliwych, gdy powróciwszy ujrzeli, że pan Pic-kwick znikł i nawet zabrał z sobą taczki.Był to najbardziej tajemniczy i niepojęty fakt, ojakim kiedykolwiek słyszano.Byłoby już dość dziwne, gdyby kulawy człowiek naglewstał i poszedł; ale gdyby się okazało, że ot tak, dla zabawy, pcha przed sobą ciężkie tacz-ki  wydawałoby się to niemal cudem.Przeszukali każdy kąt, razem i w pojedynkę; wołali,krzyczeli, śmiali się, hukali  wszystko bez rezultatu.Ani śladu pana Pickwicka.Po kilkugodzinach bezowocnych poszukiwań doszli do wniosku, że muszą wrócić do domu bezniego.Tymczasem naszego filozofa, głęboko uśpionego w taczkach, zatoczono do wsi iumieszczono w ogrodzeniu w towarzystwie rozmaitych zwierząt.Wszyscy chłopcy wiej-scy i trzy czwarte mieszkańców okrążyło go czekając, aż się obudzi.Ich niezmierne zado-wolenie, jakie odczuwali, gdy patrzyli, jak mędrca toczono, jeszcze się zwiększyło, gdyten, krzyknąwszy kilkakrotnie, by przywołać Sama, usiadł następnie w taczkach i spojrzałz trudnym do opisania zdziwieniem na rozweselone twarze otaczających go ludzi.Ogólny wybuch śmiechu powitał jego przebudzenie, pytanie zaś:  Gdzie jestem? wywołało nowy wybuch, jeszcze głośniejszy, o ile to było możliwe. To ci zabawa!  ryczał tłum. Gdzie jestem?!  zawołał Pan Pickwick. W zagrodzie dla bydła!  wrzasnęła hałastra. W jaki sposób się tu dostałem?! Co zrobiłem? Skąd mię przywiezli?! Boldwig! Kapitan Boldwig!  brzmiała jedyna odpowiedz. Zabierzcie mnie stąd!  wołał filozof [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •