[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Świetnie.Jutro mam czterech pacjentów, więc tobą będę mogła zająć się o jedenastej.Spędzisz dużo czasu w poczekalni, przed seansem i po nim, dlatego zabierz ze sobą jakąś książkę.Lubisz czytać kryminały?- Chyba tak.- Agaty Christie?- Nazwisko brzmi znajomo, ale nie wiem, czy kiedyś czytałam którąś z jej książek.- Przekonamy się.Jeśli byłaś miłośniczką tajemniczych opowiadań, może Agata Christie otworzy ci pamięć.Każdy bodziec, każde połączenie z przeszłością może zadziałać jak drzwi.- Pochyliła się i pocałowała Jane w czoło.- Ale nie martw się tym teraz.Po prostu wyśpij się dobrze, dziecinko.Kiedy Carol wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi, Jane nie od razu zgasiła światło.Błądziła powoli wzrokiem po pokoju tam i z powrotem, skupiając uwagę na każdym pięknym przedmiocie.Boże, proszę - myślała - pozwól mi tu zostać.Jakimś sposobem pozwól mi zostać w tym domu na zawsze.Nie każ mi wracać tam, skąd pochodzę, gdziekolwiek by to było.Chcę mieszkać właśnie tutaj.Chcę umrzeć właśnie tutaj, gdzie jest tak ładnie.Wreszcie wyciągnęła rękę i wyłączyła nocną lampkę.Ciemność rozpostarła się jak skrzydła nietoperza.Za pomocą kawałka ceraty i czterech gwoździ Grace Mitowski przytwierdziła prowizoryczną „plombę” zasłaniającą wyjście dla kota.Arystofanes stał pośrodku kuchni, z ogonem wyprężonym i przekrzywionym w jedną stronę i obserwował ją z wyrazem zainteresowania w błyszczących oczach.Co kilka sekund przeciągle miauczał.Kiedy przybiła ostatni gwóźdź, powiedziała:- Dobra, kocie.Przez pewien czas nie będziesz miał wychodnego.Może ktoś karmi cię małymi dawkami narkotyków czy jakiejś trucizny, i to jest przyczyną twojego złego zachowania.Musimy po prostu poczekać i zobaczyć, czy twój stan się poprawia.Miałeś wysokie loty na haju, ty głupi kocie?Arystofanes miauknął pytająco.- Tak - rzekła Grace.- Wiem, że to brzmi dziwnie.A poza tym, gdyby okazało się, że to nie sprawka jakiegoś pomyleńca, telefon musiał być od Leonarda.A to jeszcze dziwaczniejsze, nie sądzisz?Kot przekrzywiał łepek z boku na bok, jakby rzeczywiście starał się uchwycić sens tego, co mówiła.Grace wyciągnęła rękę i potarła palcem wskazującym o kciuk.- Tutaj, kiciu.Tutaj, kici, kici, kici.Arystofanes syknął, parsknął, odwrócił się i uciekł.Tym razem kochali się przy zapalonym świetle.Czuł gorący oddech Carol przy swojej szyi.Mocno się przytuliła; kołysała, wyprężała, skręcała i zginała w idealnej harmonii z nim; jej łagodne ruchy były płynne jak prądy w ciepłej rzece.Wyginała kark, unosiła się i opadała w tempie dostosowanym do jego rytmicznych poruszeń.Była giętka i jedwabista, i tak wszechogarniająca jak ciemność.A potem trzymali się za ręce i gadali o błahostkach; stawali się coraz bardziej senni.Carol usnęła, a Paul jeszcze mówił.Kiedy nie odpowiedziała na jedno z jego pytań, delikatnie rozplótł ich dłonie.Był zmęczony, ale nie mógł usnąć tak szybko, jak by pragnął.Wciąż myślał o dziewczynce.Był pewny, że gdzieś już ją widział.Podczas kolacji jej twarz coraz bardziej kogoś mu przypominała.To nie dawało mu spokoju.Ale żeby nie wiadomo jak się starał, nie mógł sobie przypomnieć, skąd ją zna.Kiedy tak leżał w ciemnej sypialni, wytężając pamięć, poczuł niepokój.Miał wrażenie - całkiem bez powodu - że jego poprzednie spotkanie z Jane było dziwne, może nawet nieprzyjemne.Potem zastanawiał się, czy dziewczynka stanowi jakieś zagrożenie dla niego i Carol.Ależ to absurd - pomyślał.- To nie ma sensu.Muszę być bardziej przemęczony, niż sądziłem.Nie potrafię już logicznie rozumować.Co złego może nas spotkać ze strony Jane? Jest takim miłym dzieckiem.Wyjątkowo miłym.Westchnął, przekręcił się na drugi bok i zaczął przypominać sobie akcję swojej pierwszej powieści (tej, która poniosła klęskę), a to go szybko uśpiło.O pierwszej w nocy Grace Mitowski siedziała w łóżku i oglądała film w przenośnym telewizorze.Miała świadomość, że Humphrey Bogart i Lauren Bacall prowadzą jakąś dowcipną, ostrą wymianę zdań, ale tak naprawdę straciła wątek już w parę minut po rozpoczęciu filmu.Myślała o Leonardzie, mężu, którego osiemnaście lat temu zwyciężył rak.Był dobrym człowiekiem, pracowitym, wielkodusznym, kochającym; był duszą towarzystwa.Bardzo go kochała.Ale nie każdy kochał Leonarda.Miał wady, bez wątpienia.Jedną z najgorszych była niecierpliwość i cięty język - skutek braku cierpliwości.Nie tolerował ludzi leniwych, apatycznych, ignorantów lub głupców.A oni stanowią dwie trzecie ludzkości, mawiał często, gdy popadał z szczególnie zrzędliwy nastrój.Był człowiekiem szczerym, za nic mającym reguły towarzyskie, toteż mówił ludziom dokładnie to, co o nich sądził.W związku z tym prowadził życie wolne od kłamstw, lecz takie postępowanie przysparzało mu wrogów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]