[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciągnąłem z niej pismo „Biura Prowiantowego” z dnia 15 kwietnia 1943 roku.„W odpowiedzi na pismo Panów z dnia 9 b.m.mamy zaszczyt przesłać Im następujące informacje:1) Dzieci poniżej 9 miesięcy 3472) Dzieci od 9 miesięcy do 3 lat 8823) Dzieci od 3 do 6 lat 2454) Dzieci od 6 do 13 lat 1345) Ilość mleka pobieranego obecnie (miesięcznie):3 223,50 litra.”„Z powodu nader częstych «skoków stanu liczbowego» dane powyższe mają charakter przybliżony i liczba dzieci może się wahać w granicach 50 jednostek, zależnie od daty.”Inny znów plik papierów nosił tytuł „Dane liczbowe.Do opracowania”, skreślony ręką Rogera Thiraud.Długie kolumny liczb układały się w rubrykach pod nagłówkami, których zwięzłość pogłębiała tragiczną wymowę faktów.„Data wyjazdu”, „Numer konwoju”, „Numer rejestracyjny”, „Obóz przeznaczenia”, „Zagazowani po przybyciu”, „Liczba wyselekcjonowanych «M»„, „Liczba wyselekcjonowanych «K»„, „Pozostali przy życiu w 45”.Ogólna liczba deportowanych objętych rejestracją wynosiła 73 853 osoby, ocalałych – 2 190.Ostatnia tablica ustalała, region po regionie, miejsce urodzenia i zamieszkania osób osadzonych w Drancy, a także klasyfikowała więźniów według kategorii wieku.Prym wiódł zdecydowanie region paryski, tuż przed Midi-Pyrenees, pozostawiając na szarym końcu regiony Nord i Centre, w których Żydom udało się umknąć z hitlerowskiego potrzasku.Paryż maszerował na czele tej makabrycznej defilady statystycznej, z wyjątkiem pierwszej rubryki obejmującej dzieci w wieku poniżej 3 lat.Podczas gdy w zdecydowanej większości okręgów ich liczba wynosiła od 5% do 8%, Paryż osiągał 11%, a Midi-Pyrenees – rekordowy wynik 12%.Zdjęty grozą odłożyłem nie dokończoną monografię Rogera Thiraud.Długo nie mogłem się zdecydować na gaszenie światła, lektura spędziła mi sen z powiek.Wstałem z łóżka, żeby obejrzeć ostatni dziennik telewizyjny.Zasnąłem dopiero nad ranem, kiedy ulica rozbrzmiewała już pierwszymi odgłosami dnia pracy.Komisarz Matabiau pierwszy wkroczył na scenę w dziwacznej czarnej opończy i w mnisim kapturze.Wiedziałem, że to on, chociaż twarz miał zasłoniętą.Szedł wolno korytarzem, którego początek gubił się w bezkresnej dali.Na jego kapturze odbijał się niebieskawy blask jarzeniówek umieszczonych pod posadzką.Matabiau zbliżał się z głową pochyloną w bok i przyciśniętą do lewego ramienia.Rozdawał rzeszy wynędzniałych stworzeń zielone kartoniki z fotografią Prodisa.Kroczył wprost na mnie, ja zaś stałem zupełnie nagi.Wyraził mi niezadowolenie z powodu mego niestosownego stroju i wręczył identyczny papierek.Pod fotografią rzecznika prasowego zobaczyłem pieczęć naszego komisariatu, linijki tekstu rozpłynęły mi się jednak przed oczami, kiedy spróbowałem je odczytać.Odwróciłem się ku pozostałym uczestnikom niepokojącej uroczystości i rozpoznałem bez trudu większość otaczających mnie osób.Rodziny żałobników połączyły się w zgodną grupę ze strajkującymi grabarzami.Tuż obok, jednostka Gwardii Ruchomej mozolnie wydobywała potężną bryłę złota z wnętrzności rozbawionego hipopotama.Wtem ogłuszający hałas, w którym przeraźliwe piski splatały się z ogłuszającymi wybuchami, sparaliżował całkowicie obecnych.Matabiau rozpadł się w rój iskier wśród połyskliwych płytek glazury.Korytarz rozszerzył się, jego ściany nagle zmiękły i zaczęły pulsować w rytmie serca.Ciemności przesłoniły ledwie widoczny widnokrąg, z mroku wyłonił się czarny renault monstrualnych rozmiarów pędzący w naszym kierunku.Jego koła toczyły się po lśniących szynach, zrodzonych jak gdyby z samej idei ruchu.Czyjaś obmierzła twarz, zdeformowana przez wypukłą szybę przednią, krzywiła się w szkaradnym grymasie nad kierownicą.Poznałem natychmiast rysy Piotra Cazes.Odrętwiały z przerażenia zamknąłem oczy, żeby przynajmniej nie widzieć nadciągającej niechybnie zatraty.Daremnie! Mój wzrok przewiercał zaciśnięte powieki.Ujrzałem jak CRS-owca opętało szaleństwo, miotał się na przednim siedzeniu i wył jak potępieniec.Z jego ust, z oczu i z nosa wypełzało tysiące czarnych mrówek poruszających żwawo fosforyzującymi łapkami, Cazes rozpaczliwie zgarniał je z twarzy.Samochód ciągnął w szalonym pędzie niekończący się sznur wagonów.Były to stare drewniane wagony towarowe pomalowane rudawobrązową farbą, ich słupki wsporne uginały się od gwałtownych szarpnięć.Koniec pociągu składał się z otwartych pojemników, które podskakiwały w górę i ciężko opadały na szyny.Spod kół tryskały snopy iskier i buchał zapach spalenizny.Przy każdym wstrząsie tysiące pobielonych wapnem czaszek wypadało z pojemników i roztrzaskiwało się o posadzkę korytarza.Na skraju lasu rosnącego po lewej stronie toru ukazała się Klaudyna Chenet.Była w towarzystwie kulawego archiwisty z prefektury tuluskiej.Z trudem zatrzymali rozpędzony transport i zaczęli po kolei otwierać zaplombowane drzwi.Setki skrwawionych Algierczyków wydostały się z wagonów i ustawiły w długim szeregu niknącym za lasem.Mężczyzna w mundurze kierowcy paryskiego autobusu uwolnił z bagażnika zamkniętą tam starą kobietę.Wydało mi się, że widzę na jej twarzy pierwszy zalękniony uśmiech pani Thiraud, gdy wtem pociąg drgnął i zakołysał się na szynach.Zgrzyt kół zlał się w przeraźliwą skargę ulatującą pod niebiosa.Czyjeś gigantyczne dłonie legły na masce renaulta i zasłoniły kciukami oba reflektory.Przemożny wir powietrzny porwał mnie i cisnął na łóżko.Wszystkie sceny mojego widzenia stopiły się w jeden mikroskopijny czerwony punkt, który zawisł na krawędzi nicości.Zdążyłem jeszcze ujrzeć jakąś postać, był to chyba Lardenne.Pochylał się nad podświetlonym ekranikiem kieszonkowej gry video w kształcie samochodu.Rozdzierająca melodia zagłuszyła swoim synkopowanym rytmem łoskot ruszających wagonów.Tysiące dziecięcych głosików skandowało w takt stukotu kół odjeżdżającego transportu: „Pi-czi-po-i, Pi-czi-po-i, Pi-czi-po-i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •