[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Milczał, nie mając pojęcia, co zrobić.-I wdodatku on pewnie wcale nie nazywa się Lewek - dołożyła niemiłosiernie Janeczka.- To jest ksywa.- Grypserą rozmawiać nie będziemy! - powiedział porucznikstanowczo, szczęśliwy, że na coś może zareagować bez szkody dla wzajemnychstosunków.Po czym znalazł wyjście.- Teraz muszę natychmiast zacząć działać,więc dziękuję wam bardzo.Obiecuję dobrowolnie i bez nacisku, że powiem wampózniej, co z tego wynikło.Jestem pewien, że życzycie mi powodzenia, więcdziękuję podwójnie.- No, no - powiedział Bartek, kiedy fiat porucznika znikałza skrzyżowaniem.- Tak elegancko łgać, to ja bym nie potrafił.A dlaczegowłaściwie ukrywacie pana Wolskiego? - Wyłącznie na wszelki wypadek - odparłaJaneczka.- Nic o nim nie wiemy, a podejrzany jest bardzo.Więc najpierw gorozwikłamy, a dopiero potem będziemy o nim gadać.- Zaraz sprawdzę w książcetelefonicznej wszystkich na Lew" - zakomunikował z zaciętością Pawełek.- Teżtylko na wszelki wypadek, bo on może mieć zastrzeżony telefon.Dobra, spróbujęodwalić te kretyńskie lekcje na pojutrze, chociaż pózno, bo jutro bym popatrzył,jak im pójdzie przedstawienie.- Tylko mowy nie ma beze mnie - zastrzegł sięBartek.- Umówimy się w szkole, a przy okazji dopadnę Wiesia.-Zapomniałem cię wczoraj zapytać, dlaczego wysłałaś Chabra do domu - powiedziałPawełek, wchodząc do pokoju siostry.- O co biegało i po co miał zawiadamiać, żejesteśmy? Janeczka uniosła głowę znad atlasu, który porównywała z rozłożoną obokksiążką podróżniczą, i usiadła na tapczanie prosto.- Bo przyszło mi do głowy,że na wszelki wypadek nie możemy się nijak narażać - wyjaśniła.- Było pózno imamusia mogła się zdenerwować.Nie wiadomo, co jeszcze będzie, więc możliwe, żetrzeba wykombinować coś więcej.Ty też, niech cię ręka boska broni nawalić zczymś w szkole! - O rany, dobra.Sam wiem.Co wykombinować?- Obiecaliśmy ojcu uroczyście, że będziemy upiornie grzeczni i będziemy dbać omatkę.Więc trzeba wykombinować więcej tego dbania.Wczoraj zadbałam, a poza tymnie przychodzi mi do głowy nic innego, tylko różne dania.- Jakie dania?- Spożywcze.%7łeby matka wcale nie musiała gotować i żeby mieć dla ojca cośtakiego, od czego mu oko zbieleje.- Chińska potrawa - zaproponował bez namysłuPawełek.- Całkiem niezła była, tylko może tym razem bez powideł.- Zastanowię się i wypróbujemy.Co zobaczyłeś?Pawełek klapnął na krzesło przy biurku i okręcił je tyłem do przodu.-Skoczyliśmy z Bartkiem zaraz po szkole, miałem rozum z tymi lekcjami na jutro!Otóż na Podchorążych nic nie stało, żaden volkswagen, a ma tam dzisiaj parkować,nie? Tak mówiłaś.Więc może pózniej.Na Bonifacego też chała.- Byli w pracy iwrócą dopiero wieczorem - uczyniła przypuszczenie Janeczka.- Wieczór dopierobędzie, jeszcze się nie zaczął.-Z Rafałem załatwiłaś?- Nie, nie było go.- Ale już jest.Idziemy.!O wpół do ósmej wieczorem w okolicy domów na Podchorążych dwanaście parkowały ażtrzy volkswageny.Możliwe, że przyjechali nimi jacyś goście, bo w jednym zmieszkań odbywało się przyjęcie.Okno od ulicy na pierwszym piętrze byłouchylone i dobiegały przez nie odgłosy wesołej zabawy.Dawało się słyszećśmiechy i rozmowy wielu osób, kulturalne, bez wrzasków i głośnej muzyki, alejednak brzmiące jednoznacznie.Co najmniej jeden z tych volkswagenów musiałnależeć do kogoś, czyja obecność na przyjęciu była pewna.Ten odcinekPodchorążych nie miał wylotu na Czerniakowską.Na końcu ulicy znajdowałosięmiejsce na parking.Rafał podjechał tam i zatrzymał swojego malucha.Całąaferą zainteresowany był od początku, a do wzięcia osobistego udziału w imprezienakłoniła go ostatecznie Janeczka.- Takie ćwoki i tumany zdają tę maturę, że ity powinieneś załatwić to bez niczego - rzekła wzgardliwie i nieco gniewnie.-My mamy zamiar nie przejmować się wcale.A niemożliwe, żebyś był najgłupszy zewszystkich ludzi na świecie! Rafał nie czuł się najgłupszy na świecie i słowaciotecznej siostry ogromnie podniosły go na duchu.Pomyślał, że może irzeczywiście uczestnictwo w antyzłodziejskiej akcji maturze zbytnio niezaszkodzi i zdecydował się poświęcić ten jeden wieczór zajęciom zapewne małonaukowym, ale za to zdecydowanie atrakcyjnym.Zatrzymawszy się chwilowo naparkingu, zaczął teraz, wraz z Janeczką, Pawełkiem i Bartkiem, zastanawiać się,jakie miejsce najlepiej wybrać.Teren wokół stwarzał liczne możliwości.Zabudynkami znajdowało się wielkie podwórze ze śmietnikiem, do którego można byłopodjechać.Można było także zostać na parkingu.Można było wcisnąć się w jakiśwolny kawałek trawnika pomiędzy drzewami, albo czatować po drugiej stronieulicy, za stojącą tam furgonetką.Wybór był trudny, nikt bowiem nie wiedział,który z trzech volkswagenów ma zostać ukradziony.- Tutaj to wszystko na nic - zawyrokował wreszcie Bartek.- Na Czerniakowską niewyjadą, muszą tam! Na wszelki wypadek najlepiej u wylotu, bo jakby trzeba byłopojechać za nimi, to stamtąd gotowy start! Wszyscy przyznali mu rację.Rafałpodjechał kawałek z powrotem i ulokował malucha na samym wyjezdzie z tegokawałka Podchorążych, stwarzając sobie możliwość obrania dowolnego kierunku.Wszyscy wysiedli.-Rozejdzmy się - zaproponowała Janeczka.- Każdy gdzieindziej, żeby wszystko było widać.Rafał rozejrzał się dookoła.- Masz rację,wszyscy w kupie to bez sensu.Ja tu zostaję, wsiądę i czekam w wózku.Po to tujestem, żeby w razie czego pojechać za podejrzanym.A wy, jak uważacie.- Dobra,to my - z Bartkiem pod tamten śmietnik - podjął decyzję Pawełek.- Ty maszparasolkę, a ja ciupagę i będziemy na dwóch końcach.- Glin nie widzę -zauważył niespokojnie Bartek.- A coś ty chciał, żeby tu maszerowali środkiem ulicy? Skoro to ma być zasadzka,powinni być pochowani porządnie.- Gdzie Chaber? - spytał Rafał, wychylając sięz samochodu.- Sam się schował od razu - odparła z wyższością Janeczka.- Wie,że trzeba.Nie mam pojęcia gdzie, ale znajdzie się we właściwej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]