[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na progu stoiwytworny pan w ciemnym ubraniu.Wieczór czarów - nigdy w życiu o niczym podobnym nawet niesłyszałam, nawet nigdy nie miałam takiego snu.- Witam - witam najmilszych gości.proszę.proszę, zaraz znajdę wygodny stolik - proszę, bardzoproszę - paostwo na pewno będą zadowoleni z obiadu.Sam przypilnuję, sam wybiorę.Grubas już wchodzi, a ja z mdlejącymi rękami człapię za nim i ostatkiem świadomości ogarniamsytuację.- Zmiłuj się, przyjacielu - szepczę do niego - przecież od razu z tej sali przeprowadzą nas do więzienia,do ciemnego lochu, z którego już nie wyjdziemy.Czy ty sobie wyobrażasz, ile kosztuje obiad w takiejrestauracji? Czy ty sobie zdajesz sprawę z tego, jakie tu są ceny? I na kogo liczysz? Przysięgam ci, jamam akurat tyle, żeby wykupid bilet trzeciej klasy do Paryża.no i na metro, ale nawet na papierosyjuż nie starczy.Ty też nic z sobą nie masz.Wychodz stąd czym prędzej, błagam cię, przecież bez ciebienie trafię do mojego hotelu.- Nie ma mowy, nigdzie stąd nie pójdę, to jest najlepsza restauracja w Granville, tu najlepiej dadząnam zjeśd.- Wariat! O Boże, wariat z mokrą głową! - Szłam jak na ścięcie.Jakiś człowiek w liberii chciał odebradmoje paki.- O nie! dziękuję.Będą leżed na krześle przy naszym stoliku.Ja muszę na nie patrzed.Półżywa usiadłam na wskazanym miejscu, była to szeroka, czerwoną skórą kryta ława z oparciemz czarnego hebanu.Tuż obok rozwalił się mój grubas.- Eh bien.nareszcie sobie podjemy, ha, co? - Mniam.mniam.Pan w czarnym ubraniu z pochyloną głową tkwił przy moim przyjacielu - wyraz jego twarzy oznaczałgotowośd pójścia chodby na dno piekieł.Resztki uczciwości walczyły we mnie z łakomstwem,obżarstwem i zwierzęcą chucią posmakowania tych wspaniałości - nędzne okruchy uczciwości.- Proszę pana - mówię głosem ochrypłym ze wzruszenia - proszę pana, uprzedzam lojalnie, jesteśmy.jesteśmy niezamożni.nie będziemy w stanie zapłacid rachunku.- O, mademoiselle, o czym pani mówi, aż przykro słuchad, przecież ja sam zaprosiłem paostwa.Jestem naprawdę szczęśliwy, że udało mi się ściągnąd was tutaj.O proszę, proszę, nie odmawiajciemi.Słuchałam, nie wierząc własnym uszom.Patrzyłam, nie wierząc własnym oczom.Nie! Nie będę tuszczegółowo opisywad tego bankietu, ale wierzcie mi, to była orgia kulinarna.Takich marenów wżyciu nie jadłam i jeśd nie będę.Cognille St-Jacques z beszamelem - pommes bonne maman - złotekule, w środku puste, ale smak tej cienkiej skórki - nie do opisania.Mój towarzysz zjadł całąpulardę.ach, ta długa jego dyskusja z gospodarzem - jakie wino do czego.Grubas je już drugą porcję szparagów polanych masłem z tartą bułeczką.Serwetkę założył za kołnierzyk, spływa z niego tabiała serweta zupełnie jak fartuszek.Od wina poczerwieniał mu nos i policzki - uszy, te dziwne uszyjak wielkie ukwiały - nabrały koloru purpury.Nic nie mówi, skupiony, skoncentrowany, owładniętyprzemożną potrzebą przeżuwania.Wspaniałe brzucho - myślę z podziwem i sama staram się iśd w jego ślady.A potem lody z górą kremui poziomkami.a potem czarna kawa z armagnakiem i cudowny dym gitanów.Rozkoszne uczuciesytości, błoga sennośd.- Wszelkie dobra doczesne są moim udziałem - oznajmiam troskliwemu,gnącemu się w ukłonach gospodarzowi.Od czasu do czasu z czułym uśmiechem patrzę na krzesło,gdzie spoczywają skarby.Nieprawdopodobne, ale przecież prawdziwe.Jeszcze chwilę - trudno miwstad - jeszcze chwilę - myślę.Ludzie niepotrzebnie zawsze znajdują sobie jakieś powody dopośpiechu.Jest mi dobrze.błogośd chwili jest mi cudownie świadoma.Stary dawno już odłożył żarzące się cygaro do popielniczki i rozkosznie chrapie - od czasu do czasu cośmu przenikliwie gwiżdże w nosie.Gospodarz lokalu szczęśliwy, jakby mu ktoś podarował tysiącfranków, stoi za mną i szepcze: - Nie trzeba go budzid, niech trochę pośpi, ale mu smakowało, co?Biedny wariat - myślę - może oni tu wszyscy w Granville są wariatami? Ot, przyjechałam do miastawariatów, ale czy powinnam ich tak wykorzystywad?- Dosyd drzemki - powiadam i trącam grubasa.- Najwyższy czas wrócid do hotelu, jutro o pół dosiódmej muszę wstad, siódma dwadzieścia odchodzi pociąg do Paryża.%7łegnani głębokimi ukłonami gospodarza, wychodzimy wreszcie na ulicę.Jest ciepła noc, szepczącaliśdmi kasztanów.W górze wznosi się ciemny żagiel nocy.Ciemnogranatowy żagiel, przypiętydwiekami gwiazd.Czuję powiew od morza - pachnie morszczyną - wilgotnym piaskiem i bezgranicznądalą.- Tak pachnie przestwór - powiadam.Ale stary wcale nie słucha.drepce przy mnie wskazując midrogę.Wchodzimy w jakąś szeroką ulicę, pewno jest to centrum miasta, bo napotykamy coraz więcejludzi.Dochodzimy do jasno oświetlonego placu, tłum gęstnieje.coraz jaśniej jest od latarnii neonów, w pewnej chwili otacza nas tłum wznoszący okrzyki na cześd Polski:  Vive la Pologne! - Vive les jolies Polonaises!Nie! Nie jestem teraz w stanie powtórzyd mojego przemówienia z peronu dworcowego.,- Nie odchodz ode mnie, słyszysz? Widocznie sama wpadłam w sen.to wszystko jest nie do pojęcia.Idz natychmiast, kup  Paris Soir albo  Matin - może tam będzie napisane, co się stało? Na pewnozaszło coś na świecie, może w polityce - Polska wobec Francji odegrała jakąś bardzo ważną i wiążącąoba te narody rolę.- Nie do pojęcia.Tłum otacza nas ze wszystkich stron.Jakiś młody człowiekw niebieskiej koszuli odbiera mi paczki.- Niech pani się nie obawia, ja poniosę.- Dobrze - mówię - dobrze, ale niech pan nie odchodzi od nas, proszę iśd tuż przy mnie.- Obawiamsię, że on z moimi skarbami zniknie w tłumie, a ja ich nigdy nie odzyskam.- Niech pani będzie zupełnie spokojna - uśmiecha się do mnie.Ma krótkie czarne wąsy i dobre piwneoczy.Chyba jest robotnikiem, bo ręce dzwigające moje paki są duże, twarde i mocne. Boże, tyle ludzi.Chyba wszyscy mieszkaocy Granville biorą udział w tej manifestacji.Grubas przechylasię w moją stronę:- Widzisz, jacy oni są mili dla ciebie? Oczekują jakiegoś gestu z twojej strony, należy przecież wyrazidim wdzięcznośd.Dobre sobie, ale co mam zrobid? Chętnie wyraziłabym im tą swoją wdzięcznośd, ale jak? Głos drży mize zdenerwowania.Przecież już jedną mowę na peronie odstawiłam.- Przynieś mi jakąś gazetę, może tam coś przeczytam i coś wykombinuję.- Ale on stoi tuż przy mniejak bałwan, zachwycony, szczęśliwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •