[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rachel przyglądała musię przez chwilę, chcąc sprawdzić, czy oddycha.Był bardzo blady, a słabe światłonocnej lampki nadawało mu wygląd trupa.Popijała alkohol małymi łyczkami ipatrzyła na Davida, próbując odgadnąć, jak odebrał dawkę narkotyku i co ona byczuła na jego miejscu.Chyba głównie zmęczenie.Dopiero teraz zrozumiała, żezmiana kryjówki musiała się jakoś łączyć z ewentualną koniecznością zabiciaGuerneya, o której wspominał Jeffries.Wywnioskowała więc, że zamach na nie-go się nie udał.Zdawała sobie sprawę, że są to jedynie mniej czy bardziej uza-sadnione przypuszczenia, lecz i tak ucieszyła się z takiego obrotu rzeczy.Wyobraziła sobie Guerneya skradającego się niczym lis przez leśny gąszcz,sunącego bezgłośnie po tym podłożu, gdzie przy każdym kroku kogoś innegomusiałaby trzasnąć sucha gałązka.Uśmiechnęła się do siebie i zaraz uzupełniła tęwizję księżycem w pełni oraz lekkim wiatrem sprzyjającym mężczyznie, a pochwili obdarzyła jeszcze Guerneya niezwykle wyczulonym węchem i doskonałąorientacją w terenie.Pojawił się również pościg, ale prześladowcy po amatorskuprzedzierali się hałaśliwie przez krzaki, podczas gdy on ukrył się w głębokimmchu, a pózniej bez trudu prześliznął poprzez linię obławy.Poruszał się przygiętyku ziemi, nasłuchując odgłosów pogoni i łowiąc wszelkie zapachy niesione wia-trem.125Wciągnęła ją ta zabawa.Z satysfakcją uzupełniła w wyobrazni scenerię o po-żółkłe paprocie, srebrzące się w blasku księżyca, pot ociekający z twarzy zmę-czonych i wściekłych prześladowców, ich ostry zapach, który chłodny, orzezwia-jący wiatr niósł w stronę niewyraznej, przemykającej w dół zbocza postaci.Wreszcie mężczyzna śmiało wszedł do strumienia płynącego dnem wąskiej ko-tlinki, pokonał kilkadziesiąt metrów jego korytem, po czym wyskoczył na drugibrzeg i zniknął w lesie.Tak, Guerney to naprawdę szczwany lis - pomyślała.Ale zaraz z jej pamięci wypłynęła twarz Eda Jeffriesa, rozkazującego jej pole-cieć do Londynu.Jeszcze pół godziny po przebudzeniu Guerney nie mógł się otrząsnąć z sen-nych koszmarów.Miał wrażenie, że widmowe postacie czają się w kątach, prze-mykając z jednego mrocznego zakamarka w drugi, a odległe krzyki przerażeniapowracają echem w maleńkim pokoiku.Co jakiś czas pustynny, żółty krajobrazpowracał w jego świadomości z taką siłą, że Guerney musiał przejść się wkołołóżka i dotykać różnych mebli czy też wyglądać przez okno na tonące w ciemno-ściach pola Buckinghamshire, aby odzyskać pewność, że już nie śpi.Szeptał dosiebie:- Jest tylko to okno, drzewa i szosa w dole, stół oraz łóżko w pokoiku w za-jezdzie, odgłos moich kroków i dotyk chropowatej ściany pod palcami, nic wię-cej, absolutnie nic więcej.Kiedy w końcu koszmary osłabły, poczuł się jeszcze gorzej.W miarę jak stop-niowo odzyskiwał jasność myśli i zaczynał rozumieć, co mu się przydarzyło,ogarniało go coraz silniejsze przygnębienie.Oto bowiem zetknął się z niewątpli-wym objawem szaleństwa, a co było jeszcze bardziej przerażające, owe straszliweprzywidzenia zostały siłą wtłoczone do jego mózgu, stanowiły niejako przejawinwazji.Mógł się teraz uważać za żywiciela psychicznych pasożytów.Wyciągnął się na łóżku.Oddychał głęboko, to napinając wszystkie mięśnieciała, to znów rozluzniając je; świadomie przywołał w myślach oderwane obrazy- gęstwinę jodeł u podnóża Druid's Combe, skowronki zataczające koła nad po-lami, psa biegającego po łąkach.Mniej więcej po dziesięciu minutach usiadł i126sprawdził swoje tętno, lecz było normalne.Siedział tak przez następne pięć mi-nut, rozważając różne sposoby wycofania się z niecodziennej sprawy.Już odwie-dziłem to miejsce, do którego nigdy więcej nie chcę wracać, przekonywał siebiew myślach.Mogłem zostać tam uwięziony na zawsze, mogłem wpaść w tę pułap-kę.W końcu wzdrygnął się, wstał z łóżka, wyjął z torby ubranie myśliwskie i za-czął się przebierać.Założył pochwę noża na pas, a ten zapiął pod kurtką.Czułzapach swego potu dolatujący od tych ciuchów - potu wyciśniętego w jednejczwartej przez wysiłek i w trzech czwartych przez strach.Ta ostra woń niosła zesobą wiele różnych wspomnień, lecz Guerney odegnał je szybko od siebie, ni-czym pływak pragnący jak najprędzej wynurzyć się z wody.Planował wyruszyć o trzeciej w nocy, a teraz dopiero dochodziła północ,stwierdził jednak, że nie wytrzyma tu dłużej w samotności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]