[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dwa razy był o krok od litości i zostawienia im złudzeń, że rozumiały go, ale coś jednak podszep­tywało mu, że nawet ta litość nie była prawdziwa, że była raczej wybiegiem jego egoizmu, lenistwa, przyzwyczajeń.„Wyprzedażowa litość” - mówił sobie Oliveira i po­zwalał im odejść, szybko o nich zapominając.(20)91Papiery rozrzucone na stole.Czyjaś ręka (Wonga).Czyjś glos czytający, mylący się, l niby haczyki, niewyraźne e.Notatki, fiszki, na których jest jakieś jedno słowo, wiersz w jakimś obcym takim czy innym języku - kuchnia pisarza.Inna ręka (Ronald).Głęboki, dobrze czytający głos.Milczące powitanie skruszonych Osipa i Oli­veiry (Babs, która poszła im otworzyć, przyjęła ich z nożem w ręku).Koniak, złotawe światło, legenda o sprofanowaniu hostii, mały de Staël.Palta można zostawić w sypialnym.Jakaś rzeźba (chyba Brancusi) zagubiona w głębi sypialni, pomiędzy manekinem w stroju huzara a stosem pudełek pełnym druków i kartonów.Nie starcza krzeseł, ale Oliveira przynosi taborety.Zapada milczenie, przypominające zda­niem Geneta sytuację, gdy ludzie dobrze wychowani milkną, ponieważ w pełnym salonie usłyszeli ciche pierdnięcie.Wre­szcie Etienne decyduje się otworzyć teczkę i wyjąć papiery.- Uważaliśmy, że lepiej będzie, jeżeli poczekamy na ciebie z posegregowaniem ich - mówi.- Tymczasem przeglądaliśmy luźne kartki.Ta chamka wyrzuciła do śmieci wspaniałe jajko.- Było zgniłe - mówi Babs.Gregorovius kładzie drżącą wyraźnie rękę na którejś z teczek.Na dworze jest chyba bardzo zimno, więc po­dwójny koniak.Oliveira wpatrzony jest w środek stołu; popiół z jego papierosa łączy się z popiołem, którego pełna jest popielniczka.(82)92Teraz zaczynał rozumieć, że w momentach najwyż­szego pragnienia nie umiał rzucić się głową w grzywę fali i przeniknąć poprzez wspaniały łomot krwi.Kochanie Magi stało się niejako rytuałem, od którego trudno już było oczekiwać olśnień.Słowa i gesty następowały po sobie wśród pomysłowej monotonii, taniec tarantul na zala­nej księżycem podłodze, powolne, lepkie wykorzystywanie ech.Przez cały czas oczekiwał, że zbudzi się z tego błogiego zamroczenia, że lepiej rozezna się w tym, co go otacza (począwszy od tapet na hotelowych ścianach aż do pobudek ich własnych czynów), nie chcąc zrozumieć, że ograniczyw­szy się do czekania, przekreśla się wszelką możliwość, skazu­je się z góry wyłącznie na ograniczoną nędzną egzystencję w teraźniejszości.Od Magi do Poli przeszedł jednym sko­kiem, nie dotykając ni Magi, ni siebie samego, nie zadając sobie nawet fatygi, by podrażnić różowe uszko Poli pod­niecającym imieniem Magi.Niepowodzenie z Polą było tylko odbiciem nie kończącej się ilości niepowodzeń, grą, którą w końcowej fazie przegrywa się, lecz którą warto rozegrać, podczas gdy w sprawie Magi zaczynał odczuwać jakieś pretensje połączone z niepokojem sumienia, jakby zapach świtu w niedopałku przylepionym do ust.Dlatego zabrał Polę do tego samego hotelu przy rue Valette, natknęli się na tę samą starą, która powitała ich wyrozumiałym skinieniem głowy, cóż innego można było robić w taką psią pogodę.W dalszym ciągu pachniało zupą, ale wyczyszczono niebieską plamę na dywanie, robiąc tym sposobem miejsce dla nowych.- Dlaczego tu? - zapytała Pola ze zdziwieniem.Patrzyła na żółtą kapę, na ciemny wilgotny pokój, na różowe frędzle abażuru, wiszącego u sufitu.- Tu czy gdzie indziej.- Jeżeli to kwestia pieniędzy, to cóż prostszego niż powiedzieć mi, kochanie.- Jeżeli to kwestia obrzydzenia, to cóż prostszego niż wynieść się stąd, skarbie.- Nie brzydzę się.Tu jest po prostu nieładnie.Może.Uśmiechnęła się do niego, jakby usiłując zrozumieć.Mo­że.Jej ręka natknęła się na rękę Oliveiry, gdy oboje równocześnie pochylili się, aby odrzucić kapę.Przez całe to popołudnie znów asystował - ironiczny i wymuszony świa­dek własnego ciała, asystował raz jeszcze, asystował po raz nie wiem który niespodziankom, zachwytom i rozczarowa­niom ceremonii.Przyzwyczajony, jakkolwiek nie wiedząc o tym, do rytmu Magi, nagle znalazł się w innym morzu, odmienne falowanie wyrwało go z automatyzmu, skonfron­towało z nim samym, niejasno zdemaskowało jego samo­tność pośród widm.Urok i rozczarowanie zamiany jednych ust na inne, szukanie z zamkniętymi oczami znajomego wgłębienia na szyi, którą zwykł otaczać ramieniem, i stwier­dzenie, że wygięcie jest inne, podstawa trochę szersza, mię­sień szybciej kurczy się w wysiłku, by się unieść do pocałun­ku lub ukąszenia.Cielesna świadomość tego pełnego roz­koszy mijania się, niespotykania, trzeba trochę się wyciągnąć, trzeba pochylić głowę, aby natknąć się na usta, które dawniej bywały tu, obok, pogładzić linię biodra, trochę bardziej zaznaczoną, prowokować odpowiedź, która nie następuje, czekać z roztargnieniem aż do chwili, gdy się zrozumie, że wszystko trzeba wymyślać od nowa, że kod dopiero się ustali, klucze i szyfry raz jeszcze się narodzą, że będą odmienne, czemu innemu będą odpowiadały.Ciężar, zapach, ton każdego uśmiechu, każdej prośby, czasokresy i przy­spieszenia, wszystko jest inne, choć wszystko pozornie jed­nakie, wszystko raz jeszcze się rodzi znowu nieśmiertelne, miłość ciągle wymyśla się od nowa, sama przed sobą ucieka, aby powrócić do swej nieuchronnej spirali, inny jest śpiew piersi, usta całują może głębiej, a może jakby bardziej z oddali, i w chwili, w której przedtem czuło się jakąś pasję i lęk, teraz jest czysta gra i poryw nieznanej radości; lub może, na odwrót, w chwili, w której przedtem zapadało się w sen i w czuły bełkot, teraz czuje się napięcie, coś niekomu­nikatywnego, lecz obecnego, coś podobnego do nieuchwyt­nej wściekłości.Tylko rozkosz w swym ostatnim uderzeniu skrzydłem jest taka sama.Przedtem i potem świat rozpada się w kawałki i trzeba nazywać go od początku, palec po palcu, warga po wardze, cień po cieniu.Drugi raz to było w pokoju Poli na rue Dauphine.Jeżeli kilka luźno rzuconych zdań mogło mu dać pojęcie o tym, z czym się spotka, rzeczywistość przekroczyła oczekiwania.Każda rzecz na miejscu i miejsce dla każdej rzeczy.Historia sztuki współczesnej skromnie przedstawiona za pomocą po­cztówek: Klee, Poliakoff, Picasso (już z pewną dobrotliwą wyrozumiałością), Menassier, Fautrier.Zawieszone artysty­cznie, prawidłowo wyliczone odległości.W tak małej skali nie razi nawet Dawid sprzed Signorii.Butelka pernod i ko­niak.Łóżko przykryte meksykańskim ponchem.Pola od czasu do czasu grywała na gitarze - wspomnienie jakiejś miłości z amerykańskich płaskowyżów.Na tle swojego mie­szkania przypominała Michčle Morgan, jakkolwiek z własnej decyzji była brunetką.Dwie półki z książkami zawierały Kwartet aleksandryjski Durrella, wyczytany i pełen notatek, tłumaczenia Dylana Thomasa poplamione różem do warg, numery pisma „Two Cities”, Christiane Rocherfort, Blon­dina, Sarraute (nie przeciętą) i parę egzemplarzy NRF.Reszta grawitowała wokół łóżka: na tymże Pola popłakała chwilkę, przypomniawszy sobie przyjaciółkę, która popełniła samo­bójstwo (zdjęcia, stronica wyrwana z pamiętnika, zasuszony kwiatek) [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •