[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ubolewam, książę - powiedział,zwracając się do Galahada - że nie będziesz towarzyszył włócznikom, ale muszęwysłać cię jutro z poselstwem do króla Tewdrika.Cieszysz się autorytetem i tylko tymożesz go przekonać, że odniesie korzyści ze zwycięstwa, które zapewnię mu dziękiswojej niesubordynacji.- Wolałbym stanąć do walki, panie - rzekł Galahad, wyraznie zakłopotany.- A ja wolałbym zwyciężyć niż przegrać - stwierdził z uśmiechem Artur.-Dlatego ludzie Tewdrika muszą przyjść nam przed wieczorem z pomocą, a tylkociebie, książę, mogę posłać do zagniewanego króla, żebyś przekonał go, prośbą,błaganiem albo pochlebstwem, że jeśli nie wygramy jutro wojny, będziemy walczyćdo końca naszych dni.Galahad zgodził się być emisariuszem Artura, zapytał jednak:- Czy po wykonaniu zadania będę mógł wrócić i walczyć u boku Derfla?- Oczywiście - odparł Artur, po czym zamilkł, wpatrując się w makietę zkopców ziarna.- Jest nas niewielu - stwierdził po prostu - a ich cała chmara, aleśmiałym sprzyja szczęście.Może jutro wywalczymy pokój dla Brytów.- Przerwałnagle, uzmysławiając sobie zapewne, że Tewdrik także marzył o pokoju.Możezastanawiał się, czy w ogóle powinien walczyć.Przypomniałem sobie, jak po naszymspotkaniu z Aelle em, gdy składaliśmy przysięgę pod dębem, Artur myślał ozrezygnowaniu z walki.Spodziewałem się, że znów odkryje przed nami duszę, ale wtę deszczową noc rządziła nim ambicja i nie chciał pokoju za cenę swego życia lubwygnania.Pragnął go osiągnąć na korzystnych dla siebie warunkach.- Niechwspomagają was jutro bogowie, do których się modlicie - powiedział cicho.Aby dotrzeć do swoich ludzi, musiałem jechać konno.Spieszyłem się i trzyrazy spadłem na ziemię.Nie stanowiło to pomyślnej wróżby, ale na szczęście drogabyła grząska i błotnista, więc ucierpiała tylko moja duma.Artur cały czas mitowarzyszył.Gdy byliśmy o rzut włócznią od miejsca, gdzie migotały w strugach deszczu rozpalone przez moich ludzi ogniska, wstrzymał konia i powiedział:- Spraw się jutro dobrze, Derfel, a będziesz miał własny sztandar i godło natarczy.Na tym świecie albo w Krainie Cieni, pomyślałem, ale nie powiedziałem tegogłośno, aby nie kusić bogów.Następnego dnia o brzasku mieliśmy stawić czołocałemu światu.%7ładen z moich ludzi nie próbował złamać żołnierskiej przysięgi.Kilku chciałomoże uniknąć walki, ale wstydzili się okazać słabość, wyruszyliśmy więc w środkunocy w drogę, nie bacząc na strugi deszczu.Artur pożegnał nas i podążył do obozuswoich jezdzców.Nimue chciała koniecznie nam towarzyszyć.Kiedy obiecała, że uczyni nasniewidzialnymi, moi ludzie nie chcieli już słyszeć o tym, by ją zostawić.Odprawiłastosowne obrzędy, zanim wyruszyliśmy w drogę, używając czaszki zagryzionej przezwilka owcy, którą znalazła w rowie w pobliżu obozu.Wydobyła ją przy świetlepochodni z krzaków i ściągnąwszy z odciętej głowy zwierzęcia resztki zrobaczywiałejskóry przykucnęła na ziemi z cuchnącą czaszką, przykrywając się płaszczem.Przezdłuższą chwilę wdychała potworne wyziewy padliny, po czym wstała i z pogardąkopnęła czaszkę na bok.Sprawdziwszy, jak daleko się potoczyła, oznajmiła ponamyśle, że nasz nocny przemarsz nie zostanie zauważony przez wrogów.Artur,zafascynowany czarami Nimue, zadrżał z przejęcia, słysząc jej słowa.Po chwili objąłmnie i powiedział:- Jestem twoim dłużnikiem, Derfel.- Nic podobnego, panie.- Dziękuję ci przede wszystkim za wiadomość od Ceinwyn.- Artur ucieszyłsię ogromnie, że mu przebaczyła.Wzruszył ramionami, gdy dodałem, że prosi o jegoopiekę.- W Dumnonii nie musi się nikogo obawiać - stwierdził.Poklepał mnie po plecach i rzekłszy:  Do zobaczenia o świcie patrzył, jakznikamy w ciemnościach.Szliśmy przez porośnięte trawą łąki i pola, z których zebrano niedawno plony.Marsz utrudniały nam jedynie ciemności, grząska ziemia i ulewa.Deszcz siekłnieubłaganie z lewej strony, od zachodu.Był dokuczliwy i przenikliwie zimny.Początkowo maszerowaliśmy zwartą grupą, aby nikt nie zabłądził w ciemnościach.Przez cały czas nawoływaliśmy się po cichu, sprawdzając, gdzie są nasi towarzysze. Niektórzy próbowali chwytać się płaszczy kolegów, ale potykali się o ich włócznie.W końcu kazałem wszystkim stanąć i utworzyć dwuszereg.Każdy miał zawiesićsobie tarczę na plecach i trzymać się włóczni idącego przed nim żołnierza.Cavanszedł na końcu, pilnując, by nikt nie został z tyłu, a Nimue i ja byliśmy na czele.Trzymała mnie za rękę, aby się nie zgubić.To, co łączyło nas podczas Lughnasy,wydawało mi się teraz nierealnym snem.Nimue jakby o wszystkim zapomniała.Godziny, które spędziliśmy razem w altance, podobnie jak miesiące jej pobytu naWyspie Umarłych, służyły określonemu celowi i teraz były już bez znaczenia.Dotarliśmy do lasu.Po chwili wahania ruszyłem w dół po stromym,błotnistym zboczu.Panowały tam tak nieprzeniknione ciemności, że przeprowadzenieprzez nie pięćdziesięciu ludzi wydawało się niewykonalne, ale Nimue zaczęła cichozawodzić i wszyscy podążali za jej głosem.Byliśmy rozproszeni, lecz jakimś cudemwyszliśmy na łąkę po drugiej stronie lasu.Cavan i ja policzyliśmy ludzi, a Nimuekrążyła wokół nas, szepcząc magiczne zaklęcia.Ogarniała mnie coraz większa rozpacz, już nie tylko z powodu ciemności ideszczu.Sądziłem, że znam topografię terenu na północ od miejsca, gdzie obozowalimoi ludzie, ale w trakcie naszego żmudnego marszu zupełnie straciłem orientację.Nie miałem pojęcia, gdzie jestem, ani w którym kierunku powinienem iść.Wydawałomi się, że szliśmy dotychczas na północ, ale nie widząc na niebie gwiazd ani księżycanie byłem tego pewny.- Na co czekasz? - zapytała mnie szeptem Nimue.Milczałem, nie chcąc się przyznać, że zgubiłem drogę.A może chciałemukryć swoje przerażenie.Nimue wyczuła moją bezradność i przejęła inicjatywę.- Mamy przed sobą rozległą łąkę - oznajmiła.- Kiedyś wypasano tam owce,ale teraz ich nie ma, więc nie natkniemy się na pasterzy ani na psy.Będziemy szlicały czas pod górę, ale droga jest łatwa.Trzymajcie się tylko razem.Na końcu łąkijest las, w którym zaczekamy do świtu.Powinniśmy szybko tam dotrzeć.Wiem, żejesteście wszyscy przemoczeni i zmarznięci, ale jutro ogrzejemy się przy ogniskachnaszych wrogów - oznajmiła z niezachwianą pewnością.Nie sądzę, bym sam zdołał tej nocy doprowadzić moich ludzi bezpiecznie docelu, ale Nimue się to udało.Twierdziła, że swoim jednym okiem widzi wciemnościach lepiej niż my.Może tak rzeczywiście było, a może po prostu znaładobrze tę okolicę, w każdym razie świetnie się spisała.Ostatnia godzina marszu upłynęła bez problemów.Szliśmy grzbietem zachodniego wzgórza nad doliną Lugg,widząc płonące w mroku ogniska wrogów.Dostrzegłem nawet barykadę zezwalonych pni sosen i lśniącą wstęgę rzeki Lugg.Nasi wrogowie wrzucali do ogniawielkie kłody, aby oświetlić drogę, którą mogli przybyć z południa napastnicy.Dotarłszy znowu do lasu osunęliśmy się na mokrą ziemię.Niektórzy z naszapadli w płytką drzemkę, z której człowiek budzi się zmarznięty, zmęczony iobolały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •