[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Facetka z morza i jej mąż nie pochodzili stąd.Zciśle biorąc, nie z odcinka Mie-rzei pomiędzy Piaskami a Stegną.Mieszkali gdzieś w Gdańsku, a może w Sto-gach, tam w Piaskach zatrzymali się w pustej szopie, należącej do jakiegoś ich23znajomego, na jego działce, po przodkach może przez niego odziedziczonej, cho-ciaż skąd mu do przodków na tym terenie.Mieli klucze.Ledwo trzy dni tu byli,nikt ich nie znał.No i w nocy tajemniczo i dramatycznie zniknęli.Nikt by o tym nie wiedział, gdyby nie kupcy bursztynowi.Od rana plątali sięw Piaskach między ludzmi, bo sporadyczny, nagły, imponujący wyrzut bursztynudotarł do nich błyskawicznie, i przystąpili do zakupów.O babie, co wlazła go-ła, też wiedzieli i zaczęli się do niej dobijać, bez rezultatu.Zajrzeli przez okna,zobaczyli puste wnętrze.Musiało to wnętrze robić nie najlepsze wrażenie, ponieważ przyjechał tamnajpierw WOP, a potem milicja.Ruszyły plotki, krew w żyłach mrożące.Wyłowiony bursztyn również znikł do ostatniego okrucha. Na litość boską, byłeś tam przecież! syczałam dziko do słodkiego pie-ska. Obstawiałeś tych zbieraczy! Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś? Zatkałeśsobie oczy i uszy?! Gdybym został do rana, pewnie bym coś widział i słyszał.Musieli się wy-nieść pózniej.Niech cię ręka boska broni w ogóle cokolwiek o mnie powiedzieć! Bo co? Bo nie życzę sobie być w to wplątany! Coś tam podejrzewają, ty sobiemożesz robić, co chcesz, a ja muszę wracać.Urlop mi się kończy! Skoro już cię tam diabli zanieśli, należało siedzieć do rana.Nie ukrywał już zdenerwowania, które teraz nabrało sensu.Na spóznienie dopracy nie mógł sobie pozwolić, a zatrzymanie go jako świadka stało się możliwe.Za skarby świata nie chciał być świadkiem i wcale mnie to nie dziwiło.Odechciało mi się szlajać po brzegu, zresztą pogoda nie sprzyjała.Huraganz północnego zachodu burzył morze, fala zalewała pół plaży, zimno było jak pio-run.Słodki piesek uparcie nikł mi z oczu.Nie protestowałam, bo miałam nadzie-ję, że się czegoś dowie.Nagłe ulotnienie się owych dwojga bursztynowych bo-gaczy miało zdecydowanie podejrzany charakter, a podstawę podejrzeń stanowiłfakt, że przybyli tu autobusem, żadnym pojazdem mechanicznym nie dyspono-wali, autobusem zatem musieli także odjechać.W nocy autobusy nie kursowały,a w pierwszym porannym nikt ich nie widział.Mogli, ostatecznie, oddalić się napiechotę, ale ciężar wyłowionego bursztynu czynił to mało prawdopodobnym.Je-denaście kilometrów do Krynicy Morskiej to niby nic takiego nadzwyczajnego,ale pod wiatr, który zatykał dech, a do tego przeszło pięćdziesiąt kilogramów naplecach.Musieliby lecieć trzy godziny, odpoczywać po drodze, wyruszyć od-powiednio wcześnie, żeby ich nikt z tymi worami nie zobaczył, a nikt ich przecieżw Krynicy nie widział, a nie wyruszyli wcześnie, bo nie widział ich także słodkipiesek.A może widział.?Nie mogłam tego wyjaśnić, bo znikał mi z oczu przez cały dzień, lekceważącskandalicznie moje protesty i zabierając samochód, czym w końcu doprowadził24mnie do takiej furii, że nazajutrz poleciałam plażą na piechotę do owych Piasków,które były miejscem tajemniczego wydarzenia.Owszem, wciąż te jedenaście ki-lometrów, ale nie niosłam żadnego ciężaru i leciałam z wiatrem.Pogoda popsuła się radykalnie, zaczął padać deszcz, który przekształcił sięw ulewę, zaledwie zdążyłam stracić z oczu ostatnie zabudowania Krynicy.Wróci-łabym zapewne, gdyby nie to, że wściekłość pchała mnie do przodu, a poza tym,wracałabym pod ten wiatr, siekący lodowatymi strumieniami.Do Piasków da-lej, bo dalej, ale chociaż wygodniej.Moja kurtka była uczciwie nieprzemakalna,miałam jednakże pełno wody w kieszeniach i w gumiakach.Pół godziny przedPiaskami deszcz przestał padać, za to wiatr zaczął się odwracać i przechodzićz zachodniego w północny.Mokra i niezle uchetana, zastanowiłam się, co teraz zrobić.Wracać tą samądrogą, nieco bokiem, jak koń na paradzie, żeby cały czas do tego wiatru znajdo-wać się tyłem, czy wyjść na brzeg i poszukać autobusu? Przyjeżdżał tu dwa razydziennie, sama dwukrotnie spotkałam to pudło na szosie, usilnie jęłam się za-stanawiać, o której godzinie to było.Rano.? Po południu.? Chyba raz jednoi raz drugie.Na logikę, z takiej miejscowości na końcu świata autobus powinienwyjeżdżać rano, dla ludzi jadących gdzieś tam, a drugi raz przybywać póznym po-południem, żeby ich przywiezć z powrotem.Mógł zresztą rano ludzi przywozić,a wieczorem odwozić, wszystko jedno, w każdym razie na ten wieczorny zdąży-łabym śpiewająco.Porzuciłam morze, na które trudno było nawet patrzeć, bo wiatr walił pooczach, i znalazłam przejście przez wydmy, najbliższe portu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]