[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Okrążywszy rusztowanie przy jednej ze ścian, detektyw podszedł do schodówwiodących na chór.Tam również nie było księdza.Ruszył więc w głąb świątyni,aż dotarł do zasłony, za którą znajdowały się drzwi z napisem:  Nieupoważ-nionym wstęp wzbroniony".- Jest tam kto? - zawołał cicho Brolin, po czym powtórzył pytanie.Nie doczekawszy się odpowiedzi, pchnął drzwi i zaczął iść wzdłuż ciemnegokorytarza prowadzącego do prezbiterium.Odezwał się ponownie, ale jegowołanie nadal pozostawało bez odzewu.Właśnie zbliżał się do jakiegośpokoju, gdy nagle wyłoniła się przed nim czyjaś twarz.Brolin drgnął, postaćzaś aż krzyknęła ze strachu.Był to otyły mężczyzna z włosami sterczącyminiczym słoma i twarzą pokrytą egzemą.Wyglądał na jakieś czterdzieści lat.- Co pan tu robi? - zapytał z lekką obawą w głosie.- Dzień dobry, jestem prywatnym detektywem.- Brolin pokazał mulegitymacje.- Przepraszam, ale w kościele nie zastałem nikogo dlatego.Chciałbym rozmawiać z ojcem Deweyem, jeśli to możliwe.Niewysoki ksiądz zmierzył Brolina od stóp do głów, po czym rzekł nieufnie: - Aw jakiej sprawie?- W sprawie zaginięcia pewnej kobiety - Obdarzywszy duchownegoprzyjaznym uśmiechem, detektyw dodał łagod-nie, ale stanowczo: - To bardzo ważne.Niewykluczone, że ojciec Deweymógłby mi pomóc ją odnalezć.Grozi jej niebezpieczeństwa.Mówił powoli, pozostawiając rozmówcy czas, aby ten przetrawił każde słowaNiespodziewanie na twarzy księdza odmalowało się zakłopotanie- Hm., rzecz w tym, że.ojca Deweya już tu nie ma, proszę pana.Miesiąctemu wyjechał do Filadelfii.Sytuacja nie wyglądała najlepiej.Brolin wsadził ręce do kieszeni, miał ochotęna papierosa.- A ksiądz jest tutaj od dawna?Mężczyzna o czerwonych policzkach przytaknął z dumą.- Od trzech lat Nazywam się Franklin-Lewitt- W takim razie chyba mógłby mi ksiądz pomóc.Ale ta rozmowa musipozostać miedzy nami, to poufne.Mogę księdzu zaufać?Tamten zrobił oburzoną minę.- Ja nie zdradzam tajemnic mój synu - odparł, zataczając ręką koło, jakbywszystko, co ich otaczało, miało być gwarancją, że dotrzymuje przyrzeczeń.- Dobrze.Znał ksiądz Meredith Powner?- O, tak.To ta mała, która zaginęła w zeszłym roku.Często tu przychodziła,prawdziwa chrześcijańska dusza! To o nią chodzi?- W pewnym sensie.Przypuszczam, że policja już o to księdza pytała, ale czywidział ksiądz, żeby kręciła się tutaj z jakimś mężczyzną, to znaczy rozmawiała? - Nie.Prawdę mówiąc, rozmawiała ze wszystkimi.Brolin pokiwał głową: nie spodziewał się żadnych rewelacji.Wyjąwszyfotografię Spencera Lyncha, którą dała mu Annabel, pokazał ją księdzuFranklinowi-Lewittowi.- A ten mężczyzna? Widział go ksiądz tutaj? Duchowny chwycił zdjęcie iprzyjrzał mu się bliżej.- Hm.Tak, chyba tak.To znaczy, nie jestem pewien, bo.- Z zakłopotaniempokazał na własną twarz.- Z trudem rozróżniam kolorowych, ale wydaje mi się,że wiem, kto to jest.Oczywiście nie znam jego imienia, ale już go widziałem.Te wyłupiaste oczy.Często przychodzi.Nic nie mówi, siada na końcu, zawsze wtym samym miejscu.Brolin skrzywił się i schował zdjęcie z powrotem.- Zawsze siada na końcu? - upewnił się.- Czy obok niego siedzi jakiśmężczyzna, czy jest sam?- Nie, jest sam, przynajmniej o ile mi wiadomo.Siada w ostatniej lubprzedostatniej ławce po lewej stronie, nie jestem pewien.Pan jest prywatnymdetektywem, zgadza się?- Owszem.Ksiądz sprawiał wrażenie, że się waha i zbiera na odwagę, oblizując wargi.- Czy jest jakiś problem? - zapytał Brolin.Duchowny w końcu wypuściłpowietrze i potrząsnąłgłową.- Nie, nie.Po prostu zastanawiałem się, dlaczego prywatny detektyw, a niepolicja, to wszystkaBrolin obserwował nerwowe zachowanie księdza, niezu-pełnie przekonany.- Zostałem wynajęty przez pewną rodzinę.Ksiądz Franklin-Lewitt udawał zainteresowanie, chociaż najwyrazniej myślamibył gdzie indziej.Po chwili odprowadził Brolina do kościoła wąskim korytarzemDo środka weszły dwie kobiety, które modliły się cicho w pierwszym rzędzieDetektyw podziękował księdzu gorąco, wprawiając go tym w zakłopotanie, poczym zostawiwszy mu numer swojego telefonu komórkowego, na wypadekgdyby coś mu się przypomniało, pożegnał się.Podczas gdy Brolin ruszył w kie-runku ostatnich ławek, duchowny zaczął się krzątać wokół ołtarza i robićporządek.Detektyw doszedł do rusztowania po lewej stronie przykucnął i zaczął sięuważnie przyglądać posadzce Wydało mu się dziwne, że Spencer za każdymrazem siadał w tym sa-mym miejscu.Skoro z nikim się nie spotykał, to znaczy, że coś stamtądzabierał. Spokojnie, nie podniecaj się! To pewnie tylko nawyk, chęć pozostawania wcieniu, z tyłu.Przychodzi tu tylko po to, żeby medytować albo się modlić.Dobrze, ale w takim razie dlaczego siada zawsze w tej samej ławce, po tejsamej stronie?"Przeczucie nie dawało Brolinowi spokoju.To nie mógł być czysty przypadek. Nie znalazłszy niczego, przesunął się do następnego rzędu, dotykając kolanamizimnej posadzki.Palce detektywa ślizgały się po podłodze, zgarniając kłębkikurzu. Nic tam nie widać! A co spodziewasz się znalezć, Sher-locku? Fosforyzującyślad?"Wyjąwszy z kieszeni miniaturową latarkę, którą nosił na takie właśnie okazje,omiótł jej światłem przestrzeń przed sobą, centymetr po centymetrze.Jedna z wiernych, która podążała nawą tak długo, aż zrównała się zdetektywem, popatrzyła nań ze złością przemieszaną z lękiem, po czym wyszłaz kościoła, nie tracąc czasu.Brolin pochylił się trochę niżej, aby sprawdzić pod ławką.Obejrzał wszystkodokładnie, bez pośpiechu.Nic.Następnie wrócił do ławki na końcu, w rzędzie,który zbadał już wcześniej, ale dość pobieżnie i bez światła, i zaczął od nowa.Wreszcie niemal się położył, żeby zajrzeć pod spód.Coś przykuło uwagędetektywa.Jakiś metr od niego zwisał z ławki kwadratowy kawałek taśmysamoprzylepnej.Przesunąwszy się na plecach jeszcze bliżej, Brolin dostrzegłdwa strzępki taśmy i ślady po innych paskach, które zostały odklejone.Niektóre z nich musiały być dość stare, inne wyglądały na stosunkowo świeże.Detektyw nie posiadał się z radości. Mam cię, Spencerze! To tak się porozumiewasz z członkami swojego klanu,co? Przyklejacie sobie ciche liściki - ot tak, po prostu.Wasze bractwoprzekazuje sobie nawzajem pomysły albo rozkazy, i nikt nic nie widzi".Chwyciwszy skórzane etui, z którym nigdy się nie rozstawał, wyjął z niegoplastikową torebkę i pincetę, za pomocą której oderwał taśmę.Po czymwyprostował się z miną zwycięzcy, odczuwając zawrót głowy, który towarzyszyłmu za każdym razem, gdy robił postępy w śledztwie i dokonywał jakiegośodkrycia.Stojący na podwyższeniu między dwoma świecznikami ksiądz Franklin-Lewitt,otoczony dymem z kadzidła, które właśnie zapalił, obserwował Brolina corazbardziej za-troskany.16Jack Thayer, Brett Cahill i Annabel 0'Donnel pracowali wspólnie aż dowczesnego popołudnia, usiłując rozwiązać zagadkę, jaką krył tekst wypisany napocztówce.Thayer zdołał się skontaktować tylko z jednym z trzech Johnów Wilke-sów, którzy go interesowali, mieszkańcem Filadelfii, niestety, żaden zczłonków jego rodziny ani znajomych nie miał inicjałów J.C Pan Wilkes obiecałwprawdzie, że jeszcze się nad tym zastanowi, z jego głosu można było jednakwywnioskować, że nie zamierza tracić czasu na policję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •