[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzasnęła drzwiami i przekręciła klucz w zamku.Pochwyciłem jej kroki na ganku.Potem zatrzasnęły się drzwi samochodu i silnik zmienił obroty.Opony zachrzęściły na drodze prowadzącej w kierunku chatek.W końcu wszystkie odgłosy roztopiły się w szumie przenośnych odbiorników radiowych.Stałem, rozglądając się po chatce, potem zrobiłem parę kroków.Nie trafiłem na nic podejrzanego.W blaszanym pojemniku trochę śmieci, w zlewie nie pozmywane filiżanki i garnek pełen fusów.Nie znalazłem ani kawałka papieru, nikt też nie zostawił historii swego życia spisanej na pudełku od zapałek.Zapasowe drzwi również były zamknięte.Wychodziły na majaczący w mroku las.Potrząsnąłem nimi i pochyliłem się, żeby z bliska obejrzeć zamek.Zwykła zasuwka.Otworzyłem okno.Osłaniała je przybita do zewnętrznej ściany siatka.Wróciłem do drzwi i naparłem na nie barkiem.Nie puszczały.Na domiar złego głowa znów dała o sobie znać.Obmacałem kieszenie, ale spotkał mnie zawód.Nie miałem nawet najprostszego wytrycha za pięć centów.W szafce kuchennej znalazłem otwieracz do konserw.Podważyłem nim róg siatki i nieco odgiąłem, po czym stanąłem na zlewie i sięgnąłem do zewnętrznej klamki drzwi.W zamku namacałem klucz.Przekręciłem go, wciągnąłem rękę z powrotem i wyszedłem z chatki.Potem wróciłem, żeby pogasić światła.Moja broń leżała na ganku, koło otaczającej go niskiej barierki.Zatknąłem pistolet pod pachę i zszedłem do stóp wzgórza, gdzie zostawiłem samochód.VIWewnątrz ujrzałem ladę, zaczynającą się tuż obok drzwi, pękaty piecyk, a na ścianie dużą niebieskawą mapę okolicy i kilka pomarszczonych kalendarzy.Na ladzie leżały sterty zakurzonych folderów, zardzewiałe pióro, butelka atramentu i pociemniały od potu stetson.Za ladą, przy starym dębowym biurku z szufladami, obok wysokiej, pokrytej śniedzią mosiężnej spluwaczki, siedział dobrze zbudowany, jowialny mężczyzna.Odchylił się na krześle, skrzyżowawszy na brzuchu duże, nieowłosione ręce.Miał na sobie schodzone wojskowe półbuty koloru brązowego, białe skarpetki, sprane brązowe spodnie na spłowiałych szelkach i koszulę khaki, zapiętą pod szyją.Jego mysie włosy na skroniach przypominały brudny śNieg.Na lewej piersi połyskiwała gwiazda.Siedząc opierał się raczej na lewym niż na prawym biodrze, ponieważ z prawej tylnej kieszeni wystawała mu brązowa skórzana kabura, a z niej - przynajmniej na stopę - pistolet kalibru 45.Mężczyzna miał duże uszy, przyjazne oczy i w ogóle sprawiał wrażenie groźnego jak wiewiórka, tyle że trochę mniej nerwowego.Oparłem się na ladzie i patrzyłem na niego.Skinął mi głową, po czym w spluwaczce wylądowało chyba ze ćwierć litra brązowego soku.Zapaliłem papierosa i rozejrzałem się, gdzie by tu wyrzucić zapałkę.- Choćby na podłogę - powiedział.- Co mogę dla ciebie zrobić, synu?Cisnąłem zapałkę na podłogę i brodą wskazałem wiszącą na ścianie mapę.- Szukam mapy tych okolic.Dawniej rozdawano je za darmo w biurach informacji handlowej.Ale obawiam się, że to nie jest biuro informacji handlowej.- Nie mamy żadnych map - odparł mężczyzna.- Były całe stosy, parę lat temu, ale się skończyły.Słyszałem, że Sid Young ma jeszcze jakieś mapy w swoim sklepie fotograficznym koło poczty.On jest sędzią pokoju, nie tylko właścicielem sklepu fotograficznego, i rozdaje je turystom, zaznaczając, gdzie wolno, a gdzie nie wolno palić ognisk.Mamy tu spore zagrożenie pożarowe.A dobra mapa okolic wisi tam, na ścianie.Z przyjemnością wskażę panu każde miejsce.Dokładamy starań, żeby nasi letnicy czuli się jak w domu.Westchnął leniwie i strzyknął kolejną porcją śliny.- Pańskie nazwisko? - spytał.- Evans.A pan reprezentuje tu prawo?- Tak.Jestem posterunkowym w Puma Point i zastępcą szeryfa w San Bernardino.Cały nasz wymiar sprawiedliwości to Sid Young i ja.Nazywam się Barron.Pochodzę z Los Angeles.Osiemnaście lat służby w pożarnictwie.Trafiłem tutaj jakiś czas temu.Bardzo tu miło i spokojnie.A pan przyjechał służbowo?Nie przypuszczałem, że tak szybko będzie mógł powtórzyć swój wyczyn, ale się myliłem.Spluwaczka otrzymała pokaźną porcję.- Służbowo? - zdziwiłem się.Potężny mężczyzna zdjął jedną rękę z brzucha i wcisnął palec pod kołnierzyk, starając się go rozluźnić.- Służbowo - powtórzył łagodnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]