[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy­tałem, że w niektórych kopalniach złota w RPA jest ciepło, ale tam nigdy nie byłem.A tutaj było na­wet nie ciepło, tylko zwyczajnie gorąco.I na do­datek ta wilgoć jak w cieplarni.Ale zaczynam wybiegać za bardzo naprzód, a nie chcę tego.Chcę opowiedzieć, jak było, od począt­ku do końca, i podziękować Bogu, że już nigdy nic podobnego się nie wydarzy.Na początku sierpnia, niecałe dwa tygodnie po tej historii, wszystko się znów zawaliło.Może gdzieś głębiej, w dewonie coś tąpnęło, a może stemple rozpadły się pod wpływem świeżego powietrza.Nigdy nie będzie wiadomo na pewno; w każdym razie wszystko runęło, miliony ton wapnia i łupka.Kiedy sobie pomyślę, jak bliski zasypania był wtedy pan Garin z synem (nie wspo­minając o panu Allenie Symesie, Geologu Doskona­łym) , dostaję gęsiej skórki.Starszy chłopiec, John, chciał obejrzeć Pannę Mo, naszą największą koparkę.Porusza się po szynach i pracuje głównie na zboczach od wewnątrz, najczęściej wykopując ławy w piętnastometrowych odstępach.Kiedyś, na początku lat siedemdziesiątych była to największa koparka na planecie Ziemi.Więk­szość dzieci - szczególnie chłopcy - jest nią zafa­scynowana.Duzi chłopcy zresztą też! Garin chciał ją zobaczyć „z bliska” nie mniej od Johna i przypuszczałem, że Seth też będzie chciał.Ale tu się myliłem.Pokazałem im drabinkę na burcie Mo, prowadzącą do kabiny operatora, ponad trzydzieści metrów nad ziemię.John zapytał, czy mogą wejść na górę.Po­wiedziałem, że nie, bo to zbyt niebezpieczne, ale jak chcą, to mogą pochodzić po szynach.To też jest niezłe przeżycie, każda taka szyna ma szerokość miejskiej ulicy, a stalowe płyty, z których są zrobione, mają po metr szerokości.Pan Garin postawił Setha na ziemi i weszli po drabince na jedną z szyn Mo.Wszedłem za nimi, mając tylko nadzie­ję, że nikt nie spadnie.Gdyby coś się stało, po­szedłbym pod sąd jak nic.June Garin została tro­chę z tyłu, żeby zrobić nam zdjęcia, jak stoimy objęci ramionami i roześmiani.Wygłupialiśmy się i robiliśmy miny do obiektywu; zabawa była przed­nia, dopóki dziewczynka (Louise?) nie zawołała: „Wra­caj Seth! Natychmiast! Nie wolno odchodzić tak da­leko!”Nie mogłem go dojrzeć z góry, z tej szyny, bo zasłaniała koparka, ale widziałem, jak wystraszona była jego matka, kiedy go zobaczyła.„Seth! - krzyknęła.- Natychmiast z powrotem!”Krzyknęła tak ze dwa czy trzy razy, a potem rzu­ciła aparat i pobiegła za nim.Cisnęła nikona za kilkaset dolarów jak paczkę papierosów, więcej mi nie było trzeba.Pognałem do drabiny i błyskawicz­nie znalazłem się na dole.Cud, że nie spadłem i nie złamałem karku.Jeszcze większy cud, że Garinowi i Johnowi też się nic nie stało, ale wte­dy o tym nie pomyślałem.W ogóle o nich zapomnia­łem, prawdę mówiąc.Mały już się wspinał po zboczu, ku wejściu do starej kopalni, wszystkiego jakieś sześć metrów od dna wyrobiska.Kiedy to zobaczyłem, od razu wie­działem, że matka nigdy w życiu go nie dogoni, za­nim dzieciak wejdzie do środka.Nikt by go zresz­tą nie dogonił, jeśliby zamierzał wejść.Serce chcia­ło mi stanąć w gardle, ale mu nie pozwoliłem, tyl­ko popędziłem jak najszybciej za bachorem.Zrównałem się z panią Garin akurat w chwili, gdy Seth dotarł do wejścia.Przystanął na moment i łu­dziłem się jeszcze, że nie chce wchodzić.Myśla­łem, że jeśli nie ciemność, to może odstręczy go zapach, jakby swąd popiołu ze zgaszonego ogniska zmieszany z wonią przypalonej kawy i odpadków mięsa.Jednak wszedł, i to nawet nie spojrzawszy na mnie, chociaż darłem się, że nie wolno.Minąłem mamusię, zaklinając ją na wszystkie świę­tości, żeby trzymała się z daleka, że sam tam pójdę i przyprowadzę go.Kazałem jej, by powtórzyła to mężowi i synowi, ale Garin oczywiście nie po­słuchał.W jego sytuacji pewnie postąpiłbym tak sa­mo.Wspiąłem się pod górę, przerwałem żółtą taśmę.Bachor był mały, więc przeszedł sobie dołem.Sły­szałem taki słaby poszum, prawie zawsze się to sły­szy w starych kopalniach.Jakby wiatr albo huczą­cy w oddali wodospad.Nie wiem, co to właściwie jest, ale nigdy za tym nie przepadałem.Nie znam nikogo, kto by to lubił.Jakiś taki upiorny od­głos.Tyra razem jednak słychać było coś, co podobało mi się jeszcze mniej - rodzaj przyciszonego pisku czy żałośliwego szeptu.Podczas poprzednich oglę­dzin chodnika nie słyszałem tego, ale zorientowa­łem się od razu, co to jest - ocierające się o sie­bie łupki i skały magmowe.Ma się wrażenie, że ziemia mówi.W dawniejszych czasach na ten odgłos wszyscy opuszczali kopalnię, bo wiadomo było, że się może zawalić w każdej chwili.Podejrzewam, że Chińczycy, którzy pracowali w Grzechotniku w ty­siąc osiemset pięćdziesiątym ósmym, albo nie wie­dzieli, co ten odgłos oznacza, albo kazano im nie zwracać na niego uwagi.Kiedy przeszedłem przez taśmy, podłoże zaczęło się osuwać, więc przyklęknąłem na jedno kolano.Za­uważyłem przy tym, że coś leży na ziemi.To była ta plastikowa figurka małego - ruda kobieta z la­serowym pistoletem.Musiała mu wypaść z kieszeni i kiedy ujrzałem ją leżącą wśród tych kamiennych odpadów, które nazywamy skałą płoną, wydało mi to się bardzo złym znakiem, aż przeszedł mnie okropny dreszcz.Podniosłem ją, wsunąłem do kieszeni i dopiero później, kiedy emocje opadły, przypomnia­łem sobie o niej, po czym oddałem prawowitemu wła­ścicielowi.Gdy opisałem tę zabawkę mojemu sio­strzeńcowi, powiedział, że to figurka Cassie Stiles (tak się pisze?), z serialu „Motorowe gliny”, o którym tyle rozprawiał bachor.Usłyszałem za sobą osuwające się kamienie i ciężki oddech; to Garin wspinał się po zboczu.Pozostała trójka stała na dole, tuląc się do siebie.Dziewczynka płakała.„Wracaj pan, ale to już! - zawołałem.- Ta sztol­nia może się w każdej chwili zawalić! Cholerstwo ma ponad sto trzydzieści lat!”„Niech sobie ma i tysiąc - Garin na to; nawet się nie zatrzymał.- Tam jest mój syn i muszę go wydostać” [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •