[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy ją odzyskałem, olbrzymi ciężar przyciskał mnie do ściany.Ostrożnie pomacałem ręką: pokryta łuską skóra, a pod nią zarys jakiejś kończyny czy odnogi.Wstręt kazał mi uwolnić się jak najszybciej.W końcu stanąłem chwiejnie na nogach, ale nadal ściskając miecz w dłoni, jak gdybym tylko z własnej woli mógł go wypuścić z rąk.- Orsyo! Orsyo! - Zawołałem najpierw głosem, a po­tem myślą.Czy mimo woli wzięła udział w walce i leżała teraz zmiażdżona martwym cielskiem potwora?- Orsyo!- Idę.- odezwała się myślą i z pewnej odległości.Oparłem się o skałę i spróbowałem po omacku ustalić, czy nie poniosłem jakiegoś uszczerbku.Żebra i bok miałem obolałe, ale uznałem, iż nic sobie nie połamałem.Dopisało mi szczęście, zbyt dużo miałem szczęścia, abym uwierzył, że był w tym jedynie uśmiech losu.Czy Sulkarczycy mieli rację? Czy wziąwszy do ręki złocisty miecz, przejąłem z nim jakąś cząstkę dawnego właściciela? Co znaczyło dziwne słowo, które rzuciłem w twarz (jeśli to była twarz) wroga, gdy go zaatakowałem? Nie mógłbym stracić go teraz.nie mógłbym nigdy.- Kemoc.- Tutaj!Zbliżała się.Wyciągnąłem ręce, dotknąłem jej skóry i natychmiast jej palce zacisnęły się tak mocno na mym przegubie, że sprawiły mi ból.- Wpadłam do wody.Myślę, że byłam oszołomiona.Prąd zniósł mnie w stronę jaskini.Co.co się stało?- Potwór nie żyje.- Zabiłeś go!- To miecz go zabił.Ja go tylko trzymałem.Ale wydaje mi się, że wybraliśmy niebezpieczną drogę.Jeżeli spotkaliś­my jedną taką niespodziankę, możemy natknąć się na inne.- Thasowie nadchodzą, a z nimi tamten obcy.- Jaki obcy?- Nie mam pojęcia.Wiem tylko, że należy do sił Ciemności.Nawet w przybliżeniu nie przypomina człowieka i Thasowie boją się go, chociaż zmuszeni są mu towarzyszyć.A więc musieliśmy iść dalej.Obeszliśmy jakoś cielsko martwego potwora, które stało się monstrualną tamą, częściowo zatrzymującą wody strumienia.Chociaż przedtem brodziliśmy w wodzie po kolana, teraz jej poziom szybko się podnosił.Przyśpieszyliśmy kroku, gdyż obawiałem się, że tunel może zostać zalany.- Oczy.Powiedziałaś, że oczy cię przyciągały? - zapytałem w drodze.- A ty nic nie czułeś? - Odczytałem jej zaskoczenie.- Że nic nie można było zrobić, tylko mu ulec, zrobić tak, jak chciał? Ale nie, ty nie mogłeś tego czuć, bo nie zdołałbyś walczyć.Zaprawdę, masz własne zabezpieczenia, przybyszu zza gór!Na ile Orsya zdołała mi to wyjaśnić, spojrzenie potwora pokonało jej wolę i przyciągało ku sobie.Zastanawiałem się, czy tym sposobem polował w tych ciemnych jaskiniach, wabiąc ku sobie zdobycz.Moja odporność na ów czar zaskoczyła nas oboje.Musiało to mieć coś wspólnego z mieczem.Choć taki pogląd może wydać się szalony, ale byłem przekonany, że złocistego brzeszczotu używano w przeszłości do walki z takim właśnie potworem i że dotarło do mnie jej wspomnienie.Z ulgą stwierdziliśmy, że woda podniosła się nam tylko do piersi.Zastanawiałem się, co Thasowie pomyślą o ogrom­nym cielsku w tunelu, kiedy się na nie natkną.Podziemny strumień rozszerzył się, tworząc jeziorko i usłyszeliśmy huk wodospadu.Światło, dzienne światło, choć szare i niewyraźne z oddali, rozlało się ukazując nam ozdobiony koronką piany wodospad.ROZDZIAŁ XIIPył wodny opadał na nas mżawką.Pociągnąłem Orsyę do najbardziej oddalonej od wodospadu ściany, żeby lepiej przyjrzeć się widniejącym w górze otworom.Oboje doskonale rozumieliśmy, że nie zdołamy się wspiąć w pobliże wodospadu, ponieważ tutaj skały stale pokrywał wodny pył.Drugi otwór także był dla nas niedostępny, znajdował się bowiem w sklepieniu jaskini i chyba tylko na skrzydłach można by tam dotrzeć.Dlatego uważnie przyj­rzałem się trzeciemu.Ta wąska szczelina prześwitywała na prawo od wodospadu i przez większą część wspinaczki będzie można się trzymać z dala od spadających kaskad.Ale choćbyśmy nawet wydostali się na zewnątrz, nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka, ani w jakiej części kraju się znajdziemy.Powiedziałem to Orsyi, lecz ona pokręciła głową.- Jesteśmy wśród Wzgórz.Nadal masz przed sobą Ciemną Wieżę.Nie wiedziałem, skąd ta pewność, nie zamierzałem jednak się spierać.- Czy możesz się wspinać? - zastanowiło mnie, czy jej płetwiaste stopy równie łatwo znajdą oparcie jak moje.- Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję.Tak jak się obawiałem, nawet tutaj kamienie były śliskie, mimo że znajdowaliśmy się poza zasięgiem mżawki.Skalna ściana okazała się jednak szczęśliwie na tyle nierówna, że zapewniała niejakie oparcie dla rąk i nóg.Nie mogliśmy jednak się śpieszyć.Szedłem pierwszy, wypróbowując każdy uchwyt i każde miejsce, zanim zdecydowałem się obciążyć je całym swoim ciałem.Co jakiś czas oglądałem się, czy Orsya idzie za mną.Nie wyglądała na wyczerpaną, chociaż poruszała się powoli.Mniej więcej po przebyciu dwóch trzecich wysokości natrafiłem na niewidoczny z dołu uskok, mały występ, który nawet trudno byłoby nazwać półką skalną.Mógł jednak zapewnić nam wypoczynek, tak bardzo potrzebny po wielogodzinnej ucieczce.Wyciągnąłem się na półce skalnej i pomogłem Orsyi wspiąć się i położyć obok mnie na niewielkiej przestrzeni.Lecz Kroganka zwróciła głowę w stronę bardzo wąskiej szczeliny w skale za naszymi plecami i badała powietrze.- Thasowie!- Tutaj? - Nie było to miejsce nadające się do walki.Nie chciałem też ruszać w drogę, kiedy wróg mógł za­atakować nas od dołu.- Nie teraz - dodała po chwili.- Ale ta szczelina prowadzi do jednej z ich nor.Lepiej nie zatrzymujmy się tu dłużej.Miała rację.Nie mogliśmy odpoczywać przy wejściu do thaskiego korytarza, zwłaszcza że wystarczyłoby lekkie pchnięcie, abyśmy spadli w przepaść.Wstałem starając się zapomnieć o obolałych ramionach i zmęczonych rękach.Przed sobą mieliśmy najgorszy odcinek drogi.Myśl tylko o tych calach, które masz przed sobą - o następnym oparciu dla ręki - a potem o jeszcze następnym.Ostatnia część wspinaczki stała się dla mnie prawdziwą męką.Moja okaleczona ręka zupełnie zdrętwiała.Widzia­łem, jak porusza się i chwyta, ale nie czułem kamienia pod sztywnymi palcami.I przez cały czas bałem się, że przy następnym kamiennym występie mimowolnie rozluźnię uchwyt.Lecz tę właśnie rękę przesunąłem w końcu przez otwór wiodący do świata zewnętrznego.Przekonałem się wtedy, iż nadal znajdujemy się na dnie rozpadliny.Płynął w niej ten sam strumień, który spadał kaskadami w jaskini.Zewsząd otaczały nas tylko skały i piasek.Wyglądaliśmy strasznie.Odzież mieliśmy w strzępach, na rękach i nogach obok ciemnych siniaków zauważyłem świeże zadrapania, zaschłe błoto i inne ślady pełnej przygód podróży [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •