[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skromne, ale własne - rzekł raźno Petersen: - No, do roboty! - Zerknął na George'a, który akurat wyciągał z kosza butelkę piwa.- Niektóre sprawy mają pierwszeństwo, co?- Mam straszne pragnienie - odparł George z godnością.- Mogę je zresztą gasić rozpalając ogień.- Zajmiesz się naszymi gośćmi.Mam do załatwienia pewną sprawę.- A ja nadzieję, że będziesz za pół godziny.Wrócił po godzinie.George nie uznawał załatwiania rzeczy połowicznie i do tego czasu w izbie zrobiło się bardziej niż ciepło - płyta kuchenna rozżarzyła się do czerwoności i w pokoju można było udusić się z gorąca.Petersen celowo zostawił drzwi otwarte, a na stole umieścił drugi wiklinowy kosz.- Prowiantu część dalsza.Przepraszam za spóźnienie.- Nie martwiliśmy się - uspokoił go George.- Możesz od razu siadać do stołu.My już jedliśmy.- Zajrzał do środka nowo przyniesionego kosza.- I to ci zajęło tyle czasu?- Spotkałem znajomych.- A gdzie ciężarówka? - zapytała Sarina stając w drzwiach.- Tam dalej, wśród drzew.Nie widać jej z góry.- Myślisz, że szukają nas z powietrza?- Nie, ale nie warto ryzykować.- Usiadł do stołu i zrobił sobie kanapkę z salami i żółtym serem.- Jeśli ktoś chciałby się przespać, to teraz.Ja zamierzam się zdrzemnąć; wczoraj nie spaliśmy w ogóle.Położę się na dwie, trzy godziny.I tak wolę jechać nocą.- A ja wolę w nocy spać - oświadczył George i sięgnął po następną butelkę.- Będę cię strzegł jak źrenicy oka.Jedz, myśmy już sobie dogadzali, kolej na ciebie.Po pitraszeniu Giovanniego człowiek zjadłby konia z kopytami.Petersen zdecydował się udowodnić, że nie jest w tej kwestii wyjątkiem.Po chwili oderwał się od jedzenia, rozejrzał wokół i spytał George'a:- A dokąd poszły nasze złośnice?- Wyszły sobie.Chyba na spacer.- To moja wina, nie uprzedziłem cię.- Wstał i wyszedł.Lorraine i Sarina odeszły może na czterdzieści metrów.- Wracajcie! - zawołał.Zatrzymały się i odwróciły.Nakazująco machnął ręką.- Wracajcie!Wymieniły spojrzenia i nie śpiesząc się, zaczęły wracać.- Cóż złego w niewielkim spacerku? - dziwił się George.Petersen zniżył głos tak, by nikt w izbie nie słyszał.- Zaraz ci powiem.I powiedział mu, a George kiwnął ze zrozumieniem głową.Petersen zamilkł, kiedy dziewczyny były już niedaleko.- Co się znowu stało? Co znowu jest nie tak? - niecierpliwiła się Sarina.- Jeśli szukałyście tego.- Ruchem ręki wskazał szopę stojącą nie opodal.- Nie.Wyszłyśmy na spacer.Co w tym złego?- Do środka!- Jak sobie życzysz.- Sarina uśmiechnęła się słodko.- Korona z głowy by ci nie spadła, gdybyś powiedział o co chodzi.- Żołnierz nie zwraca się tak do oficera.Fakt, że jesteście kobietami niczego nie zmienia.- Sarina już się nie uśmiechała; ton głosu Petersena nie zachęcał do żartów.Zaraz wam powiem dlaczego: bo ja tak chcę.Dlatego.Bo nie wolno wam robić niczego bez mojej zgody.Bo jesteście jak dzieci we mgle.Bo wreszcie zaufam wam dopiero wtedy, kiedy wy mnie zaufacie, jasne?Spojrzały na siebie niczego nie rozumiejąc i weszły do środka bez słowa.- Troszkę ostro je potraktowałeś - zauważył George.- Znów odzywa się twoja skromność do dam.Naturalnie, że potraktowałem je ostro.Może w końcu do nich dotrze, że nie wolno im się ruszać bez pozwolenia.Mogły nam nieźle wszystko skomplikować.- Chyba tak, owszem, ale nie zdawały sobie z tego sprawy.Dla nich jesteś strasznym zbirem i jeszcze się czepiasz.Do tego kompletnie irracjonalnie, tylko po to, żeby się czepiać.Nic to, Peter, kiedy z czasem docenią twe ogromne zalety, mogą cię wręcz nawet pokochać.W izbie Petersen zarządził:- Proszę, żeby nikt nie wychodził na zewnątrz.Poza Georgem i Alexem.No i Giacomo.- Giacomo nigdzie się nie wybiera - odparł zaspanym głosem siedzący na ławie Giacomo, unosząc głowę znad skrzyżowanych na stole ramion.- A Ja nie mogę? - zapytał Michael.- Nie.- To dlaczego Giacomo może? - Ty nie jesteś Giacomo - uciął Petersen.Petersen zbudził się dwie godziny później i potrząsnął głową, by odegnać sen.Spostrzegł, że nie śpią tylko niezmordowany George - z piwem w dłoni - i trzej jeńcy.Wstał i obudził resztę.- Zaraz ruszamy.Czas na herbatę, kawę, wino, czy na co tam macie ochotę, i nie ma nas.- Dorzucił drew do pieca.- Jedziemy z panem? - spytał major Massamo, dotychczas nadspodziewanie milczący mimo braku knebla w ustach.- Wy zostajecie tutaj.Związani, ale bez knebli.Możecie się zakrzyczeć na śmierć i tak was nikt nie usłyszy.- Uniósł rękę aby powstrzymać protest.- Nie, nie, nie zamarzniecie w nocy.Będzie wam tu dobrze i ciepło do czasu, nim nadejdzie pomoc.Wyjeżdżamy i w godzinę potem dzwonię do najbliższej jednostki wojskowej pięć kilometrów stąd i mówię im, gdzie jesteście.Będą tutaj w piętnaście minut.- Jest pan niewątpliwie szalenie uprzejmy - Massamo uśmiechnął się blado.- Zawsze to lepsze niż kula w łeb.- Wojsko Królewskiej, Jugosławii nie słucha niczyich rozkazów, w tym ani niemieckich, ani włoskich.Kiedy zaś sojusznicy zaczynają nam przeszkadzać, jesteśmy zmuszeni przedsięwziąć kroki obronne.Ale do przyjaciół nie strzelamy, co to, to nie.Nie jesteśmy barbarzyńcami.Za chwilę miał przed sobą na nowo związanych jeńców.- W piecu podłożone, drzwiczki szczelnie zamknięte, więc iskry wam niegroźne, nie spalicie się.W ciągu półtorej godziny ktoś tu na pewno zajrzy.Do widzenia.Żaden z nich nie odpowiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • higrostat.htw.pl
  •