[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To wróżfne słowa, nie ma co.- Nie wiesz, co robisz - tłumaczył Victor.- Sama prosiłaś, żebym cię zatrzymał.Wracajmy.Odprowadzę cię do domu.Spróbował się wspiąć.i coś zapadło się pod jego stopą.Gdzieś w dali rozległ się bulgot, metaliczne brzęknięcie, wreszcie jedna wodnista, muzyczna nuta wezbrała wokół i odbiła się echem od ścian jaskini.Victor szybko przesunął nogę, ale nastąpił na inną część gzymsu, która opadła tak jak pierwsza, budząc drugą nutę.Usłyszał też jakiś zgrzyt.Stał w niewielkim otworze i nagle uświadomił sobie z przerażeniem, że wznosi się do góry przy wtórze grzmiących akordów oraz stukotu i jęków starożytnej maszynerii.Nerwowo wyciągnął ręce na boki.Uderzył w zardzewiałą dźwignię, która wywołała odmienny akord i pękła z trzaskiem.Laddie zaczął wyć.Victor dostrzegł, że Ginger upuszcza pochodnię, by rękami zatkać uszy.Kamienny blok wyrwał się ze ściany i powoli runął na siedzenia.Odłamki skały zabębniły o podłogę, a głuchy huk sugerował, że hałas zmienia rozkład całej jaskini.I nagle huk ucichł z długim, zduszonym bulgotem i z ostatnim sieknięciem.Szarpnięcia i zgrzyty świadczyły, że uruchomiona przez Victora pradawna machina dała z siebie wszystko, nim się rozpadła.Powróciła cisza.Victor zsunął się powoli z muzycznej platformy, sterczącej teraz kilka stóp nad podłogą, i podbiegł do Ginger.Osunęła się na kolana i płakała.- Chodź - powiedział.- Musimy się stąd wydostać.- Gdzie ja jestem? Co się dzieje?- Nie mogę nawet zacząć ci tłumaczyć.Pochodnia na podłodze strzelała iskrami.Zgasł gdzieś niesamowity ogień; teraz był to tylko kawałek zwęglonego, prawie wypalonego drzewa.Victor chwycił ją i machał, póki nie pojawił się mętny żółty płomień.- Gaspode! - rzucił.- Słucham?- Wy, psy, prowadzicie.- Och, dziękuję ci fardzo.Ginger przylgnęła do niego, kiedy szli przejściem między siedzeniami.Mimo narastającej grozy Victor musiał przyznać, że jest to bardzo miłe uczucie.Rozejrzał się, popatrzył na nielicznych siedzących na miejscach i zadrżał.- Wyglądają, jakby umarli podczas oglądania migawki - zauważył.- Owszem.Komedii - odezwał się biegnący przodem Gaspode.- Dlaczego tak uważasz?- Fo wszyscy szczerzą zęby.- Gaspode!- Trzeba patrzeć na wszystko od jasnej strony - mruknął pies.- Nie można się zadręczać tylko dlatego, że trafiliśmy do zapomnianego podziemnego grofowca, w towarzystwie ofląkanej miłośniczki kotów i z pochodnią, która lada chwila zgaśnie.- Prędzej! Biegiem!Potykając się, wbiegli po schodach; ślizgając się po wodorostach, ruszyli do przejścia prowadzącego ku cudownej obietnicy świeżego powietrza i światła dnia.Pochodnia zaczęła parzyć Victora w rękę.Odrzucił ją.W korytarzu nie było żadnych pułapek; wystarczy trzymać się jednej ściany i nie robić niczego nierozsądnego, a muszą dotrzeć do wrót.Zresztą wstał już pewnie świt, a to znaczy, że wkrótce zobaczą światło.Wyprostował się z dumą.Zachował się naprawdę bohatersko.Co prawda nie musiał walczyć z potworami, ale pewnie nawet potwory zgniłyby tutaj już całe wieki temu.Oczywiście, trochę to było przerażające, ale w końcu okazało się.właściwie okazało się archeologią.Miał to już za sobą i nic nie wydawało się straszne.Biegnący przodem Laddie zaszczekał ostro.- Co mówi? - spytał Victor.- Mówi - odparł Gaspode - że tunel jest zaflokowany.- No nie.- To pewnie twój recital organowy zawalił strop.- Naprawdę zablokowany?Naprawdę.Victor wczołgał się na stos głazów.Kilka wielkich bloków ze stropu runęło, pociągając za sobą tony skalnych odłamków.Próbował naciskać i ciągnąć za jeden czy dwa głazy, ale doprowadził tylko do kolejnych zawałów.- Może jest jakieś inne wyjście? - zastanowił się.- Psy mogłyby pewnie je znaleźć.- Zapomnij o tym, kolego.Zresztą jedyna inna droga do wyjścia musi prowadzić w dół, po schodach.Czyli do morza, zgadza się? Możecie płynąć w głąf i mieć nadzieję, że płuca wytrzymają.Laddie zaszczekał.- Nie ty - rzucił krótko Gaspode.- Nie mówiłem do ciefie.Nigdy do niczego nie zgłaszaj się na ochotnika.Victor wciąż grzebał w osypisku.- Nie jestem pewien - odezwał się po chwili - ale wydaje mi że widzę jakieś światło.Jak sądzisz? Usłyszał, jak Gaspode wdrapuje się po kamieniach.- Możliwe - przyznał z rezerwą pies.- Wygląda na to, że parę floków się zaklinowało i zostało trochę miejsca.- Dosyć, żeby ktoś mały się przecisnął?- Wiedziałem, że to powiesz - mruknął Gaspode.Po chwili Victor usłyszał skrobanie pazurów na luźnych kamieniach.- Trochę się poszerza - zabrzmiał stłumiony głos.- Znowu ciasno.Niech to.Zapadła cisza.- Gaspode! - zawołał niespokojnie Victor.- Nic mi nie jest.Przeszedłem.I widzę wrota.- Świetnie.Victor poczuł lekki podmuch i usłyszał drapanie.Ostrożnie wyciągnął rękę i trafił palcami na przeciskające się gorączkowo owłosione ciało.- Laddie próbuje iść za tobą!- Jest za duży.Utknie.Rozległo się psie sieknięcie, wściekłe kopanie, które obsypało Victora żwirem, i ciche, tryumfalne szczeknięcie.- Oczywiście, jest trochę chudszy ode mnie - przyznał po chwili Gaspode.- A teraz biegnijcie obaj i sprowadźcie pomoc - polecił Victor.- My zaczekamy tutaj.Słyszał, jak odbiegają.Dalekie szczekanie Laddiego dowodziło, że dotarli do otwartej przestrzeni.Usiadł.- Teraz pozostaje nam tylko czekać - oświadczył.- Jesteśmy pod wzgórzem, prawda? - dobiegł z ciemności głos Ginger.- Tak.- Skąd się tu wzięliśmy?- Przyszedłem za tobą.- Prosiłam, żebyś mnie powstrzymał.- Tak, ale potem mnie związałaś.- Nie zrobiłam tego!- Związałaś mnie - powtórzył Victor.- A potem przyszłaś tutaj, otworzyłaś wrota, zrobiłaś jakąś dziwną pochodnię i dotarłaś aż do.do tamtego miejsca.Boję się myśleć, co byś zrobiła, gdybym cię nie obudził.Przez chwilę trwało milczenie.- Naprawdę? - spytała niepewnie Ginger.- Naprawdę.- Ale ja nic takiego nie pamiętam.- Wierzę ci.Ale tak było.- A jakie.Gdzie my jesteśmy?Victor przesunął się trochę w ciemności, szukając wygodniejszej pozycji.- Sam nie wiem - przyznał.- Z początku myślałem, że to jakaś świątynia.Mam wrażenie, że ludzie wykorzystywali ją do oglądania ruchomych obrazków.- Przecież wyglądała, jakby miała setki lat!- Raczej tysiące
[ Pobierz całość w formacie PDF ]